Выбрать главу

– Znajdę.

– Jak szybko moglibyśmy się tam spotkać? – zapytał.

– Za godzinę.

– Doskonale, będę czekał.

– Czy wspomniany pan Oliver także przyjedzie nad jezioro?

– Nie, zawiozę panią do niego. Pojedziemy stamtąd.

– Po co ta cała tajemniczość?

– To nie tajemniczość – odparł z lekkim zażenowaniem. – Po prostu nie najlepiej wychodzi mi objaśnianie tras. Będzie łatwiej, jeżeli osobiście zawiozę panią na miejsce.

– Wolałabym pojechać tum swoim autem. Najwyżej pojadę za panem.

– Ależ, panno Blake, mam nieodparte wrażenie, że mi pani nie ufa.

– Proszę nie brać tego do siebie, panie Inger, ale z natury bywam nieufna. I jak dotąd dobrze na tym wychodzę.

– Nie ufa pani nawet swoim wybawcom?

– Nawet im.

Zmienił temat i chyba dobrze, że się tak stało.

– Wobec tego do zobaczenia za godzinę nad jeziorem.

– Oczywiście.

– Dziękuję, że zgodziła się pani przyjechać, panno Blake.

– Mam wobec pana dług. Dał mi pan do zrozumienia, że nie powinnam o nim zapominać.

– Wyczuwam w pani głosie rezerwę. I złość. Naprawdę nie chciałem pani urazić.

Westchnęłam.

– Nie czuję się urażona, panie Inger. Tyle tylko, że nie lubię mieć długów u kogokolwiek.

– Dzisiejsze odwiedziny u pana Olivera sprawią, że będziemy kwita, panno Blake.

– Trzymam pana za słowo, panie Inger.

– Do zobaczenia za godzinę – powtórzył.

– Przyjadę – zapewniłam.

Przerwaliśmy połączenie. Cholera. Zapomniałam, że nic dziś jeszcze nie jadłam. Gdybym wcześniej sobie o tym przypomniała, umówiłabym się z nim za dwie godziny. Teraz będę musiała zjeść coś po drodze. Nie znoszę jeść w samochodzie. Ale cóż znaczy tak drobny kłopot, gdy ma się coś zrobić dla przyjaciół? Albo kogoś, kto właśnie ocalił ci życie? Dlaczego tak się przejmowałam długiem, jaki miałam wobec Ingera? Pewnie dlatego, że ten facet był prawicowym fanatykiem. Zelotą. Nie mam zwyczaju zadawać się z takimi oszołomami. I nie robię z nimi interesów. A już na pewno nie cierpię mieć wobec nich żadnych długów. Nie mówiąc o tym, że miałabym zawdzięczać któremuś z nich życie.

No cóż, klamka zapadła, spotkam się z nim i będziemy kwita. Przecież sam tak powiedział. Czemu więc w to nie wierzyłam?

29

Jezioro Chip Away to jakieś pół akra stworzonego ludzką ręką zbiornika wodnego i wąskiego brzegu. Nad jeziorem stała nieduża buda, w której sprzedawano przynęty i coś na ząb. Zbiornik wodny otoczony był płaskim, żwirowanym parkingiem. Przy drodze stał jakiś stary model samochodu, z napisem: NA SPRZEDAŻ na szybie. Płatne jezioro, gdzie można pomoczyć kij, i handel używanymi samochodami – dwa w jednym. Sprytnie pomyślane.

Na prawo od parkingu rozpościerał się rozległy trawnik. Za nim widać było niedużą, rozlatującą się budę, a obok niej pozostałości sporego grilla. W oddali majaczył skraj lasu ciągnącego się aż na pobliskie wzgórze. Lewy brzeg jeziora graniczył z rzeką Meramec. To zabawne, że prawdziwa rzeka płynęła tak blisko sztucznego jeziora.

W to chłodne jesienne popołudnie na parkingu stały tylko trzy auta. Obok lśniącego samochodu marki Chrysler le Baron w kolorze burgund stał Inger. Kilku wędkarzy moczyło kije w wodzie. Musiały tu być niezłe brania, skoro komuś chciało się siedzieć na takim zimnie.

Zaparkowałam przy samochodzie Ingera. Mężczyzna podszedł do mnie, uśmiechając się i wyciągając rękę jak handlarz nieruchomościami, zadowolony, że zechciałam przyjechać i zobaczyć oferowaną przez niego posiadłość. Tylko że ja nie chciałam niczego, co mógłby mi zaoferować. Byłam tego niemal stuprocentowo pewna.

– Panna Blake, jak się cieszę, że panią widzę. – Ujął moją dłoń w dwie swoje, serdeczny, dobroduszny, nieszczery.

– Czego pan chce, panie Inger?

Jego uśmiech wyraźnie przygasł.

– Nie rozumiem, o co pani chodzi, panno Blake.

– Ależ doskonale pan rozumie.

– Niestety, obawiam się, że nie.

