— A jednak jestem przekonany, że ten człowiek został zamordowany — powiedział Malko. — Tamtego wieczoru wyglądał na śmiertelnie przerażonego.
— Wiem — przyznał Al Katz.
Jego spojrzenie zwróciło się znów na drugą stronę ulicy.
W tej właśnie chwili delegaci uczestniczący w Zgromadzeniu Ogólnym mieli chwilę odpoczynku, dobrze zasłużonego po przełknięciu gwałtownej napaści Albanii na komunistyczne Chiny. Gwatemala przygotowywała się do udzielenia ostrej czterdziestopięciominutowej repliki, opracowanej od A do Z w Departamencie Stanu.
— Można powiedzieć, że delegację Lesoto prześladuje pech — ze smutkiem skonkludował Malko. — Mamy na karku dwa trupy, a nie możemy zrobić nic sensownego.
Katz wzruszył ramionami.
— Pierwszy bez wątpienia zginął w wypadku. Drugi najzwyczajniej dostał ataku.
— A mnie po prostu grzecznie odstawiono do domu po postraszeniu. Co na to FBI?
— FBI to banda durniów — warknął Katz. — Jeżeli będę ich poszturchiwał, zamkną dziewczynę i garstkę Mad Dogsów pod byle pretekstem. Że za głęboko oddychali albo że ktoś kichnął na trasie przejazdu prezydenta. Dużo by nam to dało...
— Mam pomysł — powiedział nagle Malko.
— A! — Al Katz spojrzał krzywo, bez cienia zachwytu.
— Postraszę ich. Żeby sprowokować do działania.
— W jaki sposób?
Piwnozłote oczy Malka lśniły. Podobał mu się własny pomysł.
— Zagrożę im szantażem. Zażądam pieniędzy w zamian za milczenie. Powiem, że ich układ z Lesoto jest mi znany. Ale trzeba będzie rzeczywiście pilnie strzec mojej skromnej osoby.
Odpowiedzią był uspokajający gest Ala Katza.
— Będzie pan tak dobrze pilnowany, że tylko cała armia zdoła pana zgładzić.
Malko już to gdzieś słyszał. Ale Al Katz właśnie sięgnął po słuchawkę telefoniczną.
— Niektórzy moi przyjaciele chcieliby pana poznać — powiedział. — Mogą być panu pomocni. Zjemy jutro razem obiad. Poza tym są oczywiście Chris Jones i Milton Brabeck. Są w „Americanie” od rana. Na polecenie Dawida Wise. Ufa im pan, prawda?
— O ile dojdzie do regularnej bitwy — tak — roześmiał się Malko. — Ale w dzisiejszych czasach rzadko się to zdarza w krajach cywilizowanych.
Razem wzięci, obaj goryle z CIA mieli móżdżek dorosłego kanarka i siłę rażenia ogromnego lotniskowca. Nie była to idealna kombinacja do przeprowadzenia delikatnej akcji. Całe szczęście, że miał Krisantema.
— Zadzwonię do Jady dziś wieczorem, do „Hippopotamusa” — poinformował. — Zgodnie z tym, co mówiła, jest tam co wieczór. Wolę nie posługiwać się rewelacjami FBI.
— Chcę się z panią spotkać — nalegał Malko. Po drugiej stronie kabla rozległo się zniecierpliwione westchnienie.
— Mam niewiele czasu. Proszę zadzwonić w przyszłym tygodniu. W dodatku schlał się pan na śmierć, musiałam pana odwozić.
— W przyszłym tygodniu będzie za późno.
Nigdy jeszcze nie praktykując szantażu, Malko nie wiedział co robią fachowcy, żeby spłoszyć ofiarę.
Wyglądało na to, że miał pewne zdolności, bo w głosie Jady zabrzmiała nutka niepokoju.
— Co pan chce przez to powiedzieć?
— Nie mogę tego wyjaśniać przez telefon — powiedział — ale dotyczy to bezpośrednio pani.
Zamilkł na parę sekund, a następnie rzucił:
— Wiem, za co daliście Johnowi Sokatiemu dużo pieniędzy.
Po drugiej stronie kabla zapadło długie milczenie. W tle Malko usłyszał muzykę. Potem Jada powiedziała bardzo powoli:
— Nie wiem, o czym pan mówi.
Malko zdobył się na wspaniały makiaweliczny chichot.
— Nie będę pani opowiadał historyjek, lepiej dla pani będzie uwierzyć mi na słowo. Bo są ludzie, którzy mi uwierzą, jeśli zechcę z nimi rozmawiać. Na przykład FBI. Będę czekał w P.Q. Ciark jutro koło siódmej. Porozmawiamy.
