Chłopak rzucił się na mnie, tnąc nożem z góry na dół. Wymierzyłam w niego, ale trochę się spóźniłam. Gdyby nie to, że zabrakło mi powietrza, krzyknęłabym. Nóż zagłębił się w rękawie mojej kurtki. Poczułam, jak ostrze pogrąża się w asfalcie. Moje ramię zostało unieruchomione. Nacisnęłam spust, a kula z wizgiem, nie czyniąc nikomu szkody, pomknęła w mrok. Odwróciłam głowę, aby ujrzeć, kto lub co siedziało mi na karku. Pytanie powinno było brzmieć: „Co?”.
W czerwonym blasku świateł stopu oblicze stwora było nieludzko płaskie, wysoko osadzone kości policzkowe podkreślały wąskie, prawie skośno oczy i długie, proste włosy. Wyglądał jak model dla typowych azteckich płaskorzeźb przedstawiających indiańskie bóstwa w otoczeniu węży. Zacisnął dłoń na mojej prawej ręce, tej przyszpilonej do asfaltu, w której wciąż trzymałam pistolet. Ścisnął mocno, nieomal miażdżąc mi kości o metal.
– Puść pistolet albo połamię ci wszystkie kości. – Jęknęłam z bólu.
Larry krzyknął wysoko, żałośnie. Gdy brakuje innych alternatyw, zaczynasz krzyczeć. Przeszorowałam lewym rękawem kurtki o nawierzchnię drogi, odsłaniając zegarek i bransoletkę z amuletami. W blasku księżyca błysnęły trzy nieduże krzyżyki. Wampir zasyczał, ale nie puścił uzbrojonej ręki. Przeciągnęłam bransoletką po jego dłoni. W powietrzu rozszedł się odór palonego ciała, następnie wyciągnął drugą rękę w stronę mojej lewej. Zacisnął palce na rękawie i wykręcił mi rękę do tyłu, abym nie mogła dosięgnąć go krzyżykami. Gdyby był młodym wampirem, na sam widok krzyży pierzchnąłby z krzykiem, ale on był nie tylko starym krwiopijcą, był wręcz… pradawny. Aby się od niego uwolnić, będę potrzebować czegoś więcej niż poświęconych krzyżyków.
Larry znów wrzasnął. Ja też krzyknęłam, bo nie mogłam zrobić nic innego. Kurczowo ściskałam w ręku pistolet i pozwalałam miażdżyć sobie dłoń. To niezbyt produktywne. Napastnicy nie chcieli mojej śmierci. Pragnęli natomiast, abym cierpiała. Chcieli sprawić mi ból. W porządku. Mógł rozgnieść mi rękę na miazgę. Wypuściłam broń i wrzasnęłam, usiłując uwolnić się od noża, który przyszpilał rękaw mojej kurtki do asfaltu, a równocześnie szarpałam lewą rękę, chcąc potraktować mego oponenta palącym pocałunkiem poświęconych krzyżyków.
Nad naszym głowami huknął strzał. Zamarliśmy w bezruchu i skierowaliśmy wzrok w stronę cmentarza.
Jeremy Ruebens i spółka odzyskali rewolwer i zaczęli do nas strzelać. Czy uważali, że jesteśmy w zmowie z potworami? Czy przejmowali się tym, do kogo strzelają?
Kobieta krzyknęła:
– Pomocy, Alejandro! – Krzyk rozległ się za naszymi plecami. Wampir przyszpilający mnie do ziemi niespodziewanie zniknął. Nie wiem, dlaczego i było mi to obojętne. Zostałam sam na sam ze stojącym nade mną dzieckiem potworem, łypiącym na mnie wielkimi, ciemnymi oczami.
– To cię nie boli? – zapytał.
Pytanie było tak nieoczekiwane, że odparłam bez wahania:
– Nie.
Wydawał się rozczarowany. Przykucnął obok mnie, opierając dłonie na udach.
– Chciałem ci zranić, aby napić się twojej krwi. – Jego głos był wciąż głosem małego chłopca i już taki pozostanie, ale wiedza zawarta w jego oczach spowijała moją skórę falami żaru. Był starszy od Jean-Claude’a, dużo starszy.
Kula strzaskała światło stopu w moim aucie, przelatując tuż nad głową chłopaka. Dzieciak odwrócił się w stronę strzelających i warknął jak dzikie zwierzę. Spróbowałam wyszarpnąć nóż z asfaltu, ale ostrze wbiło się za głęboko. Nawet nie drgnęło.
Chłopak popełzł w mrok, znikając wśród poszumu wiatru. Zamierzał zaatakować fanatyków. Boże, miej ich w opiece.
Obejrzałam się przez ramię. Larry leżał na ziemi, przygnieciony przez kobietę o długich, falujących brązowych włosach. Ten, który zaatakował mnie i jeszcze jedna wampirzyca szarpali się z tą siedzącą okrakiem na Larrym. Chciała go zabić, a oni próbowali temu zapobiec. To mi się podobało.
