– Cholera.
Uśmiechnął się. Jego oczy rozbłysły niebiesko w blasku pochodni.
– Zaufaj mi. – Znowu się zbliżył, jego wargi nieomal dotknęły moich ust. – Nie skrzywdzę cię. – Wyszeptał te słowa wprost do mych ust, były jak delikatne tchnienie.
Jego wargi musnęły moje, a potem wpiły się w nie mocniej. Pocałunek przeniósł się z ust na policzek. Wargi miał miękkie jak jedwab, delikatne jak płatki nagietka i gorące jak promienie słońca w południe. Przesuwały się po skórze, aż odnalazły puls na mojej szyi.
– Jean-Claude?
– Alejandro żył już, kiedy imperium Azteków było zaledwie ulotnym marzeniem. – Wyszeptał to do mojej skóry. – Obserwował przybycie Hiszpanów i widział upadek Azteków. Przeżył, podczas gdy inni ginęli lub tracili zmysły.
Jego język, gorący i wilgotny, musnął moją skórę.
– Przestań. – Naparłam na niego. Poczułam pod dłońmi, jak bije jego serce. Uniosłam ręce do jego szyi. Dotknęłam kciukiem jednej z jego gładkich powiek.
– Cofnij się albo wyłupię ci oko. – W moim głosie pobrzmiewała panika i coś znacznie gorszego… pożądanie.
Dotyk jego ciała, pocałunki… jakaś sekretna cząstka mnie skrycie tego pragnęła. Pragnęłam go. Pożądałam Mistrza, no i co z tego? To nic nowego. Jego gałka oczna zadrżała pod naciskiem mojego kciuka, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy mogłabym spełnić swoją groźbę. Czy mogłam wybić jedno z tych cudnych granatowych oczu? Czy mogłam go oślepić? Jego usta dotykające mojego ciała znowu się poruszyły. Zęby musnęły moją skórę, kły prześlizgnęły się po tętniącym pulsie. Odpowiedź nasunęła się natychmiast. Tak. Zaczęłam wzmagać nacisk i cofnął się. Zniknął jak sen lub raczej nocny koszmar.
Stanął przede mną, patrząc z góry, oczy miał całkiem ciemne, nie było widać białek. Spod rozchylonych warg wyzierały błyszczące, wilgotne kły. Skórę miał białą jak marmur. Zdawała się roztaczać delikatny blask, ale i tak wyglądał olśniewająco.
– Alejandro nadał ci pierwszy znak, ma petite. Należysz do nas obu. Nie wiem w jaki sposób, a jednak to się stało. Jeszcze dwa znaki i będziesz całkowicie moja. Jeszcze trzy i będziesz należeć do niego. Czy nie lepiej byłoby ci ze mną? – Znów ukląkł przede mną, ale tym razem roztropnie już nie próbował mnie dotykać. – Pragniesz mnie, jak kobieta pragnie mężczyzny. Czy to nie jest lepsze od jakiegoś nieznajomego, który bierze cię siłą?
– Naznaczając mnie dwukrotnie, nie prosiłeś mnie o zgodę. Nie stało się tak z mojej woli.
– Teraz proszę cię o pozwolenie. Pozwól, abym naznaczył cię po raz trzeci.
– Nie.
– Wolisz służyć u Alejandro?
– Nie będę służyć nikomu – odparowałam.
– To wojna, Anito. Nie możesz pozostać neutralna.
– A to czemu?
Wstał i zaczął krążyć nerwowo po okręgu.
– Czy ty nic nie rozumiesz? Te zabójstwa stanowią wyzwanie rzucone pod moim adresem, a fakt, że cię naznaczył, to otwarte wypowiedzenie wojny. Jeżeli tylko zdoła, postara się mi ciebie odebrać.
– Nie należę ani do niego, ani do ciebie.
– Wepchnie ci na siłę do gardła to wszystko, co starałem ci się wpoić i wytłumaczyć.
– A zatem z powodu twoich znaków znalazłam się na arenie działań wojennych pomiędzy dwoma zwaśnionymi ugrupowaniami nieumarłych.
Zamrugał powiekami, po czym otworzył i zamknął usta. Na koniec rzucił krótko:
– Tak. Wstałam.
– Wielkie dzięki. – Minęłam go. – Gdybyś zdobył więcej informacji o Alejandro, napisz do mnie list.
– Ta sprawa nie zakończy się tylko dlatego, że tak chcesz.
Przystanęłam przed kotarą.
