Выбрать главу

Równocześnie główne drzwi wyleciały w powietrze w tumanie kurzu. Grupa policjantów w kamizelkach kuloodpornych ruszyła na nie. Malko i Chris przyczaili się na schodach, tuż obok martwego Murzyna. Po prawej stronie znajdowały się zamknięte, podziurawione kulami drzwi. Stamtąd strzelano do Chrisa. Dwie dalsze pary drzwi były otwarte, a krzyk kobiety dobiegał z góry.

Malko klepnął Chrisa po ramieniu.

— Kryj mnie.

Chris strzelał z obu rąk tak szybko, że ścianka drzwi już po chwili była jak z koronki.

Malko przekoziołkował i ruszył schodami w górę.

Korytarz na trzecim piętrze pogrążony był w ciemnościach. Krzyk kobiety dobiegał zza środkowych drzwi.

Malko rzucił się na nie, roznosząc je dosłownie. Stanął przed nim młody Murzyn z pistoletem automatycznym w ręku. Wystrzelił dwa razy. Kule trafiły Malka w klatkę piersiową. Oszołomiony odbił się od ściany. Ale Murzyn popełnił błąd, opuszczając broń. Malko oddał trzy strzały raz za razem. Trzy kule dosięgły celu i Murzyn runął twarzą do przodu.

Detektyw słusznie postąpił, ubierając go w kuloodporną kamizelkę. Stanął pośrodku izby. Wokół leżały rozciągnięte na podłodze materace. Błyskawicznie policzył: siedem kobiet i pięcioro dzieci. Sami czarni.

Jedna z kobiet rzuciła się Malkowi na szyję, płacząc ze szczęścia.

— Mój Boże, myślałyśmy, że tu oszalejemy...

Chris wszedł do pokoju i przykucnął, by naładować broń.

Było to już bezużyteczne. Seria z pistoletu maszynowego skosiła ostatniego z Mad Dogsów, piętro niżej.

Dom roił się od policjantów. Zakładniczki zaczęły schodzić jedna po drugiej. Malko przyjrzał im się.

Wszystkie były okaleczone. Każda miała obcięty koniuszek ucha lub palca. Dzieci także. Dwie kobiety dostały ataku histerii. Malko zszedł z nimi, omijając ciała. Na dole natrafił na Jeanie, bliską ataku nerwowego. Kiedy zobaczyła Malka, rzuciła mu się w ramiona szlochając. Długo nie mogła wykrztusić słowa.

Wtedy opowiedziała mu, co się stało.

Malko mechanicznie gładził jej włosy, trzymając w ramionach wstrząsane szlochem, drżące ciało. Cena głosów w Zgromadzeniu Ogólnym stawała się zbyt wygórowana... Al Katz żarliwie uspokajał zakładniczki.

Wystraszony. Myślał tylko o jednym. Do głosowania pozostało dwa i pół dnia. Jakie jeszcze sieci mógł zastawić ich tajemniczy przeciwnik?

Przemówienie delegata Ludowej Republiki Albanii uśpiło nawet przedstawicieli prasy. Z podziwu godnym uporem dzielny dyplomata wymieniał rozliczne wiarołomstwa, których dopuścił się od 1951 r. Departament Stanu, by uniemożliwić przyjęcie Chin do Organizacji Narodów Zjednoczonych..

Malko obserwował salę zza szyby oddzielającej pomieszczenie dla tłumaczy. Obecni byli niemal wszyscy szefowie delegacji. Wśród nich prawdopodobnie również jego przeciwnik, tajemniczy Azjata, którego nie zdołali zidentyfikować. Sześć spoczywających w kostnicy trupów Mad Dogsów nie pomoże rozwiązać zagadki... W opuszczonym domu nikt się nie pojawił.

Od głosowania dzieliło ich najwyżej dwadzieścia cztery godziny. Wszyscy ludzie, jakimi dysponowała FBI, zostali zatrudnieni do ochrony delegatów i ich rodzin.

Malko spojrzał na zegarek. Porwane przez Mad Dogsów kobiety i dzieci miały za chwilę pojawić się na sali.

Strzeżone niczym skarby Golkondy. To musiało wywołać jakąś reakcję. Malko przewidywał, że kryjący się za tą sprawą człowiek nie powinien opuszczać sali obrad. Zareaguje, może zechce zadzwonić. Wszystkie poranne gazety pisały o porzuconym domu. Kiedy jednak pozwolono dziennikarzom wejść do budynku, zakładników już stamtąd zabrano. Oficjalnie mówiło się tylko o operacji FBI wymierzonej przeciw murzyńskim ekstremistom.

