Moja pierś płonęła żywym ogniem, a gardło pękało z braku powietrza. Światło zaczęło przygasać, ja zaś uświadomiłam sobie, że zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. Lada chwila zemdleję i utonę.
Zaczęłam płynąć ku powierzchni i natrafiłam na pustą przestrzeń. Pierwszy oddech okazał się szczególnie bolesny. Ujrzałam przed sobą skalisty brzeg i promienie światła słonecznego. W ścianie był otwór. Blask słońca tworzył w powietrzu rozrzedzoną mleczną mgiełkę. Wypełzłam na skałę, kaszląc i ponownie ucząc się oddychania. Wciąż miałam w rękach nóż i latarkę. Nie pamiętałam, że je trzymam. Skała pokryta była warstewką szarego błota.
Popełzłam po brzegu w stronę otworu w kamiennej ścianie. Skoro mnie udało się przepłynąć, może im także się uda. Nie czekałam, aż lepiej się poczuję. Włożyłam nóż do pochewki, wsunęłam latarkę do kieszeni i zaczęłam się czołgać, ale już wkrótce znalazłam się przy szczelinie. Była dość wąska, ale dostrzegłam przez nią drzewa i wzgórze. Boże, jaki to był cudny widok!
Z tyłu za mną coś się wynurzyło. Odwróciłam się. Alejandro wyłonił się z wody i padły na niego promienie słońca. Jego skóra stanęła w ogniu i wampir z przeraźliwym wrzaskiem ponownie zanurzył się w wodzie.
– Płoń, sukinsynu, płoń!
Na powierzchni pojawiła się lamia.
Próbowałam przecisnąć się przez szczelinę i utknęłam. Odpychałam się rękoma i nogami, ale nogi ślizgały mi się w błocie i nie mogłam dobrze się nimi zaprzeć.
– Zabiję cię.
Udało mi się przecisnąć górną połowę ciała i zaczęłam szamotać się z całej siły, aby całkiem przeleźć przez ten cholerny otwór. Podrapałam sobie plecy o szorstkie kamienie i wiedziałam, że zdarłam skórę do krwi. Ale opłaciło się. Wyślizgnęłam się ze szczeliny, wypadłam na zbocze wzgórza i toczyłam się po nim, aby wreszcie zatrzymać się na drzewie poniżej.
Lamia zbliżyła się do otworu. Promienie słońca nie czyniły jej szkody. Spróbowała przecisnąć się przez szczelinę, ale górna połowa jej ciała była zdecydowanie zbyt pulchna i krągła. Nawet próby poszerzenia otworu nic nie dały. Wężowe ciało mogłoby się przecisnąć przez szczelinę, ale ludzka połowa była za szeroka.
Mimo to podniosłam się czym prędzej i zaczęłam schodzić po stoku. Wolałam nie ryzykować. Było tak stromo, że musiałam lawirować od jednego drzewa do drugiego i nieźle się napocić, aby nie stracić równowagi. Z oddali, gdzieś przede mną, dobiegły odgłosy przejeżdżających samochodów. Dość ruchliwa szosa, sądząc po hałasie. Zaczęłam biec, biegłam coraz szybciej i szybciej w dół stoku, kierując się w stronę, skąd dobiegał warkot samochodów. Pomiędzy drzewami już było widać szosę.
Wypadłam na pobocze drogi, cała uwalana w szarym błocie, przemoczona do szpiku kości i dygocząca na jesiennym wietrze jak osika. Nigdy jednak nie czułam się lepiej. Minęły mnie dwa samochody, kierowcy zignorowali moje błagalne próby zatrzymania pojazdów. A może zniechęcił ich widok pistoletu w kaburze podramiennej. Zielona mazda podjechała i zatrzymała się. Kierowca wychylił się i otworzył drzwiczki po stronie pasażera.
– Wskakuj. – To był Edward. Spojrzałam w jego niebieskie oczy, zlustrowałam to nieodgadnione, zimne oblicze i przez chwilę miałam wrażenie, że dostrzegam na nim grymas cynicznego zadowolenia. Nie przejęłam się tym ani trochę. Zajęłam miejsce na fotelu i zatrzasnęłam drzwiczki. – Dokąd? – zapytał.
– Do domu – odparłam.
– Może powinienem odwieźć cię do szpitala?
Pokręciłam głową.
– Znów mnie śledziłeś.
Uśmiechnął się.
– Zgubiłem cię w lesie.
– Mieszczuch.
Rozpromienił się.
– Tylko bez epitetów. Wyglądasz jak adeptka szkoły przetrwania.
