Jean-Claude siedział na jednym z czarnych krzeseł. Osunął się na nim, skrzyżował wyprostowane nogi, dłonie splótł na brzuchu. Miał na sobie białą koszulę od fraka z przezroczystymi bokami. Kołnierzyk, mankiety i przód z guzikami były nieprzejrzyste, ale po bokach materiał był cienki i delikatny jak mgiełka. Blizna w kształcie krzyża odcinała się ciemnobrązowo na tle białej skóry.
Marguerite siedziała u jego stóp jak posłuszny pies, z głową opartą o kolano Jean-Claude’a. Jasne włosy i bladoróżowy kostiumik nie pasowały do czarno-białego pokoju.
– Zmieniłeś wystrój – stwierdziłam.
– Parę drobiazgów – odparł Jean-Claude.
– Jestem gotowa na spotkanie z Mistrzem Miasta – powiedziałam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, pytająco. – Nie chcę, aby mój współpracownik zobaczył Mistrza. Ostatnimi czasy wielu chce poznać jego tożsamość. Tu informacja jest cenna i może okazać się niebezpieczna.
Jean-Claude nawet nie drgnął. Patrzył tylko na mnie, jedną ręką od niechcenia gładząc Marguerite po włosach. Gdzie się podziała Yasmeen? Pewnie leżała sobie bezpiecznie w trumnie, bądź co bądź do świtu było już niedaleko.
– Zabiorę tylko ciebie na spotkanie z… Mistrzem – odezwał się w końcu.
Głos miał beznamiętny, ale wyczuwało się w nim nutę i rozbawienia. Nie po raz pierwszy udało mi się rozbawić Jean-Claude’a i zapewne nie po raz ostatni.
Wstał płynnym, pełnym gracji ruchem, pozostawiając Marguerite klęczącą obok pustego krzesła. Wydawała się zawiedziona. Uśmiechnęłam się do niej. W odpowiedzi tylko się skrzywiła. Drażnienie Marguerite było dziecinadą, ale sprawiało mi przyjemność. Każdy musi mieć jakieś hobby.
Jean-Claude odsunął kotarę, za którą panował mrok. Zrozumiałam, że całe pomieszczenie było w dyskretny sposób oświetlone, lampy umieszczono w przemyślny sposób na ścianach. Za kotarami nie było nic prócz pochodni. Zupełnie jakby ten fragment materiału powstrzymywał cały współczesny świat, z wszystkimi udogodnieniami i wynalazkami. Po drugiej stronie kryły się kamienne ściany, ogień i sekrety, które najlepiej szeptać po ciemku.
– Anito? – zawołał za mną Larry. Miał nietęgą minę, chyba był przerażony. To co najgroźniejsze było tuż obok mnie. Larry będzie bezpieczny z Irvingiem i Richardem. Nie sądziłam, aby Marguerite mogła być dla kogokolwiek groźna, gdy w pobliżu nie było stymulującej ją Yasmeen.
– Larry, proszę cię, zostań tam. Wrócę najszybciej, jak to będzie możliwe.
– Uważaj na siebie – powiedział.
– No jasne – odparłam z uśmiechem. – Jak zawsze.
– Ma się rozumieć. – On też się uśmiechnął.
Jean-Claude zaprosił mnie szarmanckim gestem bladej dłoni za kotarę i ja bez słowa ruszyłam we wskazanym kierunku. Zasłona opadła za naszymi plecami, odcinając dopływ silniejszego elektrycznego światła. Ciemność zamknęła się wokół nas niczym pięść. Na ścianach wisiały zapalone pochodnie, ale ich blask był za słaby, aby rozproszyć gęsty mrok. Jean-Claude poprowadził mnie w głąb ciemności.
– Nie chcemy, aby twój pomocnik usłyszał, o czym rozmawiamy. – Jego głos brzmiał niczym szept niesiony wiatrem, którego podmuch poruszył kotarę. Serce załomotało mi w piersi. Jak on to robił, u licha?
– Oszczędź sobie dramatyzmu dla kogoś, na kim to faktycznie zrobi wrażenie.
– Odważne słowa, ma petite, ale czuję aż w ustach, jak łomocze ci serce. – Jego ostatnie słowa przemknęły po mojej skórze, jakby musnął wargami szyję i kark. Na ramionach poczułam gęsią skórkę.
– Jeśli chcesz grać w te swoje gierki aż do świtu, to nie ma sprawy, ale Irving powiadomił mnie, że zdobyłeś pewne informacje na temat mistrza wampirów, który mnie zaatakował. Czy to prawda?
