Выбрать главу

Malko podziękował i wrócił do stolika. Zdawało mu się, że w oczach Jady czai się niemal niedostrzegalna ironia.

— Chodźmy zatańczyć — zaproponowała.

I już ujęła go za rękę i pociągnęła w stronę parkietu.

Zaakceptował to. Przynajmniej będą na widoku...

Przez dłuższą chwilę napawał się widokiem tańczącej o dwadzieścia centymetrów od niego Jady.

Przy każdym jej ruchu dostrzegał poprzez lekką tkaninę sukienki krągłość wzgórka Wenus. Otrząsnął się bezwiednie, zastanawiając się, jak wyjść z „Nirwany”.

Żywy.

Monkey dance przeszedł nagle w taniec wolny, światła przygasły. W ciemnościach Jada spontanicznie przylgnęła do Malka, oplatając ramionami jego szyję.

Wyperfumowana wampirzyca...

Miękko kołysała się w miejscu. Gdy musnęła ustami twarz Malka, poczuł coś ciepłego i delikatnego, jak tropikalny kwiat. Mięsożerny kwiat.

Miał ochotę zapytać, czemu chciała go zabić. Teraz już nie miał wątpliwości, że była zamieszana w śmierć Sokatiego. I, prawdopodobnie, w próby przekupstwa. Z pewnością jednak nie odpowiedziałaby mu. Trzeba wytrwać do rana. Na parkiecie nie było praktycznie nic widać. Nagle zimny prąd przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Aż zapomniał o tańcu i odsunął się od Jady.

Olbrzymi bezmózgowiec tańczył tuż obok. Z chudą jak patyk dziewczyną w białym fosforyzującym kombinezonie. Malko spróbował pociągnąć Jadę na drugi koniec parkietu, ale ona jakby wrosła w podłogę. Nie mógł przecież powlec jej za głowę. Takich rzeczy dżentelmen nie robi w żadnych okolicznościach. Nawet w obliczu śmierci. Przesunął ją jednak trochę tak, by stanąć plecami do ściany. Nigdy jeszcze romantyczny slow nie wydał mu się równie długi. A przecież Jada robiła, co mogła, by nakłonić go do publicznej obrazy moralności i jedynie głośny krzyk instynktu samozachowawczego powstrzymywał go od podjęcia wyzwania.

— Może byśmy usiedli? — zaproponował.

Jada przytuliła się nieco mocniej.

— Tak mi dobrze! Za chwilkę.

Dalila w pełni formy. Otaczały ich teraz trzy czarne pary, równie nieruchome jak oni... Malko uświadomił sobie nagle, że doskonale mogliby go zabić na środku parkietu. Poczuł napór szerokich pleców olbrzyma. Napór zdecydowany, niepokojący. Miał ochotę krzyczeć, zaalarmować salę. Ale była trzecia nad ranem i pozostali już zapewne tylko wspólnicy.

Nagle czarny warknął i popchnął go. Malko nie dał się sprowokować. Jada, chwiejąc się pod wpływem impulsu, wzniosła ku niemu duże, niewinne oczy.

— Co się dzieje?

Malko nie zdążył odpowiedzieć. Czarny, pozostawiając partnerkę, chwycił go za ramię i rzucił o mur.

Musiał przewyższać go wagą o jakieś sto funtów.

— Son of a bitch — warknął. — Przestaniesz mnie wreszcie popychać?!

Wsunął rękę do kieszeni, wyciągnął brzytwę i rozłożył ją z suchym trzaskiem. W sam raz nadałaby się do patroszenia wielorybów. Ze wzniesionym ostrzem zbliżył się do Malka, a dwaj jego kumple ze swoimi dziewczynami i Jadą utworzyli parawan, izolując ich od ewentualnych widzów.

Noga Malka wyskoczyła naprzód. Szkoła w Fort Worth czegoś go w końcu nauczyła. Obcasem trafił Murzyna prosto w najczulsze miejsce. Odniósł wrażenie, że przeciwnikowi oczy wyjdą z orbit. Wyjąc z bólu, zgiął się wpół i wypuścił brzytwę. Ostrze wbiło się głucho w drewniany parkiet. Malko skoczył przed siebie, brutalnie odpychając jednego z Murzynów i znalazł się na skraju parkietu. Trochę mimo wszystko wstrząśnięty.

Miał już biec ku wyjściu, gdy dostrzegł dwóch czarnych kudłaczy opartych po obu stronach drzwi baru. Widząc go wymienili spojrzenia i wyciągnęli ręce z kieszeni.

Malko powrócił do stolika i nalał sobie dużą szklankę J and B. Nie ugasiło to jego pragnienia, ale poprawiło morale. Pełna dumy Jada przyłączyła się do niego parę sekund później. Malko ujrzał dwóch Murzynów podnoszących tego, którego uderzył i pomagających mu iść.

