– I co teraz? – zapytał John. Schował pistolet. Ja jeszcze nie. Trzymając go w ręce, czułam się znacznie lepiej. Nie potrafię powiedzieć dlaczego.
– A teraz muszę już lecieć. Jestem umówiona. Na trzecie zlecenie na ożywianie zombi tej nocy.
– Tak po prostu?
Spojrzałam na niego, wzbierała we mnie wściekłość. Nie byłam zła na niego. Byłam zła w ogóle. Akurat na niego trafiło.
– A co miałabym zrobić? Zacząć krzyczeć? Histeryzować? To nie wskrzesi umarłych, a mnie może co najwyżej zdenerwować.
Westchnął.
– A już myślałem, że nigdy nie tracisz zimnej krwi.
Włożyłam pistolet do kabury podramiennej, uśmiechnęłam się do niego i wycedziłam:
– Pieprz się.
Wiecie już, jak reaguję w takich sytuacjach.
19
W łazience w kostnicy zmyłam większość krwi z twarzy i dłoni. Zakrwawiony kombinezon trafił do bagażnika samochodu. Byłam umyta i doprowadzona do porządku na tyle, na ile to było obecnie możliwe. Bert mówił, że miałam spotkać się z nowym pracownikiem na miejscu trzeciego zlecenia. Czyli na cmentarzu Oakglen o wpół do jedenastej w nocy. Do tego czasu teoretycznie żółtodziób miał ożywić dwóch zombi i cierpliwie czekać, aż przywołam trzeciego. Spóźniłam się. Cholera. Nowy animator na pewno będzie pod wrażeniem, że już nie wspomnę o naszej klientce. Pani Doughal niedawno owdowiała. Dokładniej mówiąc, przed pięcioma dniami. Jej świętej pamięci małżonek nie pozostawił testamentu. Miał go sporządzić i w ogóle, ale wiecie, jak to jest: stale odkładał tę czynność na później. Miałam ożywić pana Doughala w obecności dwóch adwokatów, dwóch świadków oraz trójki dorosłych dzieci państwa Doughalów, aby dopełnić formalności. Zgodnie z nowymi przepisami prawa osoba zmarła nie dalej jak przed tygodniem może zostać ożywiona, aby osobiście wydała wszelkie rozporządzenia dotyczące pozostawionego przez siebie spadku. Dzięki temu Doughalowie zaoszczędziliby sporo grosza. Pomijając honoraria prawników, ma się rozumieć.
Przy poboczu wąskiej, żwirowej drogi stał sznur samochodów. Mocno stratowały trawę, ale gdyby wozy zaparkowano na żwirowej drodze, całkiem by ją zablokowały. Ale, nawiasem mówiąc, kto szwenda się po cmentarnych alejkach o wpół do jedenastej w nocy? Animatorzy, kapłani voodoo, nastolatkowie palący trawę, nekrofile, sataniści. Musisz być zrzeszonym członkiem towarzystwa wyznaniowego i mieć specjalne zezwolenie, aby móc po zmierzchu przebywać na cmentarzu. Albo być animatorem. My nie potrzebowaliśmy zezwoleń. Przede wszystkim dlatego, że nie postrzegano nas jako oszołomów składających ofiary z ludzi. Wystarczyło zaledwie parę czarnych owiec, aby wszyscy wyznawcy voodoo zyskali sobie złą renomę. Jako chrześcijanka nie przepadam za wyznawcami satanizmu. Bądź co bądź to ci, co stoją po przeciwnej stronie barykady, nieprawdaż?
Poczułam to, gdy tylko postawiłam stopy na żwirze. Magia. Ktoś próbował ożywiać umarłych i ten ktoś był niedaleko.
Żółtodziób przywołał już dwóch zombi. Czy mógł ożywić trzeciego? Charles i Jamison potrafili w ciągu jednego wieczoru ożywić zaledwie po dwóch. Gdzie Bert tak szybko znalazł kogoś równie utalentowanego?
Minęłam pięć aut, nie licząc mojego. Wokół grobu stało około dwunastu osób. Kobiety w kostiumach, mężczyźni w garniturach. Zdumiewające, ilu ludzi ubiera się elegancko, idąc na cmentarz. Większość przychodzi tu tylko z jednego powodu: na pogrzeb. Przeważnie ubierają się w elegancką czerń.
Po chwili dobiegł mnie donośny męski głos, powtarzający:
– Powstań, Andrew Doughalu. Przybądź do nas, Andrew Doughalu. Przyjdź do nas.
Magia nagromadzona w powietrzu napierała na mnie jak niewidzialna ściana. Aż trudno było oddychać. Przepełniała przestrzeń wokoło, ale choć silna, brakowało jej pewności. Czułam to wahanie jak podmuch chłodnego powietrza. Kiedyś będzie potężny, ale był jeszcze młody.
