Выбрать главу

– Inger mówił, że masz pewien plan, sposób na usunięcie Mistrza Miasta. Może zdradzisz mi, na czym on polega? – powiedziałam, wpatrując się w biurko.

Tak bardzo chciałam unieść wzrok, że aż swędziała mnie skóra. Pragnęłam znów spojrzeć mu w oczy, poczuć zalewającą mnie od stóp do głów falę ciepła i spokoju. To ułatwiłoby mi podejmowanie decyzji. Pokręciłam głową.

– Precz z mojego umysłu albo kończymy to spotkanie.

Znów się zaśmiał, ciepło i prawdziwie. Poczułam na rękach gęsią skórkę.

– Naprawdę jest pani dobra. Od stuleci nie spotkałem śmiertelniczki, która mogłaby pani dorównać. Nekromantka, czy zdaje pani sobie sprawę, jak rzadki jest to talent?

Nie wiedziałam, ale zaryzykowałam:

– Oczywiście.

– Proszę, panno Blake, niech pani nie próbuje mnie okłamywać.

– Nie spotkaliśmy się, aby rozmawiać o mnie. Chcę poznać twój plan albo już mnie tu nie ma.

– Ja jestem tym planem, panno Blake. Czuje pani moją moc, pływy energii nagromadzonej przez stulecia, potęgi, o której pani żałosny mistrz może jedynie pomarzyć. Jestem starszy niż sam czas. – W to akurat nie uwierzyłam, ale puściłam to zdanie mimo uszu. Był stary, to nie ulegało wątpliwości. O ile to tylko możliwe, nie zamierzałam się z nim kłócić. – Wydaj mi swego mistrza, a ja uwolnię cię od jego znaków.

Uniosłam wzrok, ale zaraz znów go opuściłam. Wciąż się do mnie uśmiechał, ale jego uśmiech nie wyglądał już prawdziwie. To była gra, jak cała reszta. Ale była to gra na najwyższym poziomie.

– Skoro czujesz smak mego mistrza dzięki moim znakom, to czemu sam nie możesz go odnaleźć?

– Czuję smak jego mocy, potrafię oszacować, jakże godnym byłby dla mnie przeciwnikiem, ale jego imię i miejsce, gdzie się ukrywa, pozostają dla mnie nieodgadnione. – Głos miał bardzo poważny, nie próbował ze mną pogrywać. A przynajmniej nie odnosiłam takiego wrażenia. Może to też była jakaś sztuczka.

– Czego ode mnie chcesz?

– Jego imię i miejsce, gdzie ukrywa się za dnia.

– Nie znam położenia jego dziennej kryjówki. – Cieszyłam się, że powiedziałam prawdę, wyczułby, gdybym skłamała.

– Wobec tego zdradź mi jego imię.

– Niby z jakiej racji?

– Ponieważ chcę zostać Mistrzem Miasta, panno Blake.

– Po co?

– Tak wiele pytań. Czy nie wystarczy, że uwolnię panią spod jego władzy?

Pokręciłam głową.

– Nie.

– Co panią obchodzi los innych wampirów?

– Nie obchodzi mnie, ale zanim oddam ci władzę nad wszystkimi wampirami w całym mieście, chcę wiedzieć, co zamierzasz z nią zrobić, jak ją wykorzystasz…

Znowu się zaśmiał. Tym razem zwyczajnie. Starał się.

– Jest pani najbardziej upartą kobietą, jaką spotkałem od bardzo dawna. Lubię upartych ludzi, tacy zwykle osiągają zamierzone cele.

– Odpowiedz mi na pytanie.

– Uważam, że błędem jest przyznanie wampirom statusu pełnoprawnych obywateli. Chcę, aby było tak jak dawniej.

– Dlaczego chcesz, aby wampiry znów były ścigane?

– Są zbyt potężne, jeśli nikt nie będzie kontrolować ich liczebności, dojdzie do tragedii. Zyskując prawa obywatelskie i prawo głosu, zdominują i zniszczą rodzaj ludzki szybciej, niż gdyby posunęły się w tym celu do przemocy.

Przypomniałam sobie Kościół Wiecznego Życia, najszybciej powiększający się liczebnie zbór nieumarłych w całym kraju.

– Dajmy na to, że masz rację. Jak zamierzasz położyć temu kres?

– Zakazując wampirom głosować i odmawiając im wszelkich konstytucyjnych praw.

– W mieście są inni mistrzowie.

– Na przykład Malcolm, przywódca Kościoła Wiecznego Życia?

– Tak.

