Выбрать главу

— Za każdym razem, gdy będzie pan potrzebował dziewczyny — wyjaśnił — zadzwoni pan pod ten numer, zaznaczając, czy chodzi o białą, o Murzynkę czy o żółtą.

Za dziesięć minut będzie na miejscu. Proszę mówić, że to dla Fairchild.

Mówiąc to, po szelmowsku „puścił oczko”.

— I niech pan korzysta z okazji. Te panie biorą zwykle dwieście dolarów za noc. Nie najgorsza metoda na pozyskanie przyjaciół, nieprawda? Ponoć panowie delegaci na ogół łasi są na młode ciała...

— Zawarliście kontrakt z agencją call-girls? — zapytał lekko oszołomiony Malko. — Gdyby senator Fulbright, tuba „jastrzębi z Pentagonu” dowiedział się o tym...

— Interes należy do nas — wyznał skromnie Al Katz.

— I nieźle nam służy. Jeśli idzie o te małe, może pan je prosić o co pan zechce. Wprowadzę pana również do doktora Shu-lo i jego współpracownic. Reprezentuje służby wywiadowcze Formozy. Nie muszę mówić, jak bardzo jesteśmy tym wszystkim zainteresowani.

Malko w zamyśleniu wsunął kartkę do kieszeni. Za polityką zawsze krył się seks i pieniądze. Katz podsunął mu klucz.

— Klucz do pańskich drzwi. Mieszka pan na 51 Wschodniej, 420. Idealne gniazdko dla samotnego mężczyzny, wymarzone do podejmowania przyjaciół i przyjaciółek... Gdyby... powiedzmy, zabawiał się pan w kompanii delegatów, proszę się starać, aby działo się to zawsze w pokoju w głębi i nie wyłączać wszystkich świateł.

— Czemu?

— Ze względu na kamery. Są udoskonalone i bezszelestne. Mimo wszystko trzeba im odrobiny światła.

CIA niczego nie zaniedbywała. Malko zawahał się chwilę, czy nie odrzucić tej dziwnej pracy. Lecz perspektywa poznania kulis ONZ-u nęciła go. Schował „swój” klucz.

— Pomyślał pan o majordomie? — zapytał nagle.

Al Katz pokręcił głową.

— Nie, ale...

— Załatwię to — uciął Malko. — Mój jest świetny i zaufany. Wystarczy go sprowadzić. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu? Oczywiście, płaci firma.

Al Katz westchnął.

— No cóż, na tym etapie pozostaje nam tylko zgodzić się i na to.

Elko Krisantem będzie zachwycony. Tak bardzo lubi podróże. Dawny najemny zabójca z Istambułu nudził się śmiertelnie w zamku Malka, czekając na powrót pana. Posługując się równie dobrze garottą jak odkurzaczem, mógł wyświadczyć nieocenione usługi fałszywemu dyplomacie.

Malko wstał. Nagle Al Katz strzelił z palców.

— O mało nie zapomniałem.

Podał Malkowi pudełko zapałek. Agent otworzył je.

Wewnątrz zapisano jedno słowo: „Jada”.

Pudełko pochodziło z „Hippopotamusa”, świeżo otwartej nowojorskiej dyskoteki.

— Znaleziono to w mieszkaniu naszego delegata — wyjaśnił Al. — Istnieje jedna szansa na sto, że to coś więcej, niż zwykła łóżkowa historyjka bez znaczenia.

Mimo wszystko warto sprawdzić. Tylko proszę nie tracić na to za wiele czasu. Nie chodzi o dziewczynę, która zginęła wraz z nim. Ustaliliśmy tożsamość: Martha Buffum.

— Przede wszystkim — zaklinał Amerykanin — takt i wyczucie. Wszyscy delegaci są chorobliwie drażliwi. A tym drażliwsi, im kraj biedniejszy i skóra ciemniejsza.

Malko wsunął pudełko do kieszeni, zapewniając Katza, że nie sprawi najmniejszej przykrości najczarniejszemu delegatowi najnędzniejszego z lilipucich państewek.

Wyszedł z biura. Minął trzy przecznice, nim trafił wreszcie na autobus i podjechał do rogu Pierwszej Alei. Z Poughkeepwie przyjechał pociągiem, w Nowym Jorku bowiem nie sposób zaparkować samochodu. Nawet, jeżeli jest się luksusowym agentem CIA.