Nad moją głową przeleciała kolejna kula. Jeszcze jedno pudło. Potem na wpół zduszony krzyk i już nikt więcej nie strzelał. Czy chłopak załatwił uzbrojonego fanatyka? Czy Larry był ranny? I co, u licha, mogłam zrobić, aby pomóc i jemu, i sobie?
Wampiry najwyraźniej miały pełne ręce roboty. Jeżeli miałam coś zrobić, to właśnie teraz. Spróbowałam lewą ręką rozsunąć suwak skórzanej kurtki, ale zamek zaciął się w połowie. Pięknie. Chwyciłam zębami kołnierz kurtki i ponownie pociągnąwszy za suwak, w końcu go rozpięłam. W porządku, jedno miałam z głowy. Co teraz? Zębami zsunęłam lewy rękaw kurtki przez dłoń, po czym przesunęłam go pod biodrem i uwolniłam rękę. Uwolnienie prawej ręki z rękawa przyszpilonego do ziemi było już fraszką.
Alejandro zwlókł ciemnowłosą kobietę z Larry’ego i cisnął nią ponad samochodem. Poszybowała w mrok, ale nie usłyszałam, aby grzmotnęła o ziemię. Może umiała latać. Jeżeli tak, wolałam o tym nie wiedzieć.
Larry był prawie niewidoczny zza zasłony jasnych włosów. Druga kobieta pochylała się nad nim jak książę pragnący obudzić pocałunkiem śpiącą królewnę. Alejandro schwycił ją za te długie, jasne włosy i bezceremonialnym szarpnięciem poderwał na nogi. W chwilę później pchnął ją na bok samochodu. Zachwiała się, ale nie upadła, szczerząc się do niego jak pies na łańcuchu.
Ominęłam ich szerokim łukiem, trzymając przed sobą krzyżyki, jak bohaterka starych horrorów. Tyle tylko, że nigdy nie widziałam pogromczyni wampirów atakującej bransoletką z amuletami.
Larry klęczał, kołysząc się w przód i w tył. Jęczał. Był bliski histerii. Powtarzał raz po raz:
– Ja krwawię, ja krwawię.
Dotknęłam jego ramienia. Podskoczył, jakbym go ugryzła. Miał przerażony wzrok. Krew spływała mu po szyi.
W świetle księżyca krew wydawała się czarna. Ugryzła go. Boże święty, ta wampirzyca go ugryzła.
Blada kobieta wciąż usiłowała utorować sobie drogę do Larry’ego.
– Nie czujesz zapachu krwi? – pytała błagalnie.
– Opanuj się albo sam cię utemperuję – warknął groźnie Alejandro. Gniew w jego głosie ciął bezlitośnie jak nóż.
Blada kobieta znieruchomiała.
– Już wszystko dobrze. – W jej głosie zabrzmiała nuta strachu.
Nigdy dotąd nie widziałam, aby jeden wampir… śmiertelnie obawiał się innego. Niech rozstrzygną to między sobą. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład wymyślić, w jaki sposób ominąć pozostałe wampiry i dostać się do samochodu.
Alejandro jedną ręką przypierał wampirzycę do auta.
Trzymałam pistolet w lewym ręku. Odpięłam też bransoletkę z krzyżykami, którą nosiłam na kostce. Nie masz szans, aby podkraść się do wampira. Nawet młodzi krwiopijcy są bardziej czujni niż kot o długim ogonie w pokoju pełnym bujanych foteli. Skoro nie mogłam się do niego niepostrzeżenie podkraść, postanowiłam zwrócić się wprost do wampira.
– Ona go ugryzła, ty sukinsynu. Ugryzła go! – Aby zwrócić jego uwagę, pociągnęłam go za kołnierz. I wrzuciłam mu za koszulę bransoletkę z krzyżykami.
Krzyknął.
Przeciągnęłam drugą bransoletką po jego dłoni. Upuścił broń. Schwyciłam ją. Jęzory niebieskich płomieni spowiły jego plecy. Wyginał się w łuk i próbował dosięgnąć zranionych miejsc dłońmi, ale nie mógł wydobyć krzyżyków spod koszuli. Płoń, maleńki, płoń. Zawirował jak fryga, wrzeszcząc na całe gardło. Uderzył otwartą dłonią na odlew, trafiając mnie w bok głowy. Pofrunęłam do tyłu. Po krótkim locie ciężko wylądowałam na wznak na asfalcie. Świat zawirował, przed oczami ujrzałam ciemne plamy. Gdy odzyskałam zdolność widzenia, ujrzałam przed sobą blade oblicze, długie, żółtobiałe włosy barwy kukurydzy omiotły mój policzek, gdy wampirzyca przyklękła obok mnie, aby się posilić. Wciąż trzymałam w dłoni browninga. Pociągnęłam za spust. Wampirzyca pofrunęła do tyłu, jakby ktoś pociągnął ją za ramiona. Upadła na asfalt, a ociekająca krwią rana wlotowa na jej brzuchu była niczym w porównaniu z otworem wylotowym. Miałam nadzieję, że strzaskałam jej kręgosłup. Chwiejnie stanęłam na nogi.