Jada usiadła i położyła dłoń na ręce Malka.

— Przykro mi z powodu tego incydentu. Powiedziałam im, co o tym myślę. To chuligani. Ale czy przynajmniej nic się panu nie stało...?

Malko potrząsnął głową. To była diablica. Pozostało mu tylko zwrócić na siebie uwagę ludzi w dyskotece.

W tej samej chwili wyrosła przed nim czarna i świecąca jak oliwka postać zgięta wpół i całym swoim 45 jestestwem wyrażająca najuniżeńszą prośbę o wybaczenie. Człowieczek był tak podobny do włoskiego mafioso, że aż śmieszny. Z jego bezładnej przemowy Malko wydedukował, że jako właścicielowi „Nirwany” było mu niezmiernie przykro z powodu zajścia i że napastnik Malka nigdy więcej nie przekroczy progów tego lokalu.

W ślad za nim nadeszła kelnerka w czarnych rajstopach i postawiła na stole trzy szklanki. Były to wielkie daikiri oferowane przez szefa. On też pierwszy sięgnął po trunek. W ślad za nim Jada i spragniony Malko, który dosłownie rzucił się na zimny, niezbyt mocny napój.

— Dziękuję panu — powiedział. — Tym niemniej chciałbym wezwać policję... Ten człowiek usiłował zabić mnie nożem.

Słysząc słowo „policja” Włoch prawie się przeżegnał.

Począł lamentować, ale Malko przetrwał to dzielnie. Celowo zaczął mówić bardzo głośno. Właściciel knajpy uciął:

— Dobrze, dobrze, wyślę kogoś. Mamy uszkodzony telefon. Ale błagam pana, żadnego skandalu.

Jąkał się już. Ledwie umoczywszy wargi w szklance, zniknął. Malko wewnętrznie promieniał. Nigdy jeszcze nie pragnął tak widoku niebieskich mundurów policyjnych... Z emocji zaschło mu w gardle. Jednym haustem dopił daikiri szefa. Jada przyglądała mu się w zamyśleniu.

— Jak na dyplomatę, nieźle się pan bije — zauważyła. — Ten człowiek to autentyczny gigant.

Miał wrażenie, że jej piersi falują nieco szybciej. Pod stołem gołe udo dotykało jego nogi.

Mówiła bez przerwy o tym i owym, głosem łagodnym i uwodzicielskim. Malko zafascynowany był jej dużymi ustami i doskonałym kształtem warg. Nagle jej obraz jakby się zamazał. Zmrużył oczy, otworzył je i ujrzał twarz Murzynki we mgle. Lodowaty pot zrosił mu czoło. Dźwięki orkiestry ledwie do niego dochodziły.

W pewnej chwili pomyślał o daikiri, które mu przyniesiono.

Odurzono go narkotykiem. Chciał wstać, ale musiał przytrzymać się stolika. Z oddali dobiegł go niespokojny głos Jady:

— Źle się pan czuje?

Wcale się już nie czuł. Chciał coś powiedzieć, ale struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa. Dopadli go. W sercu Nowego Jorku.

Za cenę nadludzkiego wysiłku zrobił dwa kroki i uczepił się jakiejś kobiety, której rysów twarzy nie rozróżniał.

Usłyszał krzyk Jady:

— Uwaga!

Kobieta, której się uchwycił, odepchnęła go.

Gwałtownie zwymiotował na nią, złapał stanik jej sukienki i upadając, pociągnął z całych sił.

Pisk zagłuszył odgłos rwącego się materiału, a nieznajoma ukazała się w niebieskim staniku i majteczkach. Od Peari Harbour nie słyszano tak donośnej syreny. Malko stracił przytomność, myśląc, że jeżeli ona nie wezwie policji, wszelka nadzieja jest stracona.

Pułkownik Tanaka z nieukrywaną odrazą przyglądał się siedzącemu na wprost człowiekowi. On, dawny oficer cesarza, związany z tego pokroju indywiduum! Do czego doprowadzić może patriotyzm... Trzeba przyznać, że Lester Irwing miał niewiele wspólnego z oficerem japońskiej armii cesarskiej. Miał kędzierzawe, przystrzyżone na jeża włosy i skąpą, starannie ufryzowaną bródkę, upodobniającą go do Lenina. Lenina z Harlemu. W zamszowej kurtce z długimi frędzlami, wyświechtanych, płóciennych spodniach i adidasach Lester wyglądał jak wszyscy inni młodzi bezrobotni Murzyni z Nowego Jorku, pałające nienawiścią głodomory, ciągle w pogoni za łatwym zarobkiem.