Mistrz podszedł do mnie z tyłu, ale usłyszałam go. Albo poparzenia dawały mu się we znaki, czyniąc go niezdarnym, albo pomogły mi krzyżyki. Stanęłam pomiędzy trójką wampirów, trzymając je w szachu dzięki relikwiom. Jasnowłosa para zerkała sponad uniesionych ramion, ale krzyżyki budziły w nich paraliżujący strach. Mistrz nie zawahał się ani chwili. Skoczył na mnie z przerażającą szybkością. Zrejterowałam, osłaniając się krzyżykami, ale i tak schwycił mnie za lewe przedramię. Unieruchomił je, choć krzyżyki zwisały o kilka centymetrów od jego ciała.
Szarpnęłam się, odsuwając się od niego możliwie jak najdalej, po czym z całej siły rąbnęłam go w splot słoneczny. Stęknął cicho i smagnął dłonią na odlew. Zatoczyłam się do tyłu i poczułam smak krwi w ustach. Ledwie mnie dotknął, ale zrozumiałam aluzję. Gdybym chciała z nim powalczyć, wytarłby mną podłogę. Trzasnęłam go w gardło. Zakrztusił się i wybałuszył oczy ze zdumienia. Lepsze sponiewieranie niż ugryzienie. Wolałam śmierć niż krwawy pocałunek ostrych kłów.
Jego dłoń zacisnęła się na mojej prawej pięści i ścisnęła tak, abym mogła poczuć jego siłę. Wciąż tylko mnie ostrzegał, nie starał się zrobić mi krzywdy. Punkt dla niego. Uniósł obie ręce, przyciągając mnie ku sobie. Wcale tego nie chciałam, ale nic na to nie mogłam poradzić. No, chyba że wampiry miały przyrodzenie. Alejandro odczuł cios w szyję. Spojrzałam na niego. Był tak blisko, że gdybym zechciała, mogłabym go pocałować. Nachyliłam się do niego, starając się równocześnie zyskać trochę miejsca. Wciąż przyciągał mnie do siebie. Impet jego ruchu zdecydowanie mi się przysłużył. Walnęłam go kolanem, z całej siły wbijając je w jego jądra i rozgniatając je o jego ciało. To nie był słaby cios.
Alejandro zgiął się wpół, ale nie puścił moich rak. Nie uwolniłam się, ale był to całkiem niezły początek. Poza tym poznałam odpowiedź na stare jak świat pytanie. Tak, wampiry mają jaja. Wykręcił mi ręce do tyłu, przygniatając mnie całym ciałem. Wydawało się niebywale mocne i twarde, jak wykute z kamienia. A przecież nie dalej jak przed chwilą było ciepłe, miękkie i delikatne. Co się stało?
– Zdejmij to z jej nadgarstka – rzucił. Nie mówił do mnie. Spróbowałam się odwrócić i zobaczyć, kto do mnie podszedł, ale nic nie dostrzegłam. Dwa jasnowłose wampiry wciąż kuliły się i zasłaniały oczy przed krzyżykami. Coś dotknęło mojego nadgarstka. Drgnęłam, ale wampir mnie przytrzymał. – Jeśli będziesz się szarpać, on cię skaleczy. – Obróciłam głowę tak daleko, jak tylko mogłam i ujrzałam przed sobą okrągłe oczy chłopczyka-wampira. Odzyskał swój nóż i starał się rozerwać jego ostrzem bransoletkę.
Dłonie mistrza ściskały moje ramiona tak, że miałam wrażenie, iż lada chwila pogruchocze mi kości. Chyba jęknęłam z bólu, bo ni stąd, ni zowąd odezwał się:
– Nie zamierzałem cię dziś skrzywdzić – wyszeptał mi wprost do ucha. – Ty o tym zadecydowałaś.
Bransoletka pękła z cichym trzaskiem. Po chwili usłyszałam, jak ląduje wśród traw. Mistrz wampirów wziął głęboki oddech, jakby ta czynność przychodziła mu teraz z większą łatwością. Był ode mnie wyższy o jakieś pięć centymetrów, ale przytrzymywał mnie za oba nadgarstki jedną ręką, drobne, szczupłe palce opasywały je z miażdżącą siłą. Sprawiał mi ból i z trudem powstrzymywałam się, aby nie zacząć pojękiwać. Druga ręką przeczesał mi włosy, po czym schwycił ich pęk i szarpnięciem odchylił mi głowę, aby móc spojrzeć prosto w oczy. Jego gałki oczne były całkiem czarne, białka zniknęły.