Spojrzałam w jego przepełnione zakłopotaniem oblicze. Może spędziłam zbyt wiele czasu wśród rozmaitych typów spod ciemnej gwiazdy. Po jakimś czasie zapominasz, że na świecie są jeszcze inni ludzie, niekoniecznie zepsuci, dwulicowi i fałszywi jak ci, wśród których się obracasz. Cóż, takie podejście wiele ułatwia. Pozwala ci być przygotowaną na najgorsze.

– Przepraszam, panie Inger. Chyba… poświęcam zbyt wiele czasu na łapanie bandziorów. Człowiek staje się przez to cyniczny. – Wciąż nie rozumiał, o co mi chodzi. – Nieważne, panie Inger. Możemy jechać na spotkanie z tym Oliverem.

– Z panem Oliverem – poprawił.

– Jasne.

– Pojedziemy moim autem? – Wskazał swój samochód.

– Pojadę swoim. Niech pan prowadzi.

– Nie ufa mi pani.

Wydawał się urażony. Chyba większość ludzi nie lubi, gdy podejrzewa się ich o niecne zamiary przed faktycznym popełnieniem jakiegokolwiek złego uczynku. Co prawda prawo zakłada domniemanie niewinności, jeśli jednak ujrzysz dostatecznie dużo bólu, cierpienia i śmierci, z natury rzeczy uważasz każdego człowieka za winnego, dopóki on sam nie udowodni, że jest inaczej.

– W porządku, pojadę z panem.

Był wyraźnie ucieszony, że zmieniłam decyzję. Wprost promieniał ze szczęścia.

Co mi tam, miałam przecież, przy sobie dwa noże, trzy krzyżyki i pistolet. Winny czy nic, byłam przygotowana. Nie sądziłam, aby broń była mi potrzebna podczas spotkania z panem Oliverem, ale później mogła okazać się niezbędna. Otóż to, później. W tych dniach rozsądek nakazywał mi, abym zawsze, niezależnie od pory dnia i nocy, była uzbrojona po zęby, stale czujna i gotowa na konfrontację z każdym potencjalnym zagrożeniem, czy będzie to niedźwiedź, smok, czy może wampir.

30

Inger dotarł wzdłuż Old Highway 21 do East Rock Greek. Rock Greek była wąską, krętą drogą, na której z trudem mogłyby się minąć dwa samochody. Jechał dość wolno z uwagi na zakręty, ale na tyle szybko, że nie można się było zanudzić.

Opodal widać było fermy stojące tam od lat i nowe domy na działkach, gdzie ziemia była świeża i czerwona jak rana. Inger skręcił w jedną z takich nowych działek. Stało tam wiele dużych, bardzo nowoczesnych i drogich, przynajmniej z wyglądu, domów. Wzdłuż żwirowanej drogi stały podwiązane do tyczek młode, chude drzewka. Żałośnie drżały na jesiennym wietrze, a z ich cienkich, wiotkich gałązek zwisało nawet kilka małych listków. Kiedyś na tym terenie rósł las. Potem zjawiły się buldożery. Dlaczego architekci i budowlańcy niszczą całe połacie starych drzew, a potem sadzą tam młode, które naprawdę dobrze będą wyglądać dopiero wiele lat później?

Zatrzymaliśmy się przed chatą imitującą budynek z bali drewna, większą niż typowe drewniane domki tego typu. Za dużo szkła, podwórze z ubitej ziemi o barwie rdzy. Biały żwir do wysypania podjazdu przywieziono tu z daleka. W tej okolicy żwir miał tę samą barwę co gleba.

Inger obszedł samochód, aby otworzyć mi drzwiczki. Tak mi się wydawało. Uprzedziłam go i zrobiłam to sama. Trochę się speszył, ale musiał się z tym pogodzić. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego normalni, zdrowi ludzie nie mogli sami otwierać sobie drzwi. Zwłaszcza gdy chodziło o drzwiczki samochodu, kiedy mężczyzna musiał obejść pojazd, a kobieta siedziała w środku, czekając w bezruchu jak jakiś… manekin.

Inger wszedł po schodach na ganek. To był ładny ganek, dość szeroki, aby można przesiadywać na nim w letnie wieczory. Był cały z drewna, z dużym oknem widokowym z zasłonami w czerwono-brązowe wizerunki starych farmerskich wozów. Bardzo rustykalne.

Zapukał do rzeźbionych drewnianych drzwi. Pośrodku znajdowało się witrażowe okienko, barwne i błyszczące, bardziej dekoracja niż judasz. Nie zaczekał, aż ktoś mu otworzy, lecz użył klucza i wszedł do środka. Skoro nie spodziewał się żadnej reakcji, to dlaczego pukał? Dzięki grubym zasłonom w domu panował miły półmrok, kotary były zaciągnięte, aby nie wpuścić do środka nawet odrobiny słońca. Na polerowanych parkietach nie stało zupełnie nic. Puste było także obramowanie kominka. W kominku nie płonął ogień. Dom pachniał świeżością. Był całkiem nowy, jak zabawka dopiero co wyjęta z pudełka znalezionego pod choinką.