Już chciałam coś powiedzieć, ale dałam sobie spokój. Miał rację, a ja byłam zbyt zmęczona i nie miałam ochoty na kłótnie.
41
Siedziałam na skraju wanny, mając na sobie tylko obszerny plażowy ręcznik. Wzięłam prysznic i umyłam włosy, spłukując błoto i krew. Krew wciąż jednak sączyła się z głębokiego zadrapania na plecach. Edward przyłożył do rany mniejszy ręcznik i mocno docisnął.
– Kiedy krwawienie ustanie, założę ci opatrunek – powiedział.
– Dzięki.
– Mam wrażenie, że stale muszę cię łatać.
Spojrzałam na niego przez ramię i skrzywiłam się.
– Miałam okazję odwdzięczyć się tym samym.
Uśmiechnął się.
– Racja.
Moje poharatane dłonie zostały już zabandażowane. Wyglądały teraz jak nieco ciemniejsze ręce mumii.
Edward delikatnie dotknął zranienia po wampirzych zębach na mojej łydce.
– To mnie martwi.
– Mnie również.
– Nie ma przebarwienia. – Spojrzał na mnie. – Nie boli cię?
– Ani trochę. To nie była lamia w czystej postaci, może więc jej ukąszenie nie jest jadowite. Poza tym, czy twoim zdaniem ktokolwiek w St. Louis ma surowicę przeciwko jadowi lamii? Te istoty od ponad dwustu lat są uważane za gatunek wymarły.
Edward obmacał ciało wokół rany.
– Nie czuję opuchlizny.
– Minęła już ponad godzina. Gdyby rana była zatruta, trucizna już dawno dałaby o sobie znać.
– Taa. – Spojrzał na ślad po ukąszeniu. – Ale od czasu do czasu zerkaj na tę nogę.
– Nie wiedziałam, że tak ci na mnie zależy – stwierdziłam.
Jego oblicze było puste, wyzute z wszelkich uczuć.
– Świat bez ciebie byłby znacznie uboższy. – Głos miał beznamiętny, stonowany. Zupełnie jakby w ogóle go tam nie było. A jednak wysilił się na komplement. Ze strony Edwarda każdy komplement stanowił nie lada wyróżnienie.
– A niech to, Edwardzie, nie ekscytuj się tak bardzo.
Posłał mi delikatny uśmiech, po którym jego oczy znów stały się puste i lodowate jak niebo zimą. Byliśmy na swój sposób przyjaciółmi, dobrymi przyjaciółmi, ale chyba nigdy nie zdołałabym go zrozumieć. Było w nim zbyt wiele niewiadomych, tego czego nie dawał odczuć ani nawet dostrzec. Kiedyś byłam przekonana, że gdyby przyszło co do czego, w razie konieczności zastrzeliłby mnie bez wahania. Teraz nie miałam już takiej pewności. Jak można przyjaźnić się z kimś, kto twoim zdaniem byłby w stanie zabić cię z zimną krwią? Kolejna tajemnica życia.
– Krwawienie ustało – powiedział. Posmarował ranę środkiem antyseptycznym i zaczął nakładać opatrunek.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Która godzina? – spytałam.
– Trzecia.
– Cholera.
– Co się stało?
– Mam randkę.
– Ty? Masz randkę?
Łypnęłam na niego gniewnie.
– To nic poważnego.
Edward uśmiechnął się wrednie. Wstał.
– Jesteś jak nowa. Wpuszczę go.
– Edwardzie, proszę, bądź uprzejmy.
– Ja, uprzejmy?
– No dobrze, tylko go nie zastrzel i wszystko będzie dobrze.
– To chyba mogę dla ciebie zrobić. – Edward wyszedł z łazienki, aby wpuścić Richarda.
Co sobie pomyśli Richard, gdy drzwi otworzy mu inny mężczyzna? Sprawy były i tak już dość skomplikowane, Edward mógł je co najwyżej jeszcze bardziej zagmatwać. Prawdopodobnie bez słowa wyjaśnienia zaproponuje mu, aby usiadł. Nie miałam pewności, czy nawet ja zdołam to jakoś wyjaśnić. Przecież nie powiem: „To mój przyjaciel, zawodowy zabójca”. Nie. Może: „Kolega po fachu, pogromca wampirów”.
Drzwi do łazienki zostały zamknięte, abym mogła spokojnie się ubrać. Spróbowałam założyć biustonosz i stwierdziłam, że za bardzo bolą mnie plecy. Żadnego biustonosza. To ograniczało ilość rzeczy, które mogłam na siebie włożyć, chyba że chciałam pokazać Richardowi więcej, niż sobie założyłam. Chciałam też obserwować zranioną nogę. W tej sytuacji spodnie odpadają.