– Masz ich więcej? – Jego twarz w świetle podsufitowej lampki wyglądała blado i dziwnie.
– Wampir wbił mi w plecy fragment złamanego kołka. – Skrzywił się. – Równocześnie z poszarpaną ręką miałam także zgruchotany obojczyk.
– Próbujesz mnie wystraszyć.
– Jeszcze jak – mruknęłam.
– Nie przestraszysz mnie.
Dzisiejszej nocy Larry powinien był dowiedzieć się, czym jest prawdziwy strach, nie musiałam nawet pokazywać mu swoich blizn. A jednak tak się nie stało. Niech to diabli. Ten chłopak był twardszy, niż przypuszczałam. Uda mu się, chyba że zginie.
– W porządku, zostajesz do końca semestru, ale musisz mi obiecać, że nie będziesz polować na wampiry beze mnie.
– Ale pan Burke…
– Pomaga przy egzekucjach wampirów, lecz nie poluje na nie w pojedynkę.
– Jaka jest różnica między egzekucją a polowaniem?
– Przy egzekucji mamy do czynienia ze zwłokami, które wymagają zakołkowania, lub z wampirem, który zakuty w łańcuchy czeka potulnie na zadanie ostatecznego ciosu.
– Czym zatem jest polowanie? – zapytał.
– Kiedy wrócę, aby zająć się wampirami, które omal nas dziś nie zabiły, to będzie polowanie.
– Pani zdaniem pan Burke nie nauczy mnie polować?
– Nie ufam panu Burke’owi. Wątpię, aby zdołał utrzymać cię przy życiu. – Larry wybałuszył oczy. – Nie chodzi mi o to, że mógłby cię skrzywdzić rozmyślnie. Wydaje mi się tylko, że nie naraziłby własnego życia w twojej obronie. Jeżeli o to chodzi, u fum wyłącznie sobie.
– Myśli pani, że może dojść do tak drastycznych sytuacji?
– Dziś przecież stanęliśmy oko w oko ze śmiercią.
Milczał przez dłuższą chwilę. Spojrzał na swoje dłonie, którymi powoli odruchowo gładził kierownicę.
– Obiecuję, że nie wybiorę się na polowanie na wampiry z nikim innym oprócz ciebie.
Spojrzał na mnie, niebieskie oczy lustrowały moje oblicze.
– Nawet z panem Rodriguezem? Pan Vaughn mówił, że on był pani mentorem.
– Manny był moim nauczycielem, ale on już nie poluje na wampiry.
– Dlaczego?
Odnalazłam jego spojrzenie i odparłam:
– Jego żona za bardzo się o niego boi, a poza tym Manny ma czworo dzieci.
– Pani nie ma męża, pan Burke żony i żadne z was nie ma dzieci.
– Zgadza się.
– To tak jak ja.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Czy ja też byłam kiedyś równie zapalczywa? Nie.
– Nie bądź zbyt pewny siebie, Larry. Pamiętaj, że gdy Bóg chce kogoś ukarać, to na początek odbiera mu rozum.
Uśmiechnął się i przez moment wyglądał na trzynastolatka. Jezu, dlaczego po wydarzeniach dzisiejszej nocy nie miał ochoty zrezygnować i znaleźć sobie jakiegoś innego, bezpieczniejszego zajęcia? Czemu ja wciąż robię to, co robię? Nie znałam odpowiedzi na te pytania, a na pewno takich, które wydałyby mi się sensowne. Dlaczego ja to robiłam? Bo byłam w tym dobra. Ot i wszystko. Może Larry także kiedyś będzie w tym dobry. O ile pożyje dostatecznie długo. W przeciwnym razie będzie co najwyżej dobrym trupem.
Wysiadłam z samochodu i oparłam się o otwarte drzwiczki, pochylając głowę, aby zajrzeć do środka.
– Jedź prosto do domu, a jeśli nie masz dodatkowego krzyżyka, kup go jutro z samego rana.
– W porządku – powiedział.
Zatrzasnęłam drzwiczki, wciąż mając przed oczami wyraz jego twarzy, pełen szczerego zapału i gorliwości. Weszłam po schodach, ani razu nie oglądając się za siebie. Nie patrzyłam, jak odjeżdża, wciąż cały i zdrowy po swoim pierwszym starciu z potworami. Wciąż żywy. Byłam od niego tylko cztery lata starsza. Cztery lata. Miałam wrażenie, jakby dzieliła nas przepaść całych stuleci. Ja nigdy nie byłam takim żółtodziobem. Zawdzięczałam to śmierci mojej matki, gdy miałam zaledwie osiem lat. Wczesna utrata rodziców czyni cię twardą i odbiera połysk nawet najbardziej lśniącej zbroi niewinności.