– Nigdy cię nie okłamałem, ma petite.
– Och, daj spokój.
– Półprawdy to nie kłamstwa.
– To zależy od punktu widzenia – odparowałam.
Skinął głową potakująco.
– Może usiądziemy pod ścianą, tam już nikt nas nie podsłucha.
– Jasne. Czemu nie?
Ukląkł w słabym kręgu światła rzucanego przez pochodnie. Zapalono je dla mnie i byłam z tego bardzo zadowolona. Ale nie zamierzałam mówić tego głośno. Usiadłam naprzeciw niego, plecami do ściany.
– No i jak, czego się dowiedziałeś o Alejandro? – Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Co? – spytałam.
– Opowiedz mi o wszystkim, co się wydarzyło ubiegłej nocy, ma petite, o wszystkim co się wiąże z Alejandro.
Jak na mój gust powiedział to zbyt władczo, ale w jego oczach i twarzy dostrzegłam dziwny niepokój, a może nawet strach. To głupie. Czego Jean-Claude miałby się obawiać ze strony Alejandro? No właśnie, czego? Opowiedziałam mu wszystko, co zdołałam zapamiętać.
Jego twarz stała się nagle beznamiętna, piękna i nierealna jak malowany portret. Barwy pozostały, ale znikły wrażenia ruchu i życia. Płynnym ruchem włożył palec do ust i oblizał. Po chwili uniósł dłoń z wyciągniętym wilgotnym palcem, kierując go w moją stronę. Cofnęłam się gwałtownie.
– Co chcesz zrobić?
– Zmazać krew z twojego policzka. To wszystko.
– Nie sądzę.
Westchnął cicho, ale i ten dźwięk przemknął po mojej skórze jak podmuch powietrza.
– Tak bardzo wszystko utrudniasz.
– Miło, że to zauważyłeś.
– Muszę cię dotknąć, ma petite. Mam wrażenie, że Alejandro coś ci zrobił.
– Co?
Pokręcił głową.
– Coś niebywałego.
– Żadnych zagadek, Jean-Claude.
– Wydaje mi się, że cię naznaczył.
Spojrzałam na niego.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Naznaczył cię, Anito, nałożył na ciebie pierwsze piętno, podobnie jak ja.
Pokręciłam głową.
– To niemożliwe. Dwa wampiry nie mogą mieć równocześnie jednego sługi.
– Otóż to – przytaknął. Zbliżył się do mnie. – Pozwól mi sprawdzić to, ma petite, bardzo proszę.
– A konkretnie?
Rzucił coś oschle i krótko po francusku. Nigdy dotąd nie słyszałam, żeby przeklinał.
– Słońce już wzeszło i jestem zmęczony. Twoje pytania sprawiają, że to co proste i oczywiste przedłuża się w nieskończoność.
W jego głosie pobrzmiewał prawdziwy gniew, podmyty znużeniem i słabo maskowanym strachem. To właśnie ten strach mnie przerażał. Jean-Claude powinien być nietykalnym potworem. Potwory nie powinny bać się jedne drugich. Westchnęłam. Może faktycznie powinnam mu na to pozwolić? Miejmy to już za sobą. Może.
– No dobrze, ale tylko dlatego, że pora nie jest odpowiednia. Najpierw jednak musisz wyjaśnić mi kilka spraw. Czego właściwie powinnam się spodziewać? Wiesz, że nie lubię niespodzianek.
– Muszę cię dotknąć, aby odnaleźć pozostałości moich znaków, a potem jego piętno. Nie powinnaś była tak łatwo ulec jego mocy. To nie powinno się było stać.
– Miejmy to już za sobą – rzuciłam.
– Czy mój dotyk tak cię mierzi, że przygotowujesz się nań jak na fizyczne cierpienie?
Ponieważ trafił w sedno, nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Zrób to i już, Jean-Claude, zanim się rozmyślę.
Ponownie włożył palec do ust.
– Musisz to robić w ten sposób?
– Ma petite, proszę.
Oparłam się mocno plecami o chłodną kamienną ścianę.
– W porządku, już więcej nie przeszkadzam.
– Doskonale. – Ukląkł przede mną. Przesunął wskazującym palcem po moim prawym policzku, pozostawiając na skórze wilgotny ślad. Zaschnięta krew kruszyła się pod jego dotykiem. Nachylił się w moją stronę, jakby chciał mnie pocałować. Oparłam dłonie o jego pierś, aby do tego nie dopuścić. Skórę miał twardą i gładką, choć czułam ją tylko przez cienki materiał koszuli. Odsunęłam się i walnęłam głową o ścianę.