Odłożył słuchawkę. Kości zostały rzucone! Nie było odwrotu. Jeżeli Jada przyjdzie na spotkanie, potwierdzi tym samym najczarniejsze domysły FBI i CIA. Zmowa mająca na celu pokierowanie głosowaniem Zgromadzenia Ogólnego faktycznie istnieje.
Budynek przy rogu Lennox Avenue i 117 Ulicy Zachodniej, w sercu Harlemu wypłoszyłby nawet doświadczoną opiekunkę społeczną. Pułkownik Tanaka zapłacił za taksówkę i stanął, nieufnie przyglądając się jego fasadzie, potem zweryfikował raz jeszcze adres, który zanotował na „New York Post”. Rzeczywiście było to miejsce, gdzie wyznaczył mu spotkanie Lester. Na szóstym piętrze. Wyglądało na to, że przywódca Mad Dogsów przenosił się z kryjówki do kryjówki, aby zmylić FBI. Zawsze w zakazanej okolicy.
Japończyk wszedł, wstrzymując oddech. Ogromny szczur przemknął mrocznym korytarzem. Dziesiątki ich grasowały po hallu. Winda nie działała. Skrzynki na listy były porozpruwane, zamek w drzwiach wyrwany. Telefon w hallu zwisał smętnie na kablu, połamany.
Odbicie Tanaki załamywało się w ośmiu kawałkach potłuczonego lustra. Ściany pokrywały obsceniczne gryzmoły i podejrzane plamy. Japończyk więc starannie unikał otarcia się o nie. Czym wyżej wchodził, tym schody stawały się bardziej strome. Wreszcie dotarł na szóste piętro i zlany potem zapukał do drzwi.
Usłyszał szczęknięcie trzech zamków, potem spoza zabezpieczonych solidnym łańcuchem drzwi wychyliła się rozczochrana głowa Lestera. Zamknął je i natychmiast otworzył, wpuszczając Japończyka.
Pokój był prawie pusty.
Prócz dwóch plakatów na ścianach, biurka, na którym leżał automatyczny kolt 45 i sterta magazynków 74 oraz nakrytego orientalną narzutą wąskiego łóżka, nie znajdowało się w nim nic więcej. Przez otwarte okno widać było dachy Harlemu, nastroszone mrowiem anten telewizyjnych.
— Mam kłopoty — zaczął bawiąc się magazynkiem Lester. — Z tym facetem, którego nie dał pan sprzątnąć.
Tanaka, pod którym ugięły się nogi, usiadł na łóżku, przeklinając po cichu Mad Dogsów. Gdyby ci kretyni nie mieszali polityki i zabawy bombami, wszystko poszłoby dobrze. Poczuł, że kręci mu się w głowie. W napięciu słuchał opowieści Lestera.
— Kim jest ten człowiek? — spytał w końcu.
Lester wypluł gumę do żucia.
— Nigdy go nie widziałem. Prosiłem Jadę, żeby przyszła z panem pogadać. Zna go. Zaraz tu będzie.
Siedzieli w milczeniu. Tanaka pogrążył się w rozmyślaniach. W końcu na schodach rozległy się odgłosy kroków, potem pukanie do drzwi. Lester otworzył. Weszła Jada w zielonych spodniach i bluzie, z włosami przewiązanymi jedwabną apaszką. Pułkownik Tanaka wstał i ukłonił się jej. Jada była o dobrych dziesięć centymetrów wyższa od niego. Kiedy podchodziła do biurka odłożyć torebkę, Tanaka mimo woli zauważył jej ponętny zadek. Z trudem zdołał oderwać od niej wzrok i myśli, by skoncentrować się na poważnych sprawach.
— Co pani sądzi o tym blondynie?
Zakłopotana potrząsnęła głową.
— Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie wygląda na glinę.
Jednak potrafi się bić, niełatwo traci zimną krew i nie ugania się za mną, żeby mnie przelecieć. Tylko tyle mogę powiedzieć na pewno. I mieszka w drogiej dzielnicy.
— Skąd mógł się dowiedzieć?
— Najlepszym wyjściem byłoby go sprzątnąć — wtrącił się Lester, zanim Jada zdążyła odpowiedzieć.
Tanaka aż podskoczył: jeżeli by im pozwolił, wycięliby w pień pół miasta. Naprawdę trzeba było szalonej lojalności i przywiązania do cesarza, żeby pracować z takimi degeneratami!
— Przede wszystkim — zapytał ostro — czy zachowujecie niezbędną ostrożność? To dzisiejsze spotkanie.