Выбрать главу

Mimo należnego zwierzchnikowi uszanowania, pułkownik Tanaka spoglądał na niego kątem oka. Jakąż rolę jego skromna osoba mogłaby odegrać w tej miary zamierzeniach?

Generał tłumaczył powoli, jakby zwracał się do małego dziecka:

— Pułkowniku Tanaka. Jedno tylko uniemożliwia nam eksport do Chińczyków. Amerykanie zabraniają wszelkiego handlu z Czerwonymi Chinami. Ale niech pan pomyśli, że Chiny przyjęte zostałyby do ONZ. Od tej chwili wszelkie restrykcje wygasną. Będziemy pierwsi. Amerykanie nie są jeszcze gotowi i Chińczycy wybiorą nas. Jesteśmy Azjatami... Wystarczy więc, aby Zgromadzenie Ogólne ONZ przegłosowało w tym roku przyjęcie Chin do Narodów Zjednoczonych.

Pułkownikowi Tanace zdawało się, że śni.

— Ależ to praca polityków — zaprotestował. — Nie mam w tym środowisku żadnych kontaktów. Jestem przekonany, że nasza sekcja...

Generał przerwał mu.

— Teoretycznie ma pan rację, pułkowniku. Ale ze względów politycznych mamy związane ręce. Mogę pana nawet zapewnić, że gdyby niektórzy członkowie naszego rządu wiedzieli, jaką misją został pan obarczony, zadenuncjonowaliby pana Amerykanom. Bezwzględne poparcie dla Chin Czang-Kaj-szeka jest kamieniem węgielnym dyplomacji amerykańskiej. W tym roku, jak od dwudziestu czterech lat, zrobią wszystko, co będzie w ich mocy, aby wniosek został odrzucony. I bez pańskiej interwencji zostanie odrzucony.

Tanace kręciło się w głowie.

— Co dokładnie mam zrobić?

— Uda się pan do Nowego Jorku — powiedział generał. — Pańska misja polegać będzie na przeciągnięciu na naszą stronę tylu delegatów, ilu potrzeba, aby głosowanie wypadło korzystnie dla Chin. I dla nas.

Oczywiście tak, aby Amerykanie nie zorientowali się w niczym.

— Ale jakich środków...

— Wszystkich środków, pułkowniku. Szantażu, przekupstwa, zastraszenia. Wszystkich środków nacisku. O jednym tylko pragnę panu przypomnieć: proszę zachowywać się tak, jak we wrogim kraju, nikomu nie ufać.

Nawet pańska sekcja nie wie o tej misji. Zbyt wielu jej członków ma powiązania z CIA. Jeżeli pan wpadnie, będę zmuszony pana potępić, uznać za zdrajcę i szaleńca. Stanie pan przed amerykańskim trybunałem i zostanie stracony. Pozostanie panu jedno wyjście...

Tanaka zgodził się.

To była najłatwiejsza część zadania.

Następnie generał długo wprowadzał Tanakę w techniczne szczegóły misji.’ Wyjedzie oficjalnie jako trzeci sekretarz delegacji przy Narodach Zjednoczonych. Stanowisko to tradycyjnie przeznaczone było dla członków służb specjalnych, pragnących udać się w celach badawczych do USA. Stanowiło to rodzaj gratyfikacji dla sumiennych agentów.

Teraz do wyborów pozostał tydzień. Tanaka nie szczędził wysiłków, przede wszystkim jednak musiał polegać na amerykańskich sojusznikach — Mad Dogsach i Lesterze.

W zasadzie sprawa przebiegałaby pomyślnie, ale incydent na 11 Ulicy postawił wszystko pod znakiem zapytania. Pułkownik Tanaka nie miał pojęcia, czy FBI łączy Mad Dogsów z delegatem Lesoto. Jeżeli tak, praca wielu miesięcy może lec w gruzach... Ta myśl tak go pogrążyła, że zdecydował się jechać autobusem.

Na szczęście miał przy sobie trzydzieści centów na bilet. Od kilku miesięcy kierowcy żądali drobnych, aby uniknąć napadów.

Autobus dowiózł go na róg 45 Ulicy i Broadwayu, sto metrów od hotelu.

Kiosk z gazetami był jeszcze czynny. Tanaka podszedł i sięgnął po ostatnie wydanie „New York Post”. Przebiegł szybko oczyma tytuły i uspokojony złożył gazetę. Na razie nic.

