Выбрать главу

Inger nie wahał się ani chwili. Weszłam za nim do drewnianego korytarzyka. Nie obejrzał się za siebie, aby sprawdzić, czy za nim idę. Najwyraźniej uznał, że skoro nie życzę sobie, aby otwierał przede mną drzwi, wszelka kurtuazja wobec mnie jest całkowicie zbędna. No i dobrze.

W korytarzu po obu stronach, w równych odstępach widniały solidne drewniane drzwi. Inger zastukał do trzecich po lewej.

– Wejść – rozległo się w odpowiedzi.

Inger otworzył drzwi i wszedł do środka. Przytrzymał je też dla mnie, stając przy nich na baczność. To nie był wyraz kurtuazji. Zachowywał się jak żołnierz. Kto taki znajdował się w pokoju, że Inger w jednej chwili zaczął się tak zachowywać? Mogłam dowiedzieć się tego tylko w jeden sposób. Weszłam do pokoju.

Od strony północnej zobaczyłam rząd okien z zaciągniętymi grubymi zasłonami. Smużka światła sącząca się do pokoju przecinała na dwoje pusty blat pokaźnego biurka. Za biurkiem w obszernym fotelu siedział mężczyzna.

Był nieduży, jak karzeł. Przywiódł mi na myśl karła, ale nie był nim. Nie miał wysuniętej szczęki ani krótkich ramion. W dobrze skrojonym garniturze wyglądał całkiem normalnie. Jego ciało wydawało się proporcjonalne. Prawie nie miał podbródka, a czoło było spadziste; ten drobny szczegół zwracał uwagę na szeroki nos i wydatne łuki brwiowe. W jego obliczu było coś znajomego, jakbym go gdzieś już wcześniej widziała, a mimo to nigdy dotąd go nie spotkała. W przeciwnym razie wiedziałabym o tym. Takiej twarzy się nie zapomina.

Spojrzałam na niego. Byłam zażenowana i wcale mi się to nie podobało. Odnalazłam jego spojrzenie; miał doskonale brązowe, wesołe oczy. Ciemne, brązowe włosy były idealnie wymodelowane, musiał fortunę zapłacić za tę fryzurę. Siedział w fotelu za pustym, lśniącym biurkiem i uśmiechał się do mnie.

– Panie Oliver, to Anita Blake – rzekł Inger, wciąż stojąc na baczność przy drzwiach.

Wstał z fotela i obszedł biurko, aby podać mi drobną, kształtną dłoń. Nie mógł mieć więcej wzrostu niż metr dwadzieścia parę. Uścisk dłoni miał pewny i mocniejszy, niż się spodziewałam. Jeden szybki ruch i poczułam moc tkwiącą w tym niskim ciele. Nie wyglądał na mocno umięśnionego, ale siła odzwierciedlała się w jego twarzy i postawie. Był niski, ale nie uważał tego za defekt. To mi się podobało. Podzielałam jego opinię. Uśmiechnął się, nie rozchylając warg i wrócił do wielkiego fotela.

Inger wziął krzesło stojące w kącie i postawił je przed biurkiem. Usiadłam. On zaś powrócił na swoje miejsce przy drzwiach. Ponownie przyjął postawę zasadniczą. Zapewne był to z jego strony wyraz szacunku wobec mężczyzny na fotelu. Chyba mogłabym go polubić. To dla mnie coś nowego. Zwykle jestem nieufna wobec nowo poznanych osób. Zorientowałam się, że się uśmiecham. Gdy tak siedziałam naprzeciw niego, było mi ciepło i wygodnie, jakby był moim ukochanym, godnym zaufania wujkiem. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego. Co się ze mną działo, u licha?

– Co jest grane? – zapytałam.

Uśmiechnął się, w jego oczach rozbłysły ciepłe iskierki.

– O co konkretnie pani chodzi, panno Blake?

Głos miał delikatny, słodki i płynny jak śmietanka do kawy. Nieomal czułam jego smak. To był miód dla moich uszu. Znałam tylko jeden głos, który miał na mnie podobny wpływ.

Spojrzałam na cienkie pasmo promieni słońca oddalone zaledwie parę centymetrów od ręki Olivera. Był środek dnia. On nie mógł być… A może jednak? Utkwiłam wzrok w jego jakże żywym obliczu. Nie dostrzegłam w nim śladów obcości, tak pospolitej u wampirów. Ten głos, to wrażenie ciepła, to wszystko nie było normalne. Nigdy nie zaufałam ani nie polubiłam nikogo ot tak, na pierwszy rzut oka. Nie zamierzałam zmieniać swoich przyzwyczajeń.

