– Otóż to.
– Zadzwoń do sierżanta Rudolfa Storra. Powiedz mu dokładnie to samo co mnie przed chwilą. Powołaj się na mnie, aby z nim mówić.
– Nie chcesz, abyśmy same zajęły się tą sprawą?
– W życiu. To robota dla policji. Oni są w tym naprawdę dobrzy. Niech zarobią na swoje pensje.
– Cholercia, nie dasz się nam nawet trochę zabawić.
– Ronnie, zadzwoń do Dolpha. Powiedz policji to, co wiesz. Spotkałam się z wampirami, które zabiły tych ludzi. Lepiej, żebyśmy nie stały się ich kolejnym celem.
– O czym ty mówisz?
Westchnęłam. Zapomniałam, że Ronnie o niczym nie wie. Opowiedziałam jej wszystko w telegraficznym skrócie. Była bystra, zrozumie.
– O szczegółach opowiem ci w sobotę rano, podczas ćwiczeń.
– Chyba dasz sobie radę?
– Jak dotąd idzie mi całkiem nieźle.
– Uważaj na siebie, dobrze?
– Jak zawsze. Ty też.
– Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pakowanie się w kłopoty to nie moja, lecz twoja specjalność.
– Powinnaś się cieszyć – odparłam.
– Cieszę się. – Odłożyła słuchawkę.
Miałyśmy ślad. Może nawet wzorzec, jeśli nie liczyć ataku na mnie. To nie pasowało do żadnego schematu. Wzięli się za mnie, aby dopaść Jean-Claude’a. Wszyscy chcieli go zdetronizować. Sęk w tym, że Mistrz Miasta nie może abdykować, może co najwyżej zginąć. Spodobało mi się to, co usłyszałam od Olivera. Zgadzałam się z nim, czy jednak mogłabym poświęcić Jean-Claude’a na ołtarzu zdrowego rozsądku? Cholera. Nie miałam pojęcia. Po prostu nie wiedziałam.
32
Gabinet Berta był pomalowany na niebiesko. Jego zdaniem to miało wpływać uspokajająco na klientów. Według mnie gabinet był chłodny, ale to Bertowi pasowało. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, był barczysty i zbudowany jak futbolista. Jego brzuch stawał się coraz bardziej wyraźny od nadmiaru posiłków i niedostatku ćwiczeń, ale garnitury za siedemset dolców starannie tuszowały ten mankament. Za takie pieniądze garnitur powinien ukryć nawet Tadż Mahal. Był opalony, szarooki, ze starannie i krótko przystrzyżonymi, prawie białymi włosami. Nie były siwe, po prostu były tak jasne.
Usiadłam naprzeciw niego, w stroju roboczym. Czerwona spódniczka, dobrany pod kolor żakiet i bluzka tak czerwona, że musiałam nałożyć lekki makijaż, aby moja twarz nie wydawała się trupio blada. Żakiet był tak skrojony, aby maskował kaburę podramienną.
Larry siedział na krześle obok mnie, w granatowym garniturze, białej koszuli i krawacie w granatowe wzorki. Skóra na jego czole mieniła się wokół szwów wszystkimi kolorami tęczy jak solidny siniak. Krótkie rude włosy nie mogły tego ukryć. Wyglądał, jakby ktoś grzmotnął go w głowę kijem baseballowym.
– On mógł zginąć, Bert – powiedziałam.
– Nic mu nie groziło, dopóki ty się nie pojawiłaś. Wampiry chciały nie jego, lecz ciebie.
Miał rację i to wcale mi się nie spodobało.
– Próbował ożywić trzeciego nieboszczyka.
Małe, zimne oczy Berta rozbłysły lodowatym światłem.
– Potrafisz przywołać trzech w ciągu jednej nocy?
Larry miał na tyle przytomności umysłu, żeby udać zażenowanie.
– Prawie.
Bert zmarszczył brwi.
– Co to znaczy „prawie”?
– To znaczy, że go ożywił, ale nie zdołał nad nim zapanować. Gdyby mnie tam nie było, aby załagodzić sytuację, mielibyśmy teraz problem z szalejącym, zbuntowanym zombi.
Bert nachylił się do przodu, złączył dłonie na blacie biurka, a w jego małych oczkach pojawił się wyraz powagi.
– Czy to prawda, Larry?
– Obawiam się, że tak, panie Vaughn.
– Mogło być bardzo źle, Larry. To, co się stało, to poważna sprawa. Czy to rozumiesz?
– Poważna sprawa? – rzuciłam. – To byłaby katastrofa! Zombi mógł pożreć jednego z naszych klientów!
– Daj spokój, Anito, nie ma potrzeby straszyć chłopaka.