Od wybuchu żył w ciągłym napięciu. Gazety rozpisywały się na ten temat przez dwa dni, potem nagłówki zajęły inne sensacje. W kuluarach ONZ-u panowała zgodna opinia, że delegat Lesoto miał piekielnego pecha, żeby spośród wszystkich nowojorskich kobiet wybrać sobie właśnie czarnoskórą bojowniczkę.

Potem przestano o nim mówić.

Tanaka odetchnął z ulgą, znalazłszy się w swym pokoiku. Starannie zapisał w notesie sumę przekazaną Lesterowi. Powyżej widniała kwota pięćdziesięciu tysięcy wypłaconych delegatowi Lesoto. W zamian za przysięgę na własne życie, że będzie głosował jak należy, to jest — wbrew oficjalnym instrukcjom swego rządu. Niestety, nie wszyscy delegaci byli tak chciwi. Aby „przekonać” dwudziestu dwóch, których potrzebował, Tanaka wykazać musiał wiele pomysłowości, a nawet brutalności. Nie na darmo opłacał Lestera i jego ludzi. Pod warunkiem, że FBI i CIA nie staną im na przeszkodzie... Tanaka wiedział, że prowadzący śledztwo Amerykanie przeczesali drobiazgowo gruzy domu przy 11 Ulicy. I że musieli zadawać sobie wiele pytań w związku z obecnością dyplomaty.

Japończyk rozebrał się, przez kilka minut rozmyślał przed przenośnym shintoistycznym ołtarzykiem, a potem położył się spać.

Jeszcze osiem dni i wsiądzie do Jumbo-jeta lecącego do Tokio. Misja zostanie wypełniona.

Z przesądności nie dokonał jeszcze rezerwacji. Jeżeli przegra, nie ma dla niego powrotu. Ale to było ryzyko zawodowe.

Nie bał się śmierci.

W swoim biurze, w siedzibie delegacji japońskiej pod 866 numerem Unitet Nations Plaża, trzymał pistolet — Naga 7,65 z dwoma magazynkami. Nie mógł nawet zwrócić się do kolegów z tajnych służb japońskich. Dla nich był jedynie dobiegającym końca kariery funkcjonariuszem, któremu oferowano „honorową” podróż jako nagrodę za wyświadczone usługi.

Długo potem ze snu wyrwał go gwałtownie dzwonek telefonu.

W głosie Lestera nie było tym razem owej kpiarskiej nutki, która drażniła Tanakę, lecz napięcie i niepokój.

— Szpicle są cwańsze niż można by przypuszczać — mruknął.

— Chce pan powiedzieć, że...

Pułkownik Tanaka nie chciał wierzyć w klęskę. Wszystko do tej pory szło tak dobrze.

— Spoko, spoko... — przerwał czarny. — Muszę z panem pogadać. Teraz. Niech pan oddzwoni.

Odłożył słuchawkę. Tanaka wiedział, co to oznacza. Lester obawiał się centrali hotelowej. Japończyk musiał zejść do automatu. I zadzwonić pod numer, który znał na pamięć.

Wstał, czując, że serce podeszło mu do gardła. Co mogło się stać o czwartej rano? Wczoraj wieczorem Lester miał odbyć końcową rozmowę z zastępcą Johna Sokatiego. Aby ustalić takie same warunki. Wszystko zdawało się być na dobrej drodze...

Kiedy Tanaka mijał nocnego stróża, ten pomyślał, że żółci naprawdę mają przedziwne obyczaje.

Pułkownik Tanaka tupał ze złości, stojąc w budce telefonicznej. Całe szczęście, że o czwartej rano na Szóstej Alei przechodniów było niewielu.

— Nic mu nie róbcie! — piszczał w słuchawkę. — Nic! Jeżeli jest agentem federalnym, to byłaby najlepsza metoda na spowodowanie katastrofy. Jeszcze raz zachowaliście się jak gnojki.

Po drugiej stronie linii Lester protestował.

— Jeżeli pozwolimy mu się tu plątać. Wiktor Kufor pęknie. I w końcu sam poleci opowiedzieć wszystko glinom.

Japończyk zamilkł, zastanawiając się.

Wnosząc z tego, co powiedział Lester, blondyn nie mógł nic zrobić.

W przeciwieństwie do niego, zastępca Johna Sokatiego stanowił poważne zagrożenie. Z dwojga złego, wybrał mniejsze...

— Jeżeli coś można zrobić — powiedział ostrożnie — to raczej z tym Kuforem. Trzeba się za to zabrać szybko i upozorować wypadek. W ostateczności obejdziemy się bez Lesoto.

Po drugiej stronie Lester zgodnie ze swym obrzydliwym przwyzwyczajeniem plasnął językiem, wyrażając dezaprobatę.