– Obserwowałem go. Nie będzie mógł kontynuować swej samotnej krucjaty o uzyskanie praw dla wampirów. Zakażę wampirom tworzenia zborów i rozwiążę ten Kościół. Z pewnością podobnie jak ja postrzega pani ten Kościół jako bardzo poważne zagrożenie. – Faktycznie tak było, ale nie zamierzałam zgadzać się z pradawnym mistrzem wampirów. To wydawało mi się niewłaściwe. – St. Louis jest głównym ośrodkiem działalności politycznej i artystycznej wampirów. Należy to powstrzymać. Jesteśmy drapieżcami, panno Blake. Nic, co uczynimy, nie potrafi tego zmienić. Musimy powrócić do sytuacji, gdy byliśmy ścigani, kiedy na nas polowano, w przeciwnym razie rasa ludzka będzie zgubiona. Z całą pewnością podziela pani moje zdanie.

Nie dało się ukryć. Podzielałam jego zdanie.

– Co cię obchodzi los ludzi? Sam przecież już się do nich nie zaliczasz.

– Moim obowiązkiem, jako najstarszego żyjącego wampira, jest utrzymanie równowagi, panno Blake. Ta afera z prawami obywatelskimi wydostaje się spod kontroli i należy położyć jej kres. Ludzie mają własne, ludzkie prawa. W dawnych czasach zdołały przetrwać jedynie najsilniejsze i najinteligentniejsze wampiry lub te, którym dopisywało szczęście. Ludzcy zabójcy wampirów wypleniali te, które były głupie, nieostrożne albo lubowały się w przemocy. Obawiam się, że bez zachowania poprzedniego status quo za kilka dziesięcioleci może dojść do tragedii.

Zgadzałam się z nim z całego serca i to mnie trochę przerażało. Przyznawałam rację najstarszej żyjącej istocie, jaką kiedykolwiek spotkałam. Miał rację. Czy mogłam mu wydać Jean-Claude’a? Czy powinnam mu go wydać?

– Zgadzam się z panem, panie Oliver, ale nie mogę go wydać ot tak, ni stąd, ni zowąd. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię się na to zdobyć.

– Lojalność, szlachetna cecha, przyznaję. Niech się pani nad tym zastanowi, panno Blake, ale proszę nie zwlekać zbyt długo. Muszę wprowadzić swój plan w czyn najszybciej jak to możliwe.

Skinęłam głową.

– Rozumiem… panie Oliver. Pozna pan moją odpowiedź w ciągu najbliższych kilku dni. Jak mogę się z panem skontaktować?

– Inger przekaże pani wizytówkę z numerem. Może pani rozmawiać z nim równie swobodnie jak ze mną.

Odwróciłam się i spojrzałam na Ingera, który wciąż warował przy drzwiach.

– Jesteś jego ludzkim sługą, prawda?

– Mam ten zaszczyt.

Pokręciłam głową.

– Muszę już wracać.

– Proszę nie wyrzucać sobie, że nie wyczuła pani, iż Inger jest moim sługą. To nie jest coś, co rzuca się w oczy, jak znaki na ciele. Jak ci ludzie mogliby być naszymi oczami i uszami, gdyby wszyscy potrafili ich rozpoznać i zorientować się, komu służą?

Miał rację. W tej i wielu innych kwestiach. Wstałam. On także. Podał mi rękę.

– Przykro mi, ale wiem, że dotyk ułatwia mentalną manipulację.

Opuścił dłoń do boku.

– Nie muszę pani dotykać, aby manipulować panią mentalnie, panno Blake. – Głos miał cudowny, skrzący się i rześki jak świąteczny poranek. Coś ścisnęło mi gardło i sprawiło, że łzy napłynęły do oczu. Cholera, cholera, cholera, cholera.

Wycofałam się do drzwi, Inger otworzył je przede mną. Pozwalali mi odejść. Pan Oliver nie zamierzał dokonać mentalnego gwałtu i wydobyć ze mnie żądane imię. Naprawdę pozwalał mi odejść. Ten fakt bardziej niż cokolwiek innego zdawał się świadczyć na jego korzyść. Bo przecież gdyby chciał, mógłby zrobić mi z mózgu sieczkę. A jednak postanowił mnie puścić.

Inger powoli, z namaszczeniem zamknął za nami drzwi.

– Ile on ma lat? – zapytałam.

– Nie potrafi pani tego stwierdzić?

Pokręciłam głową.

– Ile ma lat?

Inger uśmiechnął się.

– Ja mam ponad siedemset. Pan Oliver był już pradawny, kiedy go poznałem.

– Ma ponad tysiąc.

– Skąd to przypuszczenie?