Nim wrócił do swego nowego domu, zerknął jeszcze na potężny szklany gmach ONZ-u, za którym wznosiły się trzy dymiące niebiesko-biało-czerwone kominy elektrociepłowni Con Edison. Cóż mogło wykluć się w tym budynku, na pozór nie kryjącym żadnych tajemnic, odwiedzanym od lat przez turystów równie często, jak Wieża Eiffla? Niewątpliwie, by trafić do przekonania ambasadora nadzwyczajnego i pełnomocnego, trzeba było użyć bardzo nęcących argumentów w rodzaju na przykład grubego pliku dolarów...

Malko siedział od godziny w „Hippopotamusie” i nudził się jak mops. Sala przypominała setki innych sal dyskotekowych na całym świecie, muzyka była taka sama jak wszędzie.

A w dodatku, Malko wolał walca. Prawdziwego, wiedeńskiego walca, którego tańczy się we frakach i sukniach balowych. Choć „Hippopotamus” był w zasadzie klubem, wszedł bez najmniejszych trudności za okazaniem dokumentów dyplomaty.

Kobiety, białe i Murzynki były ładne, ubrane przeważnie w spodnie, z rzadka w mini. Para czarnych tańczyła bardzo zmysłowo. Ocierali się o siebie, jakby stojąc oddawali się miłosnemu aktowi. Grupka kociaków z East Endu w ledwie sięgających pępka spódniczkach gapiła się na nich cielęcym wzrokiem. W oddzielnym pomieszczeniu na końcu baru siedziało samotnie lub w towarzystwie, wiele dziewcząt.

Która z nich była Jadą? Jeżeli w ogóle była wśród nich.

Malko westchnął i wychylił łyk wódki. Obrzydliwej i nie mającej nic wspólnego z rosyjską wódką. Zamawiając następną kolejkę nie powtórzy błędu i weźmie J and B.

Ten pierwszy dzień w ONZ nie wydawał mu się szczególnie budujący. Jeżeli nawet delegaci byli sprzedajni, nie okazywali tego. Przesiadywał od rana w barze, usiłując nawiązywać rozmowy, skoro tylko nadarzała się okazja. Nie odważył się na razie posłużyć ponętnymi pracownicami Agencji Jetset.

Bar wysokością dorównywał katedrom, do których upodabniały go również ogromne okna wychodzące na East River i, od północy — na dwa najdroższe nowojorskie budynki, stojące przy 48 Ulicy. Skromna kawiarenka serwowała najlepszą w Nowym Jorku kawę i nieopisane wprost kanapki. Nieszczęśni delegaci mieli ledwie dwadzieścia foteli i kanap, na których mogli usiąść, w związku z czym w czasie przerw sesji większość musiała stać, sprawiając wrażenie oczekujących na pociąg-widmo. Jakikolwiek by jednak był bar delegatów, pozostawał centrum życia społeczności oenzetowskiej.

Malko wymknął się po godzinie przysłuchiwania się i rozwlekłej dysertacji dotyczącej szkód spowodowanych w Mauretanii przez szarańczę, by wpaść zaraz potem w ramiona marokańskiego delegata, który zaaplikował mu krótki kurs literackiego języka arabskiego. Pod koniec dnia zabrał z lotniska zewłok koszmarnie zaspanego i nie ogolonego Krisantema, który usnął, ledwie przestąpiwszy próg domu. Nie zapomniał jednak złożyć 25 na stoliku nocnym starej parabelki Astry i garotty. Mieszkanie dokładnie odpowiadało opisowi Ala Katza.

Lodówkę zaopatrzono nawet w Dom Perignon, Moet i Chandon. Malko na próżno szukał obiektywów kamer w pomieszczeniu, gdzie odbywać się miały owe orgie. A przecież istniały. Wiedział, że wszystko tu było odpowiednio spreparowane: do telefonu podłączono magnetofon i urządzenie pozwalające błyskawicznie zlokalizować dzwoniącego skądkolwiek rozmówcę. W ścianach zainstalowano mikrofony. No i oczywiście kamery.

Około jedenastej Malko na palcach wymknął się z mieszkania, nie chcąc budzić Krisantema. Cały czas nurtowało go pytanie, jak zdoła rozpoznać Jadę.

Zatrzymał wzrok na wysokiej Murzynce o nastroszonych włosach, bajecznie długich nogach i ustach, pięknie zarysowanych w twardej, niemal męskiej twarzy.

Zapragnął, by okazała się Jadą. Ale nie mógł przecież zaczepiać wszystkich siedzących tu dziewcząt.

Nagle wpadł na pewien pomysł. Na pudełku zapałek miał zanotowany telefon klubu. Wstał i ruszył w kierunku wyjścia, przy którym znajdowały się dwie kabiny telefoniczne. Wszedł do jednej z nich i wykręcił numer. Prawie natychmiast odezwał się głos: