Выбрать главу

— Chyba pójdę się położyć — oświadczył. — Dość długo już zakłócałem państwu wieczór.

Jada żywo zaprotestowała, jej długa dłoń spoczęła na udzie Malka, a w oczach pojawiło się niemal błaganie.

— Ależ nie, nie puszczę pana za nic na świecie. Zabieram pana do innego lokalu. O wiele zabawniejszego niż ten. Do „Nirwany”. Mam ochotę potańczyć, Wiktor też. Prawda Wiktorze?

Wiktor miał ochotę na wszystko, prócz tańca. Na przykład znaleźć się o drobne dwadzieścia tysięcy mil od „Hippopotamusa”.

— Oczywiście — powiedział z rezygnacją.

Jada już wstała, ciągnąc Malka za rękę. Uległ, myśląc, że musi być jeszcze droższa, niż przypuszczał. Uwierzyłby już nawet w swój nieodparty czar, gdyby nie metaliczny błysk pojawiający się chwilami w pięknych czarnych oczach.

Dlaczegóż w końcu nie miałby obejrzeć sobie „Nirwany”?

Malko poczuł się nagle zagrożony. Doznanie nieuchwytne i obezwładniające, jak po przebudzeniu z koszmarnego snu. Coś za dobrze to szło. Jada była podejrzanie uprzejma, Wiktor Kufor nazbyt niespokojny, zdenerwowany. Zbyt usilnie nalegała, aby poszedł do „Nirwany”. Teraz przypomniał sobie dziwne szczegóły.

Gdy przyszli, poprowadzono ich prosto do stolika, jak oczekiwanych gości. Jada zdawała się wszystkich znać.

„Nirwana” zasadniczo różniła się od „Hippopotamusa”. Ani śladu wydekoltowanych podlotków towarzyszących złotej młodzieży studenckiej. Za to dużo czarnych, nieco za eleganckich, za uprzejmych, wiele pięknych dziewcząt. Mało białych. Mroczny bar przy wejściu wypełniony był przez samotnych mężczyzn, przeważnie Murzynów. Także na parkiecie, w migotliwym, kolorowym świetle widać było niemal wyłącznie ich. Panował przerażający zgiełk. Malko musiał drzeć się na całe gardło, składając zamówienie. Naturalnie nie miał pojęcia, że dyskoteka od dawna znana jest FBI jako przybytek mafii... Usiłował wytłumić swe obawy. „Nirwana” nie była w końcu rzeźnią. Tancerze wciąż z równym zapałem miotali się po parkiecie, grupki przemieszczały się z sali bilardowej w końcu lokalu do dyskoteki i baru, i odwrotnie.

Na wprost niego Wiktor Kufor bawił się szklanką, wyraźnie znudzony. Malko rozejrzał się po sąsiednich stolikach. Wielu czarnych. W tym trzech samotnych, zwracających uwagę strojem i nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Ci trzej siedzieli tuż za nim. Mieli gęby bokserów albo zawodowych wykidajłów. Dwaj skryli oczy za ciemnymi okularami.

Idiota!

Otrząsnął się i zerknął na Jadę. Napotkał parę ogromnych, pozbawionych wyrazu oczu. Usta jednak uśmiechały się. Zauważył, że była uczesana tak samo, jak wiele siedzących tu Murzynek. Kiedy spostrzegła skupione na sobie spojrzenie Malka, przesłała mu wyraźniejszy uśmiech.

— Zatańczymy?

— Za chwilkę — powiedział Malko. — Zaraz wrócę.

Wstał i skierował się w stronę toalet, w końcu lokalu, za salą bilardową.

Na wprost toalet znajdowały się dwie kabiny telefoniczne. Malko wrzucił 10 centów do pierwszego z aparatów i podniósł słuchawkę do ucha.

Nic.

Ponowił próbę. Głucha cisza. Wyjął monetę i spróbował w drugiej kabinie. Tu także nie było sygnału.

Oba aparaty były uszkodzone. Wypadek dość rzadki w Nowym Jorku. Teraz już przeraził się nie na żarty.

Mimo wszystko, było to dziwne. Pomyślał, że zapyta w recepcji o jakiś inny telefon. Poczułby się nieco uspokojony, gdyby zdołał uprzedzić Ala Katza o „odkryciu” Jady.

Wychodząc z kabiny zderzył się z kimś. Gdy podniósł oczy, zobaczył przygniatającego go Murzyna. Olbrzyma o nieproporcjonalnie małej głowie. W różowej koszuli i odblaskowozielonym krawacie. Tak musiał wyglądać King-Kong (i to w kwiecie wieku). Ręce miał tak długie, że mógłby drapać się po kolanach wcale się nie pochylając.