Wstałam.
– Mam na ten temat inne zdanie.
Bert łypnął na mnie spode łba.
– Gdybyś się nie spóźniła, nie podjąłby próby ożywienia tego zombi.
– Nie, Bert. Nie zwalisz całej winy na mnie. Wysłałeś go samego, pierwszej nocy. Posłałeś go na zlecenie samego!
– I całkiem nieźle sobie poradził – przyznał Bert.
Zdusiłam w sobie krzyk. To i tak nic by nie dało.
– Bert, to student college’u, ma dopiero dwadzieścia lat, jest u nas na stażu. Jeśli zginie podczas wykonywania zajęć, narobi nam nie lada kłopotów.
– Czy mogę coś powiedzieć? – spytał Larry.
– Nie – odburknęłam.
– Oczywiście – odparł Bert.
– Jestem już dorosły. Umiem o siebie zadbać.
Już miałam zaoponować, ale spojrzawszy w jego szczere niebieskie oczy, nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Miał dwadzieścia lat. Pamiętałam, kiedy i ja miałam tyle. Wtedy też wszystko wiedziałam. Dopiero w rok później uświadomiłam sobie, iż tak naprawdę wiem, że nic nie wiem. Może zdołam się jeszcze czegoś nauczyć przed trzydziestką, ale nie zamierzałam czekać na to z zapartym tchem.
– Ile miałaś lat, gdy zaczęłaś dla mnie pracować? – zapytał Bert.
– Co?
– Ile miałaś lat?
– Dwadzieścia jeden. Właśnie skończyłam college.
– Kiedy skończysz dwadzieścia jeden, Larry? – spytał Bert.
– W marcu.
– Widzisz, Anito, jest tylko o kilka miesięcy młodszy. Jest w tym samym wieku, co byłaś ty.
– To było co innego.
– Jak to? – spytał Bert.
Nie potrafiłam określić tego słowami. Larry miał jeszcze dziadków. Nigdy dotąd nie zetknął się z prawdziwą śmiercią i przemocą. Ja owszem. On był niewinny. Ja swoją niewinność utraciłam wiele lat temu. Jak miałam to wytłumaczyć Bertowi, nie raniąc uczuć Larry’ego? Żaden dwudziestolatek nie pogodzi się z myślą, że jakaś kobieta wie o życiu więcej od niego. Pewne z gruntu fałszywe wzorce kulturowe są nie do zdarcia.
– Ja pierwszej nocy nie byłam sama. Towarzyszył mi Manny.
– Miał pójść z tobą, ale przeszkodziły w tym inne twoje obowiązki. No, sama wiesz, współpraca z policją i takie tam.
– Nie obwiniaj mnie, Bert. To nic w porządku i wiesz tym równie dobrze jak ja.
Wzruszył ramionami.
– Gdybyś robiła, co do ciebie należy, nie byłby zdany wyłącznie na siebie.
– Miały miejsce dwa morderstwa. Co miałam zrobić? Powiedzieć: „Wybaczcie, chłopcy, ale muszę zaopiekować się nowym animatorem. Przykro mi, nie mogę wam pomóc przy tych zabójstwach”.
– Nie potrzebuję opiekunki – rzucił Larry.
Zignorowaliśmy go oboje.
– Masz pełny etat w mojej firmie.
– Już to przerabialiśmy.
– Zbyt wiele razy – przyznał.
– Jesteś moim szefem. Zrób to, co według ciebie najodpowiedniejsze.
– Nie kuś mnie.
– Hej, co jest, przestańcie – wtrącił Larry. – Mam wrażenie, że stanowię tylko dogodny pretekst dla waszej kolejnej kłótni. Nie dajcie się ponieść nerwom, dobra?
Oboje spiorunowaliśmy go wzrokiem. Nie ugiął się. Wytrzymał nasze spojrzenia. Punkt dla niego.
– Jeśli twoim zdaniem źle wypełniam swoje obowiązki, to mnie wylej, ale przestań wzbudzać we mnie poczucie winy. Mam dość drażnienia się z tobą.
Bert wstał powoli, niczym lewiatan wyłaniający się z głębiny.
– Anito… – Zadzwonił telefon. Wszyscy spojrzeliśmy na aparat. Bert podniósł słuchawkę. – Kto mówi? – Słuchał przez chwilę, po czym spojrzał na mnie. – Do ciebie. – Powiedział to niewiarygodnie ciepłym tonem. – Detektyw sierżant Storr, sprawa służbowa. – Bert uśmiechał się od ucha do ucha, ale wzrok miał zimny jak lód. Wciąż się uśmiechał, jego małe, szare oczka nieco złagodniały. To był zły znak.