Oparłam dłonie na płask i podciągnęłam się. Prawe ramię próbowało protestować, ale nie zważałam na to. Wpełzłam do tunelu, wyciągając ręce przed siebie w poszukiwaniu stalaktytów czy innych półek skalnych. Nic prócz niedużej, pustej przestrzeni. Gdybym była większa, nie mieściłabym się wewnątrz. Niech żyją drobne, niskie osoby.
Wyjęłam nóż lewą ręką. Prawa wciąż drżała. Byłam lepsza w posługiwaniu się prawą, jak większość praworęcznych osób, ale ćwiczyłam też lewą. Zwłaszcza odkąd pewien wampir złamał mi prawe ramię i ocaliło mnie tylko to, że miałam sprawną drugą rękę. Sytuacja, w której stajesz w obliczu śmierci, często skłania ludzi do wytężonych ćwiczeń.
Przyklękłam w tunelu, zaciskając nóż w dłoni i przytrzymując się prawą ręką ściany. Miałam tylko jedną szansę. Nie łudziłam się. W normalnym starciu z atletycznym mężczyzną, cięższym ode mnie o pięćdziesiąt kilo, nie miałam żadnych szans. Gdybym nie załatwiła go za pierwszym razem, zrobi ze mnie miazgę albo odda lamii. Z dwojga złego wolałabym bicie.
Czekałam w ciemnościach z nożem w ręku, gotowa poderżnąć komuś gardło. Niezbyt to miłe, gdy się nad tym zastanowić. Ale konieczne, czyż nie? Był tuż-tuż. Cienki promień ołówkowej latarki wydawał się przeraźliwie jasny w ciemnościach. Gdyby poświecił w stronę mojej kryjówki, zanim się do niej zbliży, byłoby po mnie. Podobnie jeśli zdecyduje się przejść bliżej lewej ściany tunelu, a nie tuż pode mną… Przestań. Już dość.
Światło znalazło się tuż pode mną. Usłyszałam jego kroki, gdy przechodził przez wodę, zbliżał się. Trzymał się prawej ściany, tak jak tego chciałam. Jego jasne włosy pojawiły się w zasięgu mego wzroku i w tej samej chwili zaatakowałam. Wysunęłam się do przodu, a on się odwrócił. Rozdziawił usta ze zdziwienia, zaraz potem nóż pogrążył się z boku w jego szyi. Spoza zębów wysunęły się mu kły. Ostrze zgrzytnęło o kręgosłup. Prawą ręką schwyciłam go za długie włosy, odciągając głowę do tyłu i rozpłatałam mu gardło. Krew buchnęła szkarłatną fontanną. Nóż i moja lewa ręka były śliskie od posoki. Osunął się z głośnym plaśnięciem na dno tunelu.
Ześlizgnęłam się z półki i wylądowałam obok jego ciała. Latarka poturlała się do wody, ale wciąż się paliła. Wyłowiłam ją. Browning leżał niemal tuż przy dłoni Blondasa. Był wilgotny, ale to nie miało znaczenia. Nowoczesne pistolety są tak skonstruowane, że można z nich strzelać nawet pod wodą. To jedna z cech, które tak bardzo ułatwiają rozwój współczesnego terroryzmu.
Krew zabarwiła strumień na czerwono. Poświeciłam latarką w głąb tunelu. W słabym świetle dostrzegłam sylwetkę lamii. Jej długie czarne włosy spływały kaskadą na białą, górną część ciała. Miała wydatne, sterczące piersi i ciemnych, czerwonawych sutkach. Od pasa w dół była koloru kości słoniowej z bladozłotymi zygzakami. Długie łuski na brzuchu były białe, z czarnymi cętkami. Uniosła się na długim, twardym ogonie i wysunęła w moją stronę rozdwojony język.
Alejandro stanął za nią, cały we krwi, ale poruszał się, mógł chodzić. Miałam ochotę krzyknąć: „Dlaczego nie umierasz, łajzo!”, ale to nic by nie dało. Może już nic nie mogło mi pomóc.
Lamia zaczęła sunąć w głąb tunelu. Wystarczyło parę kul, abym załatwiła jej sługi, mimo ich kłów i Ronalda z jego wężowymi ślepiami. Jak dotąd nie próbowałam poczęstować Melanie paroma srebrnymi nabojami. Cóż miałam do stracenia? Skierowałam promień latarki na jej nagie piersi i uniosłam pistolet.
– Jestem nieśmiertelna. Twoje kule nic mi nie zrobią.
– Zbliż się, a postaram się zweryfikować twoją teorię – odparłam.
Podpełzła bliżej, poruszając rękoma jakby w rytm kroków. Całe jej ciało poruszało się silnymi pchnięciami mocno umięśnionego ogona. Wyglądało to nadzwyczaj naturalnie. Alejandro pozostał z tyłu, oparty o ścianę. Cierpiał. Ale ekstra!