– Dobry jesteś – przyznałam. – Bardzo dobry.

– Co chce pani przez to powiedzieć, panno Blake? – Ciepło w jego głosie otuliło mnie jak miękki koc.

– Przestań.

Spojrzał na mnie pytająco, jakby poczuł się zakłopotany. Grał doskonale, a ja nagle zrozumiałam dlaczego: to wcale nie była gra. Miałam już styczność z pradawnymi wampirami, ale nigdy nie spotkałam takiego jak ten, który mógł z powodzeniem uchodzić za człowieka. Można było zabrać go dokądkolwiek i nikt by się nie zorientował. No, powiedzmy, prawie nikt.

– Proszę mi wierzyć, panno Blake. Nie mam złych zamiarów.

Przełknęłam ślinę. Czyżby? Czy był tak potężny, że mentalne sztuczki i głos wykorzystywał automatycznie? Nie, skoro Jean-Claude potrafił to kontrolować, to i on także.

– Odpuść sobie mentalne gierki i sztuczki z głosem, dobra? Jeśli chcesz pogadać o interesach, to mów, ale odtąd już żadnych numerów.

Jego uśmiech poszerzył się, ale wciąż nie pokazał mi kłów. Po paruset latach nabierają wprawy w uśmiechaniu się w taki sposób. I wtedy wybuchnął śmiechem; to było cudowne, jak ciepła woda spływająca z dużej wysokości. Można by do niej wskoczyć i wykąpać się. To byłoby naprawdę wspaniałe.

– Przestań, przestań! – zawołałam.

Gdy przestał chichotać, dostrzegłam błysk jego kłów.

– To nie wampirze znaki pozwoliły ci przejrzeć moje, jak je nazywasz – sztuczki. To naturalny, wrodzony talent, nieprawdaż?

Pokiwałam głową.

– Mają go prawie wszyscy animatorzy.

– Ale nie w takim stopniu jak pani. Bo pani ma również moc. Czuję jej fale przepływające po mojej skórze. Jest pani nekromantką.

Chciałam zaprzeczyć, ale nie zrobiłam tego. Okłamywanie takiej istoty mijało się z celem. Ten stwór był starszy niż wszystko, o czym śniłam, starszy niż najgorszy z koszmarów, jaki kiedykolwiek miałam. Ale nie przyprawił mnie o ból w kościach; to było przyjemne, przyjemniejsze niż w przypadku Jean-Claude’a, przyjemniejsze niż wszystko, czego doświadczyłam.

– Mogłam być nekromantką. Zrezygnowałam z tego z własnej woli.

– Nie, panno Blake, umarli reagują na panią. Wszyscy, bez wyjątku. Nawet ja czuję tę moc. Przyciąga mnie z wielką siłą.

– Czy to ma znaczyć, że mam również pewną władzę nad wampirami?

– Gdyby nauczyła się pani panować nad swoimi talentami, panno Blake, posiadłaby pani sporą władzę nad wszelkimi umarłymi w każdej z ich licznych postaci.

Już miałam zapytać, jak mogłabym tego dokonać, ale ugryzłam się w język. Mistrz wampirów z pewnością nie zechce pomóc mi w zdobyciu władzy nad jego poplecznikami.

– Drażnisz się ze mną.

– Zapewniam panią, że mówię całkiem serio. To pani moc, jej potencjał przyciągnął do pani Mistrza Miasta. On pragnie kontrolować tę kształtującą się potęgę w obawie, aby nie została wykorzystana przeciwko niemu.

– Skąd wiesz?

– Czuję jego smak poprzez znaki, które na panią nałożył.

Patrzyłam na niego. Czuł smak Jean-Claude’a. Cholera.

– Czego ode mnie chcesz?

– Jest pani bezpośrednia. To mi się podoba. Życie ludzkie jest za krótkie, aby marnować je na rzeczy trywialne.

Czy to była groźba? Wpatrując się w to uśmiechnięte oblicze, nie potrafiłam tego stwierdzić. W jego oczach wciąż było widać wesołe iskierki, wciąż emanował niezwykłym ciepłem i życzliwością. Kontakt wzrokowy. Wiedziałam swoje. Wlepiłam wzrok w blat biurka i poczułam się lepiej, choć gorzej równocześnie. Teraz już mogłam się bać.