Выбрать главу

– Wampiry nie umieją kochać.

– Jesteś pewna?

Spojrzałam na niego, po czym odwróciłam wzrok. Skierowałam go na okno, za którym słoneczny blask z wolna zaczął przygasać.

– Wampiry nie umieją i nie mogą kochać. Tak już jest i basta.

– Skąd wiesz?

– Jean-Claude mnie nie kocha.

– Może kocha na tyle, na ile potrafi.

Pokręciłam głową.

– Nurzał się w mojej krwi. Rozpłatał mi nadgarstek. Nie tak wyobrażam sobie miłość.

– Może on tak to widzi.

– To dla mnie nazbyt dziwne.

– Zgoda, ale przyznaj, że może on faktycznie na swój sposób cię kocha.

– Nie.

– Boisz się tego, prawda? Nie chcesz pogodzić się z myślą, że on może cię kochać, prawda? – Nie odrywałam wzroku od okna. Nie chciałam o tym rozmawiać. Chciałam wymazać z pamięci cały ten przeklęty dzień. – A może obawiasz się czegoś jeszcze?

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Owszem, wiesz. – Wydawał się taki pewny siebie. Nie znał mnie na tyle, aby mieć taką pewność. – Powiedz to głośno, Anito. Powiedz to, a przestaniesz się tego obawiać.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Twierdzisz, że ani trochę go nie pragniesz. Że wcale go nie kochasz.

– Nie kocham go, tego akurat jestem pewna.

– Ale?

– Ależ ty naciskasz – poskarżyłam się.

– Tak, trochę – przyznał.

– No dobrze, pociąga mnie. Czy to chciałeś usłyszeć?

– Jak bardzo cię pociąga?

– Nie twoja sprawa.

– Jean-Claude ostrzegł mnie, abym trzymał się od ciebie z daleka. Chcę wiedzieć, czy faktycznie mógłbym mu zaszkodzić. Jeżeli naprawdę cię pociąga, może nie powinienem się bardziej angażować.

– To potwór, Richardzie. Widziałeś go. Nie mogłabym pokochać potwora.

– A gdyby był człowiekiem?

– To egoistyczny, władczy łajdak.

– Ale gdyby był człowiekiem?

Westchnęłam.

– Gdyby nim był, może między nami byłoby coś, ale podejrzewam, że nawet jako człowiek Jean-Claude byłby sukinsynem, z którym nie dałoby się wytrzymać. Wątpię, aby coś z tego wyszło.

– Tylko że ty nawet nie zamierzasz spróbować, ponieważ on jest potworem.

– To trup, Richardzie, chodzący nieboszczyk. Nieważne jak bardzo atrakcyjny czy urzekający, trup to trup i basta. Nie umawiam się z truposzami. Dziewczyna musi mieć pewne zasady.

– A więc żadnych nieboszczyków – mruknął.

– Żadnych.

– A co z lykantropami?

– Czemu pytasz? Chcesz mnie zapoznać z którymś ze swoich przyjaciół?

– Byłem ciekaw, na ile surowe są twoje zasady.

– Lykantropia to choroba. Taka osoba musiała paść ofiarą ataku zmiennokształtnego. To tak, jakby winić ofiarę gwałtu za to, co ją spotkało.

– Umawiałaś się kiedyś ze zmiennokształtnym?

– Nie było nigdy okazji.

– Z kim jeszcze nie poszłabyś na randkę?

– Chyba z istotami, które nigdy nie były ludźmi. Nie zastanawiałam się nad tym. Czemu pytasz?

Pokręcił głową.

– Tak jakoś. Z ciekawości.

– Czemu już się na ciebie nie gniewam?

– Może dlatego, że cieszysz się, że żyjesz, niezależnie od tego, ile cię to kosztowało.

Zatrzymał wóz przed budynkiem, w którym mieszkałam. Na moim miejscu parkingowym stał z włączonym silnikiem wóz Larry’ego.

– Może cieszę się, że żyję, ale o tym, ile mnie to kosztowało, powiem ci, kiedy sama się tego dowiem.

– Nie wierzysz Jean-Claude’owi?

– Nie uwierzyłabym mu, nawet gdyby mi powiedział, że blask księżyca jest srebrzysty.

Richard uśmiechnął się.

– Przepraszam za randkę.

– Może jeszcze kiedyś spróbujemy ponownie.

– Bardzo bym chciał – dodał z uśmiechem.

Otworzyłam drzwiczki i stanęłam przy aucie, drżąc z zimna.

– Cokolwiek się stanie, Richardzie, dzięki, że nade mną czuwałeś. – Milczałam przez chwilę, po czym dodałam: – I niezależnie jaką moc ma nad tobą Jean-Claude, spróbuj ją przełamać. Uwolnij się od niego. On cię zabije.

Tylko pokiwał głową.

– Dobra rada.

– Której i tak nie usłuchasz – mruknęłam.

– Usłuchałbym, gdybym mógł, Anito. Proszę, uwierz mi.

– Co on ma na ciebie, Richardzie?

Pokręcił głową.

– Tego ci nie mogę powiedzieć. On mi zabronił.

– Zabronił ci również umawiać się ze mną.

Wzruszył ramionami.

– Lepiej już idź. Spóźnisz się do pracy.

Uśmiechnęłam się.

– A poza tym, jeżeli postoję tu trochę dłużej, odmrożę sobie tyłek.

Tym razem on się uśmiechnął.

– Pięknie to ujęłaś. Jak zawsze zresztą.

– Spędzam zbyt wiele czasu wśród gliniarzy.

Wrzucił bieg.

– Bezpiecznej pracy.

– Będę na siebie uważać. Obiecuję.

Pokiwał głową. Zatrzasnęłam drzwiczki. Richard najwyraźniej nie miał ochoty zdradzić mi, jakiego haka miał na niego Jean-Claude. No cóż, nie ma reguły, która określałaby, że na pierwszej randce należy mówić sobie całą prawdę prosto w oczy. Poza tym miał rację. Groziło mi, że spóźnię się do pracy. Zastukałam w szybę wozu Larry’ego.

– Muszę się przebrać i zaraz schodzę.

– Kto cię odwiózł?

– Znajomy. – Nie powiedziałam nic więcej. To było łatwiejsze wyjaśnienie niż najszczersza prawda. Poza tym nie było ono wcale dalekie od prawdy.

44

To jedyna noc w roku, kiedy Bert pozwala nam przychodzić do pracy ubranym na czarno. Uważa, że normalnie ten kolor jest zbyt ponury jak na nasz fach. Miałam na sobie czarne dżinsy i halloweenowy sweter z symbolem uśmiechniętej dyni. Dorzuciłam do tego czarną bluzkę na suwak i czarne adidasy. Nawet kabura podramienna i browning kolorystycznie pasowały do reszty. Drugi pistolet miałam w wewnętrznej kaburze. Do sportowej torby wrzuciłam także dwa zapasowe magazynki. Dobrałam także nóż w miejsce tego, który musiałam zostawić w jaskini. W kieszeni kurtki miałam derringera, a prócz tego jeszcze dwa noże, jeden na plecach, przy kręgosłupie i drugi w pochewce przy kostce. Nie śmiejcie się. Obrzyna zostawiłam w domu.

Gdyby Jean-Claude dowiedział się, że go zdradziłam, zabiłby mnie. Skąd będę wiedziała, że nie