Pozwoliłam jej zbliżyć się na trzy metry. Na tyle blisko, aby ją trafić i dość daleko, by mieć czas na ucieczkę, w razie gdyby jej słowa się potwierdziły.
Pierwsza kula trafiła ją tuż nad lewą piersią. Zachwiała się. Trafiłam ją, ale rana zamknęła się jak woda, gładko i natychmiastowo. Nie pozostał żaden ślad. Uśmiechnęła się. Uniosłam nieznacznie broń i wpakowałam kulę nieco powyżej jej doskonałego nosa. Znów się zachwiała, ale rana nawet nie zaczęła krwawić. Po prostu się zagoiła. Podobny efekt miały zwykłe kule w przypadku wampirów.
Włożyłam pistolet do kabury podramiennej, obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec. Od głównego tunelu odchodziła w bok szeroka szczelina. Musiałabym zdjąć kurtkę, aby się w nią wcisnąć. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam, to ugrzęznąć w ciasnej dziurze, do której mogłaby też wpełznąć lamia. Pozostałam w tunelu głównym.
Jak okiem sięgnąć, korytarz był gładki i prosty. Tu i ówdzie ze ścian wystawały półki skalne, z niektórych spływała woda, ale pełzanie na brzuchu, gdy ścigała mnie wężopodobna istota, jakoś mi się nie uśmiechało. Mogłam ją prześcignąć. Biegłam szybciej, niż ona mogła pełznąć. Nawet wielkie węże nie są aż tak szybkie. Jeżeli tylko nie trafię w ślepą uliczkę, wszystko powinno być dobrze. Boże, jak bardzo pragnęłam w to uwierzyć.
Strumień sięgał mi teraz do kostek. Woda była tak zimna, że prawie nie czułam stóp. Bieg trochę mi pomógł. Musiałam skupić się na moim ciele, poruszać się, biec, starać się nie upaść i nie myśleć o tym, co mnie ścigało. Pytanie brzmiało, czy było stąd inne wyjście? Jeżeli nie mogłam ich zabić ani ominąć i jeśli było stąd tylko jedno wyjście, moje chwile były już policzone.
Wciąż biegłam przed siebie. Trzy razy w tygodniu pokonywałam dziesięć kilometrów, niekiedy nawet więcej. Mogłam biec długo. A miałam inny wybór?
W tunelu było coraz więcej wody. Jej poziom podnosił się. Teraz sięgała mi już do kolan. Spowalniała mnie. Czy lamia poruszała się w wodzie szybciej ode mnie? Nie wiedziałam. Po prostu nie wiedziałam.
Silny podmuch powietrza omiótł mi plecy. Odwróciłam się, ale nic nie dostrzegłam. Powietrze było ciepłe i przesycone słabym zapachem kwiatów. Czy to lamia? Czy poza pościgiem mogła mnie dopaść jeszcze w inny sposób? Nie, lamie mogą wykorzystywać swe iluzje wyłącznie w stosunku do mężczyzn. Na tym polegała ich moc. Nie byłam mężczyzną, a zatem nic mi nie groziło. Wiatr owiał moją twarz, delikatny, ciepły i wonny, ten zapach przywodził na myśl silną, żyzną woń świeżo wykopanych z ziemi korzeni. Co się działo?
– Anito.
Odwróciłam się, lecz nikogo tam nie było. W kręgu światła ujrzałam tylko tunel i wodę. Nie słyszałam nic prócz plusku wody. A jednak… ciepły wiatr musnął mój policzek, a zapach kwiatów przybrał na sile.
I nagle zorientowałam się, co to było. Przypomniałam sobie, jak na schodach ścigał mnie kiedyś widmowy wicher i jak ujrzałam w powietrzu płomyki niebieskiego ognia, przywodzące na myśl oczy. Drugi znak.
Wtedy było inaczej, nie czułam zapachu kwiatów, ale wiedziałam, że to było to. Alejandro nie musiał mnie dotknąć, aby nałożyć na mnie znak, podobnie jak Jean-Claude.
Poślizgnęłam się na wilgotnych kamieniach i zanurzyłam się po szyję w wodzie. Podniosłam się niezdarnie, poziom wody sięgał mi teraz do ud. Moje dżinsy stały się mokre i ciężkie. Zaczęłam brnąć przed siebie. Chciałam pobiec, ale woda była na to zbyt głęboka. Szybciej byłoby, gdybym zaczęła płynąć.
Zanurkowałam, ściskając w jednej dłoni latarkę. Skórzana kurtka zaczęła ściągać mnie w dół, spowalniała ruchy. Wstałam i zdjęłam ją, puszczając z prądem. Żal mi było rozstawać się z kurtką, ale przecież jeśli przeżyję, będę mogła kupić sobie nową. Cieszyłam się, że założyłam bluzkę z długimi rękawami, a nie sweter. Było za zimno, abym mogła zrzucić z siebie coś jeszcze.