Выбрать главу

Zwykle sypiam w przydużych podkoszulkach, a para dżinsów do tego to dla mnie odpowiednik szlafroka. Miałam jednak prawdziwy szlafrok. Tylko jeden. Był wygodny, całkiem czarny, jedwabisty w dotyku i ani trochę nie przejrzysty. Pod szlafrok zakładałam czarne, jedwabne body, ale uznałam je za zbyt odważne jak na tę okazję, a poza tym wcale nie było wygodne. Tak to często bywa z seksowną bielizną. Wyjęłam z głębi szafy szlafrok i włożyłam go. Był gładki i przyjemny w dotyku. Otuliłam się nim szczelnie i przewiązałam paskiem w talii. Nie chciałam dziś dawać niezapowiedzianych występów.

Przez chwilę nasłuchiwałam pod drzwiami, ale nic nie wychwyciłam. Zero rozmów czy odgłosów kroków. Nic. Otworzyłam drzwi i wyszłam.

Richard siedział na tapczanie, przez oparcie którego przewieszone były nasze kostiumy. Edward czuł się jak u siebie. Był w kuchni i parzył kawę.

Gdy weszłam, Richard odwrócił się. Jego oczy nieznacznie się rozszerzyły. Włosy wciąż jeszcze miałam wilgotne i byłam w szlafroku. Co mógł sobie teraz pomyśleć?

– Ładny szlafrok – powiedział Edward.

– To prezent od pewnego chłopaka, który okazał się nadmiernym optymistą.

– Podoba mi się – rzekł Richard.

– Tylko bez dwuznacznych uwag albo zaraz stąd wylecisz.

Zerknął na Edwarda.

– Czyżbym w czymś przeszkodził?

– To tylko mój współpracownik, nic poza tym. – Łypnęłam na Edwarda, a jedno spojrzenie wystarczyło, aby nie skomentował moich słów. Uśmiechnął się tylko i nalał kawę dla całej naszej trójki.

– Usiądźmy przy stole – zaproponowałam. – Nie pijam kawy, siedząc na białym tapczanie.

Edward postawił kubki na małym stoliku. Oparł się o kredens, pozostawiając oba krzesła dla nas.

Richard zostawił płaszcz na tapczanie i usiadł naprzeciwko mnie. Nosił niebiesko-zielony sweter z granatowymi wzorami na piersi. Ten kolor podkreślał idealny brąz oczu. Jego kości policzkowe wydawały się być osadzone wyżej. Na prawym policzku widniał plaster. Włosy w świetle miały delikatny kasztanowy odcień. To zdumiewające, co właściwy kolor może zrobić z człowiekiem.

Mojej uwadze nie uszedł fakt, że ja sama pięknie wyglądam w czerni. Sądząc po wyrazie twarzy Richarda, podzielał moje zdanie, ale wciąż raz po raz zerkał na Edwarda.

– Edward i ja polowaliśmy na wampiry mordujące ludzi.

Jego oczy rozszerzyły się.

– No i co?

Spojrzałam na Edwarda. Wzruszył ramionami. To ja miałam zadecydować, ile mogę mu powiedzieć.

Richard trzymał z Jean-Claudem. Czy był zwierzęciem Jean-Claude’a? Chyba raczej nie, chociaż… Lepiej zachować ostrożność. Gdybym się pomyliła, później go przeproszę. A jeśli okaże się, że miałam rację, będę rozczarowana Richardem, ale zadowolona, że się przed nim nie wygadałam.

– Powiedzmy, że dziś przegraliśmy.

– Ale żyjesz – dodał Edward.

Miał rację.

– Groziła ci dzisiaj śmierć? – W głosie Richarda dało się wyczuć silne wzburzenie.

Cóż mogłam odpowiedzieć.

– To był ciężki dzień.

Richard spojrzał na Edwarda, a potem na mnie.

– Czy to było bardzo niebezpieczne?

Pokazałam mu obandażowane dłonie.

– Sporo skaleczeń i zadrapań, w sumie nic wielkiego.

Edward uśmiechał się, zasłaniając usta kubkiem.

– Powiedz mi prawdę, Anito – rzucił Richard.

– Nie muszę ci nic mówić. Nie mam takiego obowiązku. – Mój głos brzmiał trochę zbyt zachowawczo.

Richard spojrzał na swoje dłonie, a potem na mnie. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że ścisnęło mnie w gardle.

– Masz rację. Nie musisz się przede mną tłumaczyć.

Nagle ni stąd, ni zowąd zebrało mi się na zwierzenia.