– Podasz mi jego imię, Anito, w ten czy inny sposób. – Splunęłam mu w twarz. Wrzasnął, wzmagając uścisk na moich nadgarstkach tak, że aż krzyknęłam. – Można było po dobroci, ale chyba teraz chcę, abyś cierpiała. Spójrz mi w oczy, śmiertelniczko i poznaj, co to rozpacz. Posmakuj mego spojrzenia, a między nami nie będzie już żadnych sekretów. – Jego głos przeszedł w najcichszy szept. – Może wysączę twój umysł, jak inni sączą czyjąś krew i nie pozostawię po tobie nic prócz bezmyślnej, pustej powłoki.
Spojrzałam w mrok będący jego oczami i poczułam, że się zapadam, niewiarygodnie szybko i bezradnie, coraz dalej i dalej w głąb czystej, absolutnej czerni, w otchłani której nigdy nie zagościła nawet iskierka światłości.
24
Ujrzałam nad sobą nieznajome oblicze. Ten ktoś przykładał do czoła zakrwawioną chustkę. Krótkie włosy, jasne oczy, piegi.
– Cześć, Larry – powiedziałam. Mój głos wydawał się odległy i dziwny. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego.
Wciąż było ciemno. Larry doprowadził się trochę do porządku, ale rana wciąż krwawiła. Nie mogłam stracić przytomności na tak długo. Byłam nieprzytomna? Pamiętałam tylko oczy, czarne oczy. Zbyt szybko usiadłam. Larry złapał mnie za ramię. Gdyby nie to, upadłabym.
– Gdzie są…
– Wampiry – dokończył za mnie.
Oparłam się o jego ramię i wyszeptałam:
– Tak.
Wokół nas, w ciemnościach byli ludzie, stłoczeni w małych grupkach szeptali między sobą. Blask policyjnych kogutów rozcinał ciemność. Przy radiowozie stali dwaj mundurowi, rozmawiając z mężczyzną, którego imienia nie potrafiłam sobie przypomnieć.
– Karl – wychrypiałam.
– Co? – spytał Larry.
– Karl Inger, ten wysoki facet, który rozmawia z glinami.
Larry skinął głową.
– Zgadza się.
Obok nas przyklęknął niski, ciemnowłosy mężczyzna. Jeremy Ruebens z organizacji Najpierw Ludzie, który, o ile dobrze pamiętałam, ostatnio do nas strzelał. Co się działo, u licha? Jeremy uśmiechnął się do mnie. Wyglądało na to, że szczerze.
– Od kiedy to stałeś się wobec mnie tak przyjazny?
Jego uśmiech poszerzył się.
– Ocaliliśmy cię.
Odsunęłam się od Larry’ego, aby usiąść o własnych siłach. Przez chwilę kręciło mi się w głowie, ale zaraz doszłam do siebie. No jasne. Twarda ze mnie sztuka.
– Mów, Larry.
Zerknął na Jeremy’ego Ruebensa, a potem na mnie.
– Oni nas uratowali.
– Jak to?
– Oblali wodą święconą tę, co mnie ugryzła. – Wolną ręką mimowolnie dotknął szyi, ale zauważył, że dostrzegłam ten gest. – Czy ona będzie teraz mieć nade mną władzę?
– A czy kiedy cię ugryzła, wdarła się równocześnie do twego umysłu?
– Nie wiem – odparł. – Skąd mam wiedzieć?
Już chciałam udzielić mu dokładniejszych wyjaśnień, ale powstrzymałam się. Jak wyjaśnić to, co wymyka się wszelkim wytłumaczeniom?
– Gdyby Alejandro, mistrz wampirów, ugryzł mnie wtedy, gdy wszedł do mego umysłu, znajdowałabym się teraz w jego mocy.
– Alejandro?
– To ten, którego tamte wampiry nazywają mistrzem.
Pokręciłam głową, ale świat dokoła mnie zawirował czarnymi falami i musiałam przełknąć ślinę, aby nie zwymiotować. Co on mi zrobił? Miałam już wcześniej do czynienia z mentalnymi gierkami, ale nigdy dotąd nie przejawiałam podobnych reakcji.
– Karetka już jedzie – rzekł Larry.
– To nie będzie konieczne.
– Była pani nieprzytomna przeszło godzinę, panno Blake – stwierdził Ruebens. – Gdy nie zdołaliśmy pani docucić, poprosiliśmy policję, aby wezwała pogotowie.
Ruebens był tak blisko, że wystarczyło wyciągnąć rękę, abym mogła go dotknąć. Wydawał się wyjątkowo przyjazny, wręcz emanował ciepłem, jak panna młoda w dniu swego ślubu. Od kiedy zmienił front i postanowił się ze mną zaprzyjaźnić?