W dalszym ciągu będę starała się wybić Larry’emu z głowy karierę zabójcy wampirów, ale jeśli to mi się nie uda, będę z nim współpracować. Są tylko dwa rodzaje pogromców wampirów – dobrzy i martwi. Może dzięki memu skromnemu wsparciu Larry stanie się jednym z tych dobrych. Alternatywa wydawała się, delikatnie mówiąc, nie do przyjęcia.
26
Był piątkowy ranek, trzecia trzydzieści cztery. Miałam za sobą długi, ciężki tydzień. Ale czy w tym roku zdarzył się choć jeden w miarę spokojny? Powiedziałam Bertowi, aby zatrudnił więcej ludzi. Zatrudnił Larry’ego. Dlaczego mnie to nie cieszyło? Ponieważ Larry był jeszcze jedną ofiarą czekającą na swojego potwora. Proszę cię, Boże, miej go w swej opiece. Na moim koncie figurowało już dostatecznie dużo niewinnych ofiar.
W korytarzu było ciemno, choć oko wykol. Słyszałam tylko cichy szum grzejników i stłumione szuranie po wykładzinie swoich adidasów. Za późno, aby moi sąsiedzi byli jeszcze na nogach i za wcześnie, aby zdążyli już wstać. Nie ma to jak odrobina wymarzonej prywatności.
Otworzyłam mój nowy, bezpieczny zamek i weszłam do tonącego w ciemnościach mieszkania. Rzuciłam kurtkę na kuchenny blat. Była zbyt brudna, żeby kłaść ją na białym łóżku. Cała byłam ubabrana błotem i trawą. Ale krwi było niewiele, tej nocy dopisało mi szczęście. Poczułam to dopiero, zdejmując uprząż kabury podramiennej. Prądy powietrza zmieniły się, jakby coś się wśród nich poruszało. Jakby prócz mnie w mieszkaniu był ktoś jeszcze. Dotknęłam dłonią kolby pistoletu, gdy z ciemności sypialni dobiegł mnie głos Edwarda.
– Nie, Anito.
Znieruchomiałam z palcami na okładzinie kolby.
– Bo co?
– Bo cię zastrzelę. Wiesz, że nie zawahałbym się tego zrobić.
W jego miękkim, łagodnym tonie dało się wychwycić drapieżne brzmienie. Miał taki sam głos, gdy unicestwiał wampiry za pomocą miotacza płomieni. Gładki i spokojny jak droga do piekła.
Odsunęłam dłoń od pistoletu. Gdybym go zmusiła, Edward by mnie zastrzelił. Lepiej nie kusić losu. Jeszcze nie teraz. To nie było konieczne. Na razie. Nie czekając na polecenie, splotłam palce dłoni na czubku głowy. Może zarobię parę punktów, jeśli będę się zachowywać, jak na dobrego jeńca przystało. A niech to.
Edward wyłonił się z ciemności niczym jasnowłosy duch. Cały był na czarno, jeśli nie liczyć krótkich włosów i bladej twarzy. Na dłoniach nosił czarne, skórzane rękawiczki. Trzymał w nich berettę kalibru dziewięć milimetrów wymierzoną w moją pierś.
– Nowy pistolet? – spytałam.
Kąciki jego ust wykrzywił widmowy uśmiech.
– Tak, podoba ci się?
– Beretta to fajna broń, ale przecież mnie znasz.
– Miłośniczka browninga – stwierdził. Uśmiechnął się. Rozmawialiśmy jak dwójka przyjaciół podczas zakupów w supermarkecie. Przystawił mi przy tym lufę pistoletu do ciała i odebrał browninga. – Oprzyj się i rozstaw nogi.
Oparłam się o łóżko, podczas gdy Edward starannie mnie obszukał. Nie znajdzie niczego, ale on nie mógł o tym wiedzieć. Zawsze był skrupulatny i drobiazgowy. Miedzy innymi dlatego nadal żył. A poza tym był bardzo, ale to bardzo dobry.
– Mówiłeś, że nie potrafisz sforsować tego zamka – rzuciłam.
– Przyniosłem lepsze narzędzia.
– A wiec zamek wcale nie jest taki bezpieczny.
– Większość pospolitych włamywaczy nie poradziłaby sobie z nim.
– Ale nie ty.
Spojrzał na mnie, jego oczy były puste i martwe jak zimowe niebo.
– Nie jestem pospolitym facetem.
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
– To na pewno.
Rzucił mi posępne spojrzenie.