— Pardon me, mister — powiedział krzywiąc się.

Ale jednocześnie Malko poczuł, że silne ramię pcha go ku drzwiom toalety. Tracąc równowagę oparł się o nie. Ustąpiły pod naporem jego ciała. Przed oczyma mignęli mu dwaj pozostali Murzyni od sąsiedniego stolika. Jeden z nich powitał Malka głośnym plaśnięciem języka. Z kieszeni wyciągnął uzbrojoną w brzytwę rękę.

Malko zmagał się ciągle z usiłującym wepchnąć go do toalety King-Kongiem. Ostry zapach środków dezynfekujących wgryzał się do gardła. W desperackim odruchu zaparł się o ścianę, obrócił i błyskawicznie prześliznął pod ramieniem olbrzyma. Drzwi toalety zamknęły się.

King-Kong z rozstawionymi ramionami skoczył ku prowadzącemu do sali korytarzowi, tarasując przejście.

Uśmiechał się przy tym złowieszczo.

Malko znalazł się w potrzasku. W dodatku tamci dwaj szli w sukurs olbrzymowi. W jego zasięgu pozostały tylko jedne drzwi — do damskiej toalety. Wsunął się za nie.

Podstarzała platynowa blondynka, zaabsorbowana poprawianiem makijażu, który zdewastował jej roznamiętniony partner, wypacykowała sobie nos szminką, dostrzegając w lustrze odbicie Malka.

— Out — pisnęła przeszywającym głosem. — Pomylił się pan.

Malko nie tylko nie wydukał słowa przeprosin, ale ruszył w jej stronę.

Upuszczając szminkę odwróciła się gwałtownie.

— Out! — powtórzyła — bo wezwę policję.

W Nowym Jorku mężczyzna wdzierający się do Ladies Rooms mógł być tylko potwornym sadystą.

Jej głos miał siłę syreny we mgle. Malko przywołał najbardziej uwodzicielski spośród swoich uśmiechów, ujmując jej dłoń.

— Proszę wybaczyć moją pomyłkę. Byłbym oczarowany, mogąc panią odprowadzić.

Chwycił ją za ramię i poderwał z fotela. Spanikowanej już przedtem, teraz zaparło dech w piersiach i odebrało głos. Ledwie zdążyła złapać torebkę.

— Joe zrobi z pana marmoladę — zaprotestowała niepewnie.

Dla Malka lepiej byłoby nigdy się nie dowiedzieć, kim był ów Joe. Wyraz niewypowiedzianego, żałosnego zaskoczenia pojawił się na twarzy King-Konga na widok Malka powracającego pod rękę z blondynką. Posłużył się nią jak tarczą, popychając w stronę olbrzymiego Murzyna. Pokonany, odsunął się.

Blondynka nawet go nie zauważyła. Skoro tylko minęli przeszkodę, Malko puścił ramię wybawicielki i przemknął do sali.

Na razie był ocalony.

Już miał ruszyć ku wyjściu, ale zrezygnował z tego zamiaru. Pomyślał, że mogą czekać na niego na zewnątrz.

Jeżeli gdziekolwiek był bezpieczny, to właśnie tu, w dyskotece, między ludźmi.

Jada siedziała przy stoliku sama. I nie okazała śladu zdziwienia widząc, że wraca. Wspaniała pretendentka do Oskara dla Hipokrytów w kategorii żeńskiej.

— Długo kazał pan na siebie czekać, zaczynałam się nudzić — powiedziała. — Nasz przyjaciel poszedł już spać.

Wiktor Kufor nie chciał asystować przy masakrze.

Parkiet opustoszał. Pozostało na nim już tylko cztery, może pięć par. Reakcja Jady nie uspokoiła Malka. Epizod z toalety musiał stanowić część bardziej złożonego planu. Dla nieznanych mu przyczyn postanowiła zlikwidować go tej nocy. Gotów był postawić sto dolarów przeciw dziesięciu centom, że na zewnątrz ktoś na niego czeka.

— Chciałem zadzwonić — wyjaśnił. — Aparaty są uszkodzone.

— Niech pan zapyta w barze — podpowiedziała naturalnym tonem.

Zbyt naturalnym. Malko podszedł do baru i przywołał barmana, pucołowatego Murzyna. Z wyrazem najgłębszego ubolewania potrząsnął głową.

— Przykro mi, sir, nasz telefon jest uszkodzony. Ale dwieście jardów stąd, na rogu Trzeciej Alei jest budka.

I kilku facetów z brzytwami w roli niespodzianki.