Выбрать главу

— A co robił w Jaskini Ali Baby nasz szacowny dyplomata?

Al Katz splótł zadbane dłonie.

— Gdybym to wiedział, nie przerwałbym panu słodkiej bezczynności wśród starych murów zamku...

Mam nadzieję, że pomoże nam pan się tego dowiedzieć. Bo cała ta historia jest cholernie dziwna.

Położył przed Malkiem banknot. I opowiedział, jak manna niebieska posypała się po wybuchu na 11 Ulicę.

— FBI odnalazła w gruzach około szesnastu tysięcy pięciuset dolarów. Gapie zebrali pewnie dwa, trzy razy tyle. Tego nie sposób się dowiedzieć. Co ciekawe, podczas rewizji odnaleźliśmy u Johna Sokatiego dziesięć tysięcy w banknotach studolarowych o kolejnych numerach seryjnych.

— Myśli pan, że nasz dyplomata subwencjonował organizację wywrotową? — zapytał Malko.

Al Katz wzniósł oczy do nieba.

— Kpi pan, czy co? Zdaje sobie pan sprawę, co to jest Lesoto? Są goli, jak święci tureccy. Musieliśmy im opłacić podróż, żeby wzięli udział w sesji. Płacimy nawet za ich papierosy.

— Jacy „my”?

— Departament Stanu.

Malko osłupiał na wieść o tak niezwykłej hojności.

— Skąd ta nagła szczodrość? Za każdym razem, kiedy zdarzy mi się wydać nieco pieniędzy, księgowi z Langley podnoszą wrzask, jakbym doprowadził ich do ruiny.

— Mój drogi — zaczął Katz — mimo swego tytułu nie uczestniczy pan w głosowaniach ONZ-u. Więc nie może pan sprawić Departamentowi Stanu przyjemności, zajmując odpowiednie stanowisko.

— Jasne — mruknął Malko. — Ale co to ma wspólnego ze śmiercią Johna Sokatiego?

Al Katz uśmiechnął się tajemniczo i przechylił w stronę Malka, który zdjął ciemne okulary i strząsnął niewidoczny pyłek z czarnej alpagowej marynarki. W jego złotych oczach zalśniło zainteresowanie.

— Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych zbierze się wkrótce — wyjaśnił Amerykanin — by po raz dwudziesty wypowiedzieć się w kwestii przywrócenia pełnych praw członka Organizacji Narodów Zjednoczonych Chińskiej Republice Ludowej, zgodnie z wnioskiem nr 567, większością dwóch trzecich głosów. Mówiąc prościej, chodzi o to, żeby zorientować się, czy komunistyczne Chiny zajmą w ONZ miejsce Formozy.

Departament Stanu przeciwdziała temu niemal od ćwierćwiecza. Wniosek jest oddalany regularnie z roku na rok, po czym jeden z krajów komunistycznych stawia analogiczny i wszystko zaczyna się od nowa.

Otóż Departament Stanu ma w ręku dwadzieścia głosów, które zapewniają nam większość. Jest wśród nich i Lesoto. Załóżmy, że ktoś kierując się złymi zamiarami stara się na wszelki sposób, także za pomocą pieniędzy, nakłonić ich do głosowania przeciw nam...

Ci z Departamentu Stanu zostaliby wystrychnięci na dudka. To głosowanie jest dla nich jak powracający koszmar. Gdyby Czerwone Chiny weszły w tej chwili w skład ONZ-u, wpadlibyśmy po uszy w gówno i połowa Departamentu wyskoczyłaby przez okna. Plus parę osób od nas... Istnieją tajne układy ze starym Czang-Kaj-szekiem. Nie wiem dokładnie czego dotyczą.

— Jaki to ma związek z Jego Ekscelencją, świętej pamięci Johnem Sokatim? — zapytał Malko. — Przypuszczam, że ludzie tacy jak on otrzymują instrukcje od swoich rządów. I nie głosują na własną rękę. Może pan być spokojny. Nie przekupią dwudziestu państw bez pana wiedzy.

Al Katz westchnął głęboko i potrząsnął głową.

— Oczywiście. Ale przedstawiciel posiadający oficjalne pełnomocnictwo swego kraju jest przy głosowaniu wszechmocny. Jeżeli przyjdzie mu do głowy z powodu x głosować wbrew instrukcjom rządowym, głos jest ważny.

Załóżmy, że przedstawiciel USA dostanie w środku sesji świra i odda głos za włączeniem Chin. Prezydent może wpaść w szał, ale to niczego nie zmieni. Głos będzie — przeciwko nam. Nawet, jeżeli po zakończeniu posiedzenia wsadzimy go do domu wariatów.