Jego magii brakowało dyscypliny i odpowiedniego treningu. Jeżeli miał więcej niż dwadzieścia jeden lat, zjem swój kapelusz.
Stanęłam z dala, pod jednym z wysokich drzew. Animator był niski, zaledwie o jakieś pięć centymetrów wyższy ode mnie, mierzył góra metr sześćdziesiąt dwa. Nosił białą koszulę i czarne spodnie z materiału. Zaschnięta krew tworzyła już na koszuli niemal czarne plamy. Będę musiała nauczyć go, jak ma się ubierać. Tak jak mnie nauczył tego Manny. Ożywianie zmarłych to w dalszym ciągu fach oparty na nieformalnym związku mistrz-uczeń. Nie uczą tego na studiach czy specjalnych kursach.
Wydawał się bardzo gorliwy, gdy tak stał, przywołując z grobu Andrew Doughala. Przy mogile stała gromadka prawników i krewnych zmarłego. W kręgu, obok nowego animatora nie było członka rodziny. Zazwyczaj każesz stanąć za nagrobkiem krewnemu drogiego nieobecnego, aby on lub ona mogli przejąć kontrolę nad zombi. W tej sytuacji jedynie animator mógł nad nim zapanować. To nie było przeoczenie, takie były wymogi prawa. Zmarli mogli być ożywiani i nakłaniani do wyrażenia ustnie swej ostatecznej woli, ale tylko w sytuacji, gdy kontrolę nad nim sprawował animator lub jakaś neutralna osoba trzecia.
Pagórek kwiatów zatrząsł się i z ziemi wyłoniła się blada dłoń, gorączkowo zaciskając palce. Po chwili były już dwie dłonie i czubek głowy. Zombi wysuwał się z mogiły, jakby wyciągały go stamtąd niewidzialne sznurki.
Nowy animator zachwiał się. Ukląkł na miękkiej ziemi wśród zwiędłych kwiatów. Magia osłabła, straciła moc. Animator ugryzł więcej, niż był w stanie przełknąć. O jednego zombi za dużo. Truposz wciąż wypełzał z mogiły. Nadal próbował uwolnić nogi, ale nikt go już nie kontrolował. Lawrence Kirkland przywołał nieboszczyka, lecz nie potrafił nad nim zapanować. Zombi prawie wydostał się z grobu, ale nie podlegał niczyjej władzy. Nie został spętany mocą animatora. To właśnie tacy jak ten zombi, pozbawiony wszelkiej kontroli, przydawali naszej profesji złej renomy. Jeden z adwokatów zapytał:
– Nic panu nie jest?
Lawrence Kirkland pokiwał głową, ale był zbyt wyczerpany, aby móc mówić. Czy w ogóle zdawał sobie sprawę, co się stało? Czy wiedział, co zrobił? Chyba nie. Nie był dostatecznie przerażony. Podeszłam do grupki zebranej przy grobie.
– Nie mogliśmy się pani doczekać, panno Blake – rzekł jeden z adwokatów. – Pani… współpracownik wydaje się być w kiepskiej formie.
Posłałam im szeroki, zawodowy uśmiech. Nic złego się nie dzieje. Ten zombi nie wyrwie się z kręgu i nie zacznie szaleć. Możecie mi zaufać. Podeszłam do granicy krwawego kręgu. Poczułam, że mnie od siebie odpycha. To było jak podmuch wiatru. Krąg został zamknięty, a ja byłam na zewnątrz. Nie wejdę do środka, dopóki Lawrence sam mnie nie wpuści. Tymczasem młody osunął się na czworakach, jego dłonie znikły wśród kwiatów pokrywających mogiłę. Głowę zwiesił nisko, jakby był zbyt wyczerpany, aby ją unieść. Zapewne tak właśnie było.
– Lawrensie – przemówiłam półgłosem. – Lawrensie Kirklandzie.
Powoli, jak w zwolnionym tempie odwrócił głowę. Nawet w ciemnościach dostrzegłam w jego bladych oczach potworne zmęczenie. Trzęsły mu się ręce. Boże, dopomóż nam.
Wychyliłam się w jego stronę, aby zebrani przy mogile nie usłyszeli moich słów. Spróbujemy tak długo, jak się da, zachować pozory spokoju. Niech klientka myśli, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Może się uda. Jeśli los będzie nam sprzyjał, zombi po prostu odejdzie. W przeciwnym razie komuś stanie się krzywda. Zmarli są zwykle tolerancyjni wobec żyjących i potrafią przebaczać, ale to nie jest regułą. Jeżeli Andrew Doughal nienawidził któregoś ze swych krewnych, ta noc mogła niebawem spłynąć krwią.
– Lawrensie, musisz przełamać krąg i wpuścić mnie do środka – powiedziałam. Tylko na mnie popatrzył, wzrok miał mętny, chyba nie rozumiał, co do niego mówiłam. Cholera. – Przerwij krąg, Lawrensie, zrób to teraz.