Выбрать главу

Zombi uwolnił się już do kolan. Jego biała, odświętna koszula odcinała się wyraźnie na tle czarnej marynarki. Wieczność pełna niewygód. Jak na nieboszczyka Doughal prezentował się całkiem nieźle. Był blady, miał gęste, siwe włosy. Skóra, choć pomarszczona i blada, pozbawiona była oznak zgnilizny. Dzieciak nieźle się spisał jak na trzeciego truposza przywołanego w ciągu jednej nocy. Gdyby jeszcze tylko zdołał nad nim zapanować, byłoby bosko i moglibyśmy raz dwa wrócić do domu.

– Lawrensie, proszę cię, przerwij krąg! – Powiedział coś, zbyt cicho, abym go mogła dobrze usłyszeć. Nachyliłam się na tyle, na ile pozwalała mi bariera krwi. – Co takiego? – spytałam z niedowierzaniem.

– Larry, mam na imię Larry.

Uśmiechnęłam się. To było tak absurdalne, że aż śmieszne. Obok niego z mogiły wypełzał niekontrolowany przez nikogo zombi, a ten chłopak obruszał się, że nie zwracam się do niego w należyty sposób. Może te przeżycia okazały się zbyt silne dla jego psychiki. Oby nie.

– Otwórz krąg, Larry – rzekłam.

Podpełzł bliżej, nieomal osuwając się twarzą w stertę kwiatów. Przesunął dłonią w poprzek krwawej linii. Czar prysnął. Krąg mocy przestał istnieć. Ot tak, i już. Teraz wszystko zależało ode mnie.

– Gdzie masz nóż? – Chciał obejrzeć się przez ramię, ale był na to za słaby. W świetle księżyca dostrzegłam błysk ostrza leżącego po drugiej stronie grobu. – Odpoczywaj – poradziłam chłopakowi. – Ja się tym zajmę.

Zwinął się w kłębek, otulając się ramionami, jakby było mu chłodno. Starałam się nie zwracać na niego uwagi. Teraz najważniejszy był dla mnie zombi.

Nóż leżał obok zarżniętego kurczaka, którego wykorzystał, aby przywołać zombi. Wzięłam nóż do ręki i spojrzałam na nieboszczyka. Andrew Doughal opierał się o swój nagrobek i usiłował zorientować się w sytuacji. Dla zmarłego to wcale nie jest proste. Potrzeba kilku minut, aby pobudzić martwe komórki mózgowe. Umysł nie całkiem wierzy, że powinien pracować. A jednak w końcu zaczyna funkcjonować.

Podwinęłam rękaw mojej skórzanej kurtki i wzięłam głęboki oddech. To był jedyny sposób, ale nie musiałam go lubić. Przeciągnęłam ostrzem po nadgarstku. Pojawiła się cienka, ciemna kreska. Skóra rozszczepiła się i popłynęła krew, niemal czarna w blasku księżyca. Ból był ostry, palący. Drobne skaleczenia zawsze bolą bardziej niż te poważne, przynajmniej na początku. Rana była nieduża, nie pozostanie nawet blizna. Jedynie rozcinając sobie lub komuś innemu nadgarstek, mogłam ponownie zamknąć krąg. Było już za późno, aby zdobyć drugiego kurczaka i powtórzyć rytuał. Musiałam uratować, ile się da, w przeciwnym razie zombi uwolni się zupełnie i zacznie szaleć. Szalejący zombi, nad którymi nikt nie panuje, mają skłonność do pożerania ludzi.

Zombi wciąż siedział na nagrobku. Wpatrywał się w przestrzeń pustymi oczami. Gdyby Larry był dość silny, Andrew Doughal mógłby mówić, a nawet myśleć samodzielnie. Teraz był jedynie trupem oczekującym na wydanie rozkazu lub pojedynczą zbłąkaną myśl.

Wspięłam się na pagórek mieczyków, chryzantem i goździków. Zapach kwiatów mieszał się z trupim odorem. Stanęłam po kolana wśród schnących kwiatów i pomachałam krwawiącą ręką tuż przed twarzą nieboszczyka. Blade oczy podążyły za moją dłonią. Przypominały oczy śniętej ryby. Andrew Doughala nie było w tym ciele, ale było tam coś innego, coś co wyczuło krew i znało jej wartość.

Wiem, że zombi nie mają dusz. Prawdę mówiąc, mogę ożywiać zmarłych dopiero po trzech dniach od ich śmierci. Tyle potrzeba, aby dusza odeszła w zaświaty. I tyle samo potrzeba czasu, aby powstał wampir. Zadziwiający zbieg okoliczności, prawda? Skoro jednak nie dusza ożywia trupa, to co? Magia. Moja lub Larry’ego. Może. A jednak w tym ciele coś było. Po odejściu duszy coś wypełniło pustkę. Przy udanej animacji pustkę wypełniała magia. A teraz? Nie miałam pojęcia. Nie byłam nawet pewna, czy chcę to wiedzieć. Czy to istotne? Grunt, żebym zdołała zapobiec tragedii. Otóż to. Właśnie. Może, jeśli powtórzę to dostatecznie dużą ilość razy, zdołam w to nawet uwierzyć.