— Rozumiem — powiedział Malko, którego zaczynało to już bawić. — Odnosi pan wrażenie, że ktoś gra z panem w kotka i myszkę, próbując zmienić wynik głosowania.

Al Katz uderzył dłonią w blat biurka.

— A widzi pan jakiś inny powód, dla którego warto by dawać dziesiątki tysięcy dolarów temu czarnuchowi?

Sesja zaczęła się właśnie wczoraj. Głosowanie odbędzie się za dziesięć dni.

— Ale nie ma pan pewności, że ten nieszczęśnik głosowałby przeciwko nam — przypomniał Malko.

— Naturalnie, naturalnie — przyznał. — Tyle, że nie zamierzamy ryzykować. W dodatku to chyba dziwne, że dyplomata zadaje się z typkami tego pokroju. FBI ich zidentyfikowała. Należeli do frakcji Czarnych Panter, Mad Dogsów. Dokonują zamachów bombowych, morderstw, podpaleń. Wszystko w imię walki z segregacją rasową. Budzą strach nawet w Harlemie.

Malko orientował się, że FBI kilka tygodni temu wydała wojnę murzyńskim ekstremistom z Czarnych Panter. W wielu regularnych bitwach z policją zabici padali po obu stronach.

— A banknoty? — zapytał. — Ten ślad prowadzi donikąd?

— FBI kontynuuje śledztwo. Ale to może trwać całe tygodnie. Będzie za późno.

Malko bawił się okularami. Ta sprawa zaczynała go intrygować. Poza tym, oenzetowskie sfery dyplomatyczne bliższe były jego naturze niż szumowiny, między które wielokroć go wysyłano.

— Na czym polegać ma moja rola? — zapytał. — Czy FBI dowiedziała się czegoś o delegatach?

Al Katz pokręcił głową.

— Prawie niczego. FBI nie może ich wszystkich śledzić. W dodatku agent federalny w ONZ to persona non grata. Pułkownik, dowodzący ochroną, dostaje szału na widok węszących mu po kątach glin. Nie wiemy nic o powiązaniach Sokatiego.

O trójce czarnych, którzy wylecieli razem z nim w powietrze, niewiele więcej. Udało się ich zidentyfikować i na tym koniec.

W każdym razie, nie odkryliśmy powiązań z naszą sprawą. Tacy jak oni mają gdzieś komunistyczne Chiny.

Ich bawią wyłącznie bomby. Nie, za tym kryje się coś innego. I musimy się dowiedzieć, co. Od dwóch tygodni drepczemy w miejscu. Pozostało nam mało czasu.

Malko podskoczył. Jego rozmówca zdawał się brać swoje życzenia za rzeczywistość.

— Niby jak mam to zrobić? Nie umiem posługiwać się ani czarodziejską różdżką, ani szklaną kulą.

— No i posłuży się pan tylko własnymi nogami i uszami — powiedział bardzo z siebie zadowolony Al Katz. — Od jutra pełni pan funkcję sekretarza poselstwa, attache delegacji austriackiej przy ONZ. Załatwiliśmy to już. Nie przypuszczam oczywiście, żeby musiał pan często zjawiać się w biurze przy 14 Ulicy. Pańskie prawdziwe biuro mieści się u nas, przy 799 United Nations Plaża. Dokładnie na wprost Narodów Zjednoczonych. Pokój 1046. Ja urzęduję w 1047 i 1048. Delegacja amerykańska zajmuje cały budynek.

Pański telefon w poselstwie austriackim, Yukon 87404, w rzeczywistości podłączony będzie u nas. Mamy swoje układy z kompanią telefoniczną Bella.

Pańskim atutem jest fakt, że nikt pana nie zna. Oto pańskie listy uwierzytelniające. — Podsunął Malkowi żółtą kopertę.

— Ma pan szansę wpaść na jakiś ślad, nadstawiając ucha w barze dla delegatów — ciągnął.

Malko powiedział sobie w duchu, że na to trzeba by cudu i usiłując sprowadzić swego rozmówcę na ziemię, dodał głośno:

— Czyżbym miał zdać się wyłącznie na los szczęścia?

Tego typu sekretów raczej nie omawia się w barze.

— Pomożemy panu — zapewnił go Al Katz. — Mówiłem już, że ta sprawa szczególnie leży nam na sercu.

Nabazgrał coś na kartce i podsunął Malkowi, który odczytał: „Agencja Jetset Plaża 76597”.