Dzień jednak zapowiadał się ciężki. Departament Stanu domagał się dwudziestoprocentowego marginesu bezpieczeństwa. Nawet po uwolnieniu zakładników nie można było mieć pewności co do dyplomatów pozyskanych bardziej humanitarnymi metodami, w rodzaju grubego pliku dolarów.

Żona Dawida Mugaliego jako pierwsza weszła do sektora przeznaczonego dla publiczności. Inne kobiety i dzieci szły za nią gęsiego, zajmując miejsca w pierwszym rzędzie.

Niemal natychmiast jeden z dyplomatów odwrócił się i spostrzegł żonę. Wstał pospiesznie i nie przerywając przemówienia Albańczyka mijał rzędy, by ją uściskać.

W niespełna kwadrans wszystkie rodziny zebrały się w zewnętrznej galerii, nad sektorem dla publiczności.

Jedynie wtajemniczeni zauważyli poruszenie. Dwunastu delegatów, którzy odzyskali bliskich, bez skrępowania okazywało radość. Wszystko pod osłoną grupy agentów FBI.

Przybył i Al Katz, prosząc dyplomatów o udanie się wraz z nim do biura delegacji amerykańskiej, po drugiej stronie ulicy. Pragnął wyjaśnić sytuację oraz prosić o bezwzględne zachowanie milczenia. Przynajmniej do czasu głosowania.

CIA będzie rada, mogąc sowicie wynagrodzić mu strach i doznane przykrości.

Pułkownik Tanaka doznał wrażenia, że niebo wali mu się na głowę. Siedział wśród delegatów japońskich, słuchając jednym uchem Albańczyka, kiedy zauważył, że jego sąsiad z piątego rzędu, delegat Jamajki, pospiesznie wstaje. Jeden z tych, których żony zostały porwane.

Zaintrygowany, powiódł za nim wzrokiem i zobaczył, jak pada w objęcia żony.

W pierwszym odruchu chciał poderwać się i biec do telefonu. Zmusił się jednak, by pozostać na miejscu.

Walczył z kłębiącymi mu się w głowie myślami. Jego sprzymierzeńcy po raz kolejny chybili. Tanaka, jak wszyscy, czytał o osaczonym domu. Nie było tam jednak żadnej wzmianki o zakładnikach, policja mówiła jedynie o Czarnych Panterach. A przecież nie było tygodnia bez gwałtownych, czasem krwawych starć policji z Panterami.

Usiłował odgadnąć, co mogło się stać. Lester był pewien swoich ludzi i nie dopuszczał myśli o zdradzie.

Mad Dogsi zostali osaczeni przez FBI. Pomyślał o blondynie. Powinien był umieć się go pozbyć. To była jego wina. Raz jeszcze nie docenił przeciwnika. Takie błędy kosztowały już Japonię przegraną wojnę. Tanaka był tak pogrążony w rozmyślaniach, że idąc śladem siedzącego przed nim Węgra, zaczął oklaskiwać przemówienie Albańczyka. Dopiero widząc przerażone oczy szefa własnej delegacji przerwał i spuścił głowę: tylko tego jeszcze brakowało!

Unikał oddalania się od swych ziomków i wszelkiego zwracania na siebie uwagi. Szybko zlokalizował agentów FBI na sali. Rzucali się w oczy jak pryszcze na nosie.

Gorzki uśmiech wykrzywił jego usta. I wszystko to dlatego, że tym czarnym durniom zachciało się bawić bombami. Można było oszaleć. Za setki tysięcy wydanych dolarów... Gdy tylko nadeszła dogodna chwila, opuścił swą grupę i ruszył szybkim krokiem do podziemnego parkingu. Nie chciał ryzykować nawet telefonu z ONZ-u.

Z typowym dla swej rasy uporem Tanaka postanowił nie rezygnować. W 1945 r. zdołał w pojedynkę zatopić lotniskowiec. Żałował, że nie ma sintoistycznego ołtarzyka, który pomógłby mu pozbierać się jakoś.

Zatrzymał mercedesa przy rogu 38 Ulicy przed kabiną telefoniczną. Oby tylko FBI nie dotarło jeszcze do Lestera!

W słuchawce odezwał się jednak głos szefa Mad Dogsów. Zaspany. Czarny prowadził raczej nocne życie, w dzień spał.

— Jak tam zakładnicy? — zapytał sarkastycznie.

— Nie mam o nich wiadomości. Nie mamy tam telefonu. Pewnie zaczyna im się dłużyć czas.

— Dłużył im się do tego stopnia, że wybrali się do Zgromadzenia Ogólnego — wycedził Japończyk.

Lester wyrzucił z siebie potok ordynarnych przekleństw. Nie zamierzał pytać, czy Japończyk żartuje. To nie było w jego stylu.