– Powiedzmy, że wybrałam się na wycieczkę po jaskiniach, bez ciebie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Skończyło się na tym, że aby uciec przed gromadą łotrów, musiałam przepłynąć przez zalany tunel.

– Na ile zalany?

– Całkowicie.

– Mogłaś utonąć. – Dotknął mojej dłoni koniuszkami palców.

Zaczęłam sączyć kawę i cofnęłam dłoń, ale mimo to jeszcze przez chwilę czułam na skórze jego dotyk, jak utrzymujący się długo zapach.

– Ale nie utonęłam.

– Nie w tym rzecz.

– Właśnie że w tym – zaoponowałam. – Jeśli chcesz się ze mną umawiać, musisz pogodzić się, że mam taką, a nie inną pracę.

Pokiwał głową.

– Masz rację. Masz rację – rzekł półgłosem. – To mną wstrząsnęło. Nie byłem przygotowany na coś takiego. W sumie omal nie zginęłaś, a proszę, siedzisz tu sobie, popijając kawę jak gdyby nigdy nic.

– Dla mnie to chleb powszedni, Richardzie. Jeśli nie potrafisz się z tym pogodzić, może w ogóle nie powinniśmy próbować. – Nagle zwróciłam uwagę na wyraz twarzy Edwarda. – Co cię tak bawi?

– Sposób, w jaki traktujesz mężczyzn.

– Jeśli coś ci się nie podoba, to tam są drzwi.

Odstawił kubek na blat.

– Zostawię was samych, pogruchajcie sobie, gołąbeczki.

– Edwardzie! – rzuciłam.

– Idę sobie.

Odprowadziłam go do drzwi.

– Jeszcze raz dzięki, że byłeś gdzie trzeba we właściwym czasie, nawet jeśli stało się tak, ponieważ mnie śledziłeś.

Wyjął białą, niepozorną wizytówkę z nadrukowanym na niej numerem telefonu. Nie by to na niej nic więcej, żadnych nazwisk, żadnego logo, ale czego się właściwie spodziewałam: wizerunku okrwawionego sztyletu albo dymiącej spluwy?

– Gdybyś mnie potrzebowała, zadzwoń pod ten numer.

Edward nigdy dotąd nie dał mi swego numeru telefonu. Był jak duch. Pojawiał się, kiedy zechciał i gdzie tylko chciał, a potem znikał niczym widmo. Numer można było namierzyć. To, że podał mi ten numer, wiele znaczyło. Na przykład to, że mi ufał. Może jednak by mnie nie zastrzelił.

– Dziękuję, Edwardzie.

– Jedna mała rada. Ludzie tacy jak my nie stanowią dobrej partii i mogą być ciężarem dla swoich partnerów.

– Wiem o tym.

– Czym on się zajmuje?

– Jest wykładowcą nauk ścisłych w college’u – odparłam.

Edward tylko pokręcił głową.

– Powodzenia – powiedział i wyszedł.

Wsunęłam wizytówkę do kieszeni szlafroka i wróciłam do Richarda. Był nauczycielem, ale także obcował z potworami. Widział przemoc i krew, nie robiło to na nim większego wrażenia. Czy da sobie radę? A ja? Jedna randka, a już rozważałam całą masę potencjalnych problemów na przyszłość. Kto wie, może po jednym wspólnym wieczorze nie będziemy chcieli się już więcej spotykać. Bywało i tak.

Spojrzałam na potylicę Richarda, zastanawiając się, czy te loki są naprawdę tak delikatne i miękkie, jak się wydawały. Nagły przypływ pożądania, żenujący, ale w sumie całkiem zwyczajny. Nic niezwykłego. Normalna reakcja. No dobrze, w moim przypadku nienormalna.

Poczułam ostry ból w nodze. Tej ugryzionej przez lamię. Proszę, nie. Oparłam się o łącznik. Richard spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Rozchyliłam poły szlafroka. Noga spuchła i nabrała fioletowego odcienia. Jak mogłam tego nie zauważyć?

– Czy wspomniałam, że zostałam dziś ukąszona przez lamię?

– Żartujesz – odparł.

Pokręciłam głową.

– Chyba będziesz musiał odwieźć mnie do szpitala.

Wstał i spojrzał na moją nogę.

– Boże! Usiądź!

Zaczęłam się pocić. W mieszkaniu nie było gorąco. Richard podprowadził mnie do tapczanu.

– Anito, lamie wyginęły ponad dwieście lat temu. Nikt już nie ma surowicy na ich jad.