Выбрать главу

40

Uklękłam z bronią gotową do strzału, tuż przy ciele. Mrok był gęsty jak aksamit. Nie widziałam własnej dłoni uniesionej na wysokości twarzy. Zamknęłam oczy, wytępiam słuch. I nagle szurnięcie podeszew butów o kamienie. Ruch powietrza, jakby ktoś się do mnie zbliżył. Miałam trzynaście srebrnych naboi. Już wkrótce przekonamy się, czy srebro może zranić lamię. Alejandro dostał już srebrną kulę w pierś i najwyraźniej nie uczyniła mu ona żadnej szkody. Wpakowałam się w niezłe szambo. Kroki były tuż-tuż. Czułam, że ktoś się zbliża.

Otworzyłam oczy. Miałam wrażenie, jakbym usiłowała przeniknąć wzrokiem czarną, nieprzejrzystą kulę. Czułam jednak, że ktoś nade mną stoi. Uniosłam broń na wysokość brzucha lub splotu słonecznego i nacisnęłam spust, nie dźwigając się z kolan. Błyski przypominały wyładowania piorunów, w ciemnościach buchnęły niebieskawe płomienie. Uśmiechnięty runął do tyłu w rozbłysku światła. Usłyszałam, jak osunął się poza krawędź, a potem zapadła cisza. I nie było już nic oprócz czerni.

Czyjeś dłonie schwyciły mnie za przedramiona, a ja nic nie usłyszałam. To był Alejandro. Krzyknęłam, gdy postawił mnie na nogi.

– Twój mały pistolecik nie może mi wyrządzić krzywdy – powiedział. Głos miał łagodny i cichy. Nie odebrał mi broni. Nie bał się jej. A powinien. – Zaproponowałem Melanie wolność, gdy tylko Oliver i obecny Mistrz Miasta zostaną unicestwieni. Tobie oferuję wieczne życie, wieczną młodość, będziesz mogła żyć.

– Nałożyłeś na mnie pierwszy znak.

– Dziś wieczorem otrzymasz drugi – powiedział. Głos miał cichy i zwyczajny w porównaniu z Jean-Claudem, ale ciemność i jego dotyk nadawały słowom nowego, bardziej intymnego znaczenia.

– A jeśli ja nie chcę być twoją ludzką służebnicą?

– I tak będę cię miał, Anito. Utrata ciebie osłabi Mistrza. Dzięki temu utraci swych popleczników oraz pozycję. O tak, Anito, będę cię miał. Przyłącz się do mnie i z własnej woli, a będzie to dla ciebie przyjemne. Staw mi opór, a poznasz, czym jest cierpienie.

Wycelowałam na słuch, starając się trafić w jego gardło. Gdybym zdołała uszkodzić mu kręgosłup, niezależnie czy miał tysiąc lat, czy więcej, mogłabym go unicestwić. Kto wie. Może. Błagam. Boże. Wypaliłam. Kula trafiła go w szyję. Targnął się do tyłu, ale nie puścił moich rąk. Jeszcze dwie kule, jedna w szyję, druga w żuchwę i odepchnął mnie od siebie, wyjąc. Wylądowałam na wznak w lodowatej wodzie.

Promień latarki przeciął mrok. Opodal stanął Blondas – idealny cel. Strzeliłam i latarka zgasła, ale nie usłyszałam krzyku. Wypaliłam zbyt szybko i chybiłam. Cholera. Po ciemku nie uda mi się ześlizgnąć z tej skały. Mogłabym spaść i złamać nogę. Pozostawało mi więc jedynie wejście jeszcze dalej w głąb jaskiń, jeśli zdołam tam dotrzeć.

Alejandro wciąż wydawał z siebie nieartykułowany skowyt wściekłości. Krzyki odbijały się echem od kamiennych ścian i wkrótce poza tym, że nic nie widziałam, niczego już także nie słyszałam.

Przebrnęłam przez wodę, niemal przywierając plecami do ściany. Skoro ja ich nie słyszałam, to może także oni mnie nie słyszeli.

– Odbierz jej tę pukawkę – rzekła lamia. Przemieściła się i chyba stanęła obok zranionego wampira.

Oczekiwałam w ciemnościach na jakiś znak świadczący, że zaczęli mnie szukać. Poczułam na twarzy powiew chłodnego powietrza. To nie była ich sprawka. Czyżbym zbliżyła się do otworu prowadzącego w głąb jaskiń? Czy mogłam się im wymknąć? Po ciemku, nie wiedząc, czy na mojej drodze pojawią się jamy albo woda tak głęboka, że mogłabym w niej utonąć? Pomysł nie wydawał się dobry. Może mogłabym po prostu ich wszystkich pozabijać. To też raczej wątpliwe.

Pośród echa wrzasków Alejandro rozległ się inny dźwięk, wysoki syk, jakby jakiegoś wielkiego węża. Lamia zmieniała kształt. Musiałam zwiać, zanim dopełni przemiany.

