Spojrzał na mnie. Na jego obliczu malowało się dziwne zatroskanie i zaduma.
– Uważasz, że sam nie dam sobie rady?
Wiedziałam, że nie dałby sobie rady, ale nie powiedziałam tego głośno.
– To dopiero twoja druga noc w pracy. Daj sobie i mnie odrobinę wytchnienia. Nauczę cię polować na wampiry, ale naszym zasadniczym zajęciem jest ożywianie zmarłych. Postaraj się o tym nie zapominać. – Pokiwał głową. – Gdyby męczyły cię koszmary, nie przejmuj się. Ja też je miewam.
– Jasne – mruknął. Wrzucił bieg, a ja zatrzasnęłam drzwiczki.
Chyba nie chciało mu się już ze mną gadać. To, co widzieliśmy ostatnio, raczej nie przyprawi mnie o bezsenność, ale wolałam, aby Larry był przygotowany, o ile na to, czym się zajmowaliśmy, można się było w ogóle przygotować.
Jakaś rodzina pakowała do furgonetki przenośne chłodziarki i koszyk piknikowy. Mężczyzna uśmiechnął się.
– Chyba takich dni nie będzie już wiele.
– Chyba nie.
Miło jest czasem zamienić parę słów z osobami, które znasz tylko z widzenia. Byliśmy sąsiadami, mówiliśmy sobie: „Dzień dobry”, i to w zasadzie wszystko. Zresztą to mi odpowiadało. Gdy wracam do domu, nie mam ochoty na wizyty sąsiadów, którzy chcieliby pożyczyć ode mnie trochę cukru. Jedyny wyjątek stanowiła pani Pringle, ale akurat ona rozumiała moją potrzebę prywatności.
W mieszkaniu było cicho i ciepło. Zamknęłam drzwi na zasuwę i oparłam się o nie. Nie ma jak w domu, zresztą sami wiecie. Rzuciłam skórzaną kurtkę na oparcie tapczanu i poczułam zapach perfum. Kwiatowy, delikatny, z tym niezwykłym podkładem, który da się wyczuć jedynie u najdroższych marek. To nie był zapach, którego ja używałam.
Wyjęłam pistolet i oparłam się plecami o drzwi. Zza załomu ściany od strony jadalni wyłonił się mężczyzna. Był wysoki, szczupły, o czarnych, modnie przyciętych włosach – z przodu krótkich, z tyłu dłuższych i wyrównanych. Stanął, opierając się o ścianę i splótłszy ramiona na piersiach, uśmiechnął się do mnie. Zza tapczanu wyłonił się drugi mężczyzna, niższy, bardziej muskularny, blondyn. On także się uśmiechał. Usiadł na tapczanie, dłonie trzymał tak, bym mogła je widzieć. Żaden z nich nie miał broni, a w każdym razie ja jej nie widziałam.
– Kim jesteście, u diabła?
Z sypialni wyszedł wysoki, czarny mężczyzna. Miał starannie przystrzyżone wąsy, oczy skrywał za szkłami ciemnych okularów. Obok niego pojawiła się lamia. Była w ludzkiej postaci i nosiła tę samą co wczoraj czerwoną sukienkę. Dziś założyła szkarłatne szpilki, ale poza tym nic się nie zmieniło.
– Czekaliśmy na panią, panno Blake.
– Kim są ci faceci?
– To mój harem.
– Nie rozumiem.
– Należą do mnie. – Przejechała czerwonymi paznokciami po dłoni czarnego tak mocno, że aż pociekła mu krew. Tylko się uśmiechnął.
– Czego chcesz?
– Pan Oliver chce cię widzieć. Przysłał nas po ciebie.
– Wiem, gdzie mieszka. Mogę pojechać tam sama.
– O nie, musieliśmy niestety zmienić lokum – rzekła, wmaszerowując dziarsko do pokoju. – Wczoraj jakiś łowca nagród usiłował zabić Olivera.
– Jaki łowca nagród? – Czyżby to Edward?
Machnęła ręką.
– Nie zostaliśmy sobie nawzajem formalnie przedstawieni. Oliver nie pozwolił mi go zabić, więc tamten uciekł, a my musieliśmy przenieść się w inne miejsce.
To zabrzmiało przekonująco, ale…
– Gdzie się teraz znajduje?
– Zawieziemy cię do niego. Samochód czeka przed domem.
– Czemu nie przyjechał po mnie Inger?
Wzruszyła ramionami.
– Oliver wydaje rozkazy, ja je wypełniam.
Na jej pięknym obliczu pojawił się grymas nienawiści.
– Jak długo Oliver jest twoim mistrzem?
– Zbyt długo – odparła.
Patrzyłam na nich, trzymałam pistolet w dłoni, ale nie celowałam w żadnego. Jak dotąd nie próbowali zrobić mi nic złego. Czemu więc nie schowałam pistoletu? Bo widziałam, w co przemieniła się lamia i to mnie przeraziło.
– Dlaczego Oliver tak szybko chce się ze mną spotkać?
– Chce poznać twoją odpowiedź.
– Jeszcze nie zadecydowałam, czy wydam mu Mistrza Miasta.
– Wiem tylko, że mam cię do niego przywieźć. W przeciwnym razie bardzo się rozgniewa. Nie chcę zostać ukarana, panno Blake, proszę pójść z nami.
Jak można ukarać lamię? Był tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć.
– W jaki sposób cię ukarze?
Lamia spojrzała na mnie.
– To bardzo osobiste pytanie.
– Nie chciałam, aby tak to zabrzmiało.
– Nieważne. – Podeszła do mnie. – Idziemy? – Przystanęła tuż przede mną, na odległość wyciągniętej ręki.
Poczułam się trochę głupio, wciąż trzymając w dłoni browninga, więc go schowałam. Nikt mi nie groził. To coś nowego. Zazwyczaj zaproponowałabym, że pojadę za nimi moim wozem, ale został przecież skasowany. W tej sytuacji… jeśli chciałam spotkać się z Oliverem, musiałam pojechać z nimi. Chciałam spotkać się z Oliverem. Nie zamierzałam wydać mu Jean-Claude’a, ale byłam skłonna wydać mu Alejandro. No, w najgorszym razie zyskać sobie jego poparcie w walce z Alejandro. Poza tym ciekawiło mnie, czy to Edward próbował go zabić. W tym fachu nie jest nas wielu. Któż inny mógłby to być?
– W porządku, chodźmy – rzuciłam.
Zabrałam z tapczanu skórzaną kurtkę i otworzyłam drzwi. Przepuściłam ich wszystkich. Mężczyźni wyszli bez słowa, lamia szła ostatnia. Ja również wyszłam. Zamknęłam mieszkanie na klucz. Tamci posłusznie czekali na mnie w korytarzu. Lamia ujęła wysokiego Murzyna za rękę. Uśmiechnęła się.
– Chłopcy, niech jeden z was zaoferuje damie silne ramię.
Blondas i czarnowłosy odwrócili się, aby na mnie spojrzeć. Czarnowłosy uśmiechnął się. Blondas i Uśmiechnięty. Nie widziałam tylu uśmiechów, odkąd kupowałam swój ostatni używany samochód. Obaj zaproponowali mi eskortę, jak dżentelmeni ze starych filmów.
– Wybaczcie, panowie, nie przywykłam do chodzenia pod rękę.
– Zrobiłam z nich prawdziwych dżentelmenów, panno Blake, proszę to wykorzystać. Takich jak oni prawie się już nie spotyka.
Nie mogłam temu zaprzeczyć, ale póki co potrafiłam jeszcze zejść po schodach o własnych siłach.
– Dziękuję, poradzę sobie.
– Wedle życzenia, panno Blake. – Odwróciła się do dwóch mężczyzn. – Zaopiekujcie się panną Blake jak należy. – Znów na mnie spojrzała. – Kobieta zawsze powinna mieć więcej niż jednego mężczyznę.
Miałam ochotę wzruszyć ramionami, ale nie zrobiłam tego.
– Skoro tak twierdzisz.
Uśmiechnęła się promiennie i ruszyła wzdłuż korytarza uwieszona na ramieniu czarnego. Dwaj moi przyboczni zostali nieco w tyle. Lamia rzuciła przez ramię:
– Ten tutaj, Ronald, to mój ulubiony chłoptaś. Nie dzielę się nim, bardzo mi przykro.
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
– Nie ma sprawy, nie jestem chciwa.
Zaśmiała się wysoko, dźwięcznie, z niekłamanym rozbawieniem.
– Nie jestem chciwa, a to dobre, panno Blake, a może mogę ci mówić Anito?
– Może być.
– Wobec tego ty musisz mi mówić Melanie.
– Jasne – odparłam.
Podążyłam za nią i Ronaldem w głąb korytarza. Blondas i Uśmiechnięty szli obok mnie, na wypadek gdybym się potknęła i mogła upaść. Przy schodzeniu po schodach to, jak wiadomo, normalka. Odwróciłam się do Blondasa.
– Chyba jednak skorzystam z twego ramienia. – Spojrzałam na Uśmiechniętego. – Czy mógłbyś zrobić nam tu trochę miejsca?