Podsunęłam trupowi krwawiący nadgarstek. Stwór zawahał się przez chwilę. Gdyby się nie skusił, miałabym nielichy problem. Zombi patrzył na mnie. Upuściłam nóż i ścisnęłam skórę wokół rany. Pociekła gęsta, lepka krew. Zombi schwycił mnie za rękę. Blade palce były chłodne i silne. Stwór przyłożył usta do rany i zaczął ssać. Przywarł do mego nadgarstka, jego szczęki poruszały się konwulsyjnie, przełykał tak szybko, jak tylko mógł. Zostanie mi po nim rekordowa malinka. Ale to nic. Spróbowałam uwolnić dłoń, lecz w odpowiedzi zombi tylko zaczął ssać mocniej. Nie chciał mnie puścić. No to pięknie.

– Larry, możesz wstać? – spytałam półgłosem.

Wciąż udawaliśmy, że nie stało się nic złego. Zombi przyjął krew. Teraz ja go kontrolowałam, rzecz jasna o ile zdołam uwolnić się od tej pijawki. Larry spojrzał na mnie w zwolnionym tempie.

– Jasne – odparł. Aby się podnieść, musiał wesprzeć się o nagrobek. Był na nogach. – Co teraz? – spytał.

Dobre pytanie.

– Pomóż mi się od niego uwolnić. – Spróbowałam wyszarpnąć rękę, ale truposz, wpił się w nią ze wszystkich sił. Larry oplótł nieboszczyka rękami i pociągnął. Bez powodzenia. – Spróbuj złapać za głowę – poradziłam.

Pociągnął trupa za włosy, ale umarli nie odczuwają bólu. Larry wetknął w końcu palec pod przytknięte do nadgarstka usta, odrywając je od mego ciała z cichym plaśnięciem. Miałam wrażenie, że lada moment zwymiotuje. Biedaczysko. A przecież to była moja ręka. Otarł palec o spodnie, jakby dotknął czegoś śluzowatego i obrzydliwego. Nie współczułam mu.

Zombi stanął na swoim grobie i spojrzał na mnie. W jego oczach pojawiły się iskierki życia. Ktoś tam jednak był. Pytanie brzmiało, czy była to właściwa osoba.

– Czy ty jesteś Andrew Doughal? – zapytałam.

Oblizał wargi i ochrypłym głosem odparł:

– Tak, to ja.

To był władczy, surowy głos. Nie zrobił na mnie wrażenia. Odzyskał zdolność mówienia dzięki mojej krwi. Umarli naprawdę są niemi, zapominają, kim i czym są, dopóki nie posmakują świeżej krwi. Homer miał rację, można by się zastanawiać, co jeszcze w Iliadzie było prawdą.

Docisnęłam drugą rękę do rany na nadgarstku i odstąpiłam od mogiły.

– Teraz możecie państwo zadawać pytania. On na nie odpowie – stwierdziłam. – Tylko żeby były proste. Ten człowiek jest śmiertelnie zmęczony.

Adwokaci nie uśmiechnęli się. W sumie nie mogłam im się dziwić. Przywołałam ich gestem ręki w stronę grobu. Nie podeszli. Bojaźliwi prawnicy? To sprzeczność sama w sobie. Pani Doughal szturchnęła adwokata w ramię.

– Do diabła. To nas kosztuje fortunę.

Już miałam powiedzieć, że nie liczymy naszych honorariów od minuty, ale znając Berta, mogłam się domyślać, że poinformował klientkę, iż stawka za nasze usługi będzie tym wyższa, im dłużej nieboszczyk będzie przebywał poza grobem. W gruncie rzeczy to niegłupi pomysł. Andrew Doughal był dzisiejszej nocy jak nowo narodzony. Odpowiadał na pytania spokojnym, zrównoważonym głosem. Pomijając lekki błysk skóry w świetle księżyca, wyglądał jak żywy. Na razie. Ale zobaczylibyście go za parę dni lub tygodni. Zacząłby się rozkładać jak oni wszyscy. Jeżeli Bert wpadł na sposób, aby skłonić naszych klientów, żeby składali na powrót swych drogich krewnych do grobów, zanim zaczną odpadać im kawałki ciała, to tym lepiej. Dla wszystkich.

Nie ma nic smutniejszego niż rodzina powracająca na cmentarz z ukochaną mamusią oblaną zawartością flakonu drogich perfum, które mają zabić dławiący fetor rozkładu. Najgorsza była klientka, która przed złożeniem do grobu postanowiła wykąpać małżonka. Większość jego tkanek musiała przynieść w plastykowym worku na śmieci. W ciepłej wodzie mięso po prostu samo odeszło od kości.