Rozbryzgi wody nieomal mnie dosięgły. Uniosłam wzrok, ale nie ujrzałam nic prócz nieprzeniknionej czerni. Nie poczułam nic więcej niż tylko krople wody, które znów na mnie prysnęły. Uniosłam broń i wypaliłam. W rozbłysku światła dostrzegłam twarz Ronalda. Ciemne okulary znikły. Miał żółte oczy o pionowych źrenicach. Ujrzałam to wszystko przy błysku towarzyszącym wystrzałowi. Wypaliłam jeszcze dwa razy w ten paskudny pysk o wężowych oczach. Ronald krzyknął i widziałam ostre kły wyłaniające się zza jego zwykłych zębów. Boże. Kim on był? Czym był? Czymkolwiek był, runął do tyłu. Usłyszałam, jak wylądował w wodzie z głośnym pluskiem. Na pewno nie było tam płytko. Odkąd upadł, nie usłyszałam, aby się poruszył. Czy był martwy?

Wrzaski Alejandro ucichły. Czy on także zginął? A może próbował się do mnie podkraść? Może był już blisko? Uniosłam pistolet przed sobą, usiłując przejrzeć ciemność.

Coś ciężkiego przepełzło po kamieniach. Poczułam nagły ucisk w dołku. Lamia. Cholera.

Tego było już nadto. Pokonałam załom muru i znalazłam się przy przejściu. Pełzłam na kolanach, podpierając się jedną ręką. Nie chciałam uciekać, dopóki to nie będzie absolutnie konieczne. Mogłam wyrżnąć w ciemnościach w ścianę albo nadziać się na stalaktyt, albo wpaść w jakąś bezdenną rozpadlinę. No, może nie bezdenną, ale jak dla mnie wystarczyłoby nawet drobne dziesięć metrów. Trup to trup. Niezależnie z jakiej spada się wysokości.

Lodowata woda przesączała się przez moje dżinsy i buty. Pod dłonią czułam śliską kamienną powierzchnię. Pełzłam najszybciej, jak tylko mogłam, macając ręką w poszukiwaniu rozpadlin czy innych niewidocznych zagrożeń.

Czerń wypełnił głośny szelest. To lamia. Dopełniła transformacji. Czy w nowej postaci będzie pełznąć po kamieniach szybciej ode mnie? Miałam ochotę podnieść się i zacząć biec ile sił. Pragnienie ucieczki było tak silne, że aż ścierpły mi ramiona.

Donośny plusk zwiastował, że wpełzła do wody. A wiec jednak poruszała się szybciej ode mnie. Tak jak przypuszczałam. Mogłam się o to założyć. A gdybym zaczęła biec… i wpadła z impetem na skalną ścianę? No cóż, lepiej zaryzykować, niż zwlekać i dać się złapać jak mysz brodząca w lodowatej wodzie.

Podniosłam się powoli i zaczęłam biec. Lewą rękę trzymałam przed sobą, aby osłonić twarz, ale resztę pozostawiłam swojemu szczęściu i przypadkowi. Było ciemno jak diabli. Nie widziałam zupełnie nic. Biegłam co sił, ślepa jak nietoperz, czując w żołądku lodowatą gulę wywołaną przeświadczeniem, że lada moment pod moimi stopami otworzy się podstępna szczelina.

Odgłos łusek prześlizgujących się po kamieniach z wolna się oddalał. Udało mi się ją prześcignąć. Doskonale. Zahaczyłam prawym barkiem w wystającą skałę. Impet zderzenia pchnął mnie na przeciwległą ścianę. Ramię zdrętwiało od barku po koniuszki palców. Upuściłam broń. Zostały mi tylko trzy naboje, ale to lepsze niż nic. Oparłam się o ścianę, przyciskając ręko do ciała, czekając, aż odzyskam czucie, zastanawiając się, czy odnajdę w tych ciemnościach moją broń i czy będę mieć na to czas.

W tunelu pojawiło się jakieś światło. Zbliżał się Blondas, sporo ryzykował. Gdybym miała broń, ma się rozumieć. Tylko że nie miałam już pistoletu. Gdybym walnęła w większy odłam skalny, mogłam złamać rękę. Powoli odzyskiwałam czucie. Ramię zaczęło mnie świerzbić i pulsować tępym bólem. Potrzebowałam latarki. A gdybym się gdzieś schowała i odebrała latarkę Blondasowi? Miałam dwa noże. O ile wiedziałam, Blondas nie był uzbrojony. Miałam więc pewną szansę.

Światło zbliżało się powoli, słaby snop przesuwał się z boku na bok. Może zdążę. Podniosłam się i zaczęłam macać dłonią w poszukiwaniu występu, który omal nie pozbawił mnie ręki. Była to skalna półka ze znajdującym się za nią otworem. Podmuch chłodnego powietrza owionął mi twarz. To był nieduży tunel. Znajdował się na wysokości mojego barku, czyli w przypadku Blondasa na poziomie głowy. Doskonale.