– Cholera jasna, wiedziałam. Za bardzo chciałam, abyś zostawił mnie w spokoju.
– Tęskniłabyś, gdyby mnie tu nie było.
– Nie pochlebiaj sobie.
– A ty się nie oszukuj, ma petite. Ja oferuję ci układ partnerski. Dla niego będziesz tylko niewolnicą.
– Gdybyś naprawdę wierzył w układ partnerski, nie wykorzystałbyś mnie i nie wymusił na mnie siłą nałożenia dwóch pierwszych znaków. Poprosiłbyś, abym się zgodziła. Z tego co wiem, trzeci znak może zostać nałożony wyłącznie za moim przyzwoleniem. – Spojrzałam na niego. – To prawda, zgadza się? Do nałożenia trzeciego znaku potrzebna jest ci moja pomoc czy coś w tym rodzaju. To nie to, co dwa pierwsze znaki. Ty sukinsynu.
– Trzeci znak bez twojej… pomocy będzie tym, czym jest gwałt wobec uprawiania miłości. Jeżeli wezmę cię siłą, znienawidzisz mnie po wszystkie czasy.
Odwróciłam się do niego plecami i zacisnęłam dłoń na brzegu kotary.
– To bardziej niż pewne. Dobrze to ująłeś.
– Alejandro nie będzie się przejmował twoimi uczuciami. Jest mu obojętne, czy go znienawidzisz, czy nie. Nie będzie cię pytał o pozwolenie. Po prostu cię weźmie.
– Potrafię o siebie zadbać.
– Tak jak ubiegłej nocy?
Alejandro przejął nade mną mentalną kontrolę, a ja nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jak mogłam się bronić przed kimś tak potężnym? Pokręciłam głową i uniosłam brzeg kotary. Światło było tak jasne, że w pierwszej chwili mnie oślepiło. Stałam skąpana w silnym blasku, czekając, aż mój wzrok przyzwyczai się do zmiany oświetlenia. Poczułam na plecach podmuch chłodnego mroku. Po przebywaniu w ciemnościach światło wydało mi się gorące i nieprzyjemne, ale wszystko było lepsze od tych nocnych szeptów. Mając do wyboru oślepienie przez światło lub oślepienie przez mrok, zawsze wybiorę światłość.
36
Larry leżał na podłodze z głową na udach Yasmeen. Trzymała go za nadgarstki, podczas gdy Marguerite całym ciężarem ciała przygniatała do ziemi. Długimi, pociągłymi ruchami języka zlizywała krew z jego twarzy. Richard leżał jak rzucona niedbale szmata, krew zalewała mu twarz. Na podłodze było coś jeszcze, wiło się i poruszało. Szara sierść zalewała to coś niczym woda. Dłoń uniosła się w górę, po czym opadła jak więdnący kwiat, pojawiły się błyszczące kości, przebijające się przez rozlewające się tkanki. Palce skurczyły się, układ tkanek uległ przedziwnej zmianie. Widać było surowe mięso, ale ani kropli krwi. Układ kości zmieniał się przy wtórze głośnych, wilgotnych mlaśnięć. Na dywan spłynęły krople przezroczystej cieczy. Nie było jednak krwi.
Wyjęłam browninga i stanęłam tak, aby móc wymierzyć broń gdzieś pomiędzy Yasmeen i istotę na podłodze. Stałam plecami do kotary, ale odsunęłam się od niej na bezpieczną odległość. Zbyt łatwo ktoś mógłby mnie zza niej zaskoczyć.
– Puśćcie go, ale już.
– Nie robimy mu nic złego – odparła Yasmeen.
Marguerite osunęła się na ciało Larry’ego, jedną ręką zaczęła masować jego krocze.
– Anito! – Miał przerażony wzrok, skórę bladą jak ściana, piegi odcinały się na niej jak plamy z atramentu.
Posłałam kulę tuż nad głową Yasmeen. Huk wystrzału był ostry, zwielokrotniony echem. Yasmeen wyszczerzyła do mnie zęby.
– Mogłabym rozerwać mu gardło, zanim zdążyłabyś ponownie pociągnąć za spust.
Wycelowałam w głowę Marguerite, tuż nad jej jednym niebieskim okiem.
– Ty zabijesz jego, a ja Marguerite. Uważasz, że to ci się opłaci?
– Yasmeen, co robisz? – Z tyłu za mną rozległ się głos Jean-Claude’a.
Spojrzałam na niego, a potem ponownie na Marguerite. Jean-Claude nie stanowił zagrożenia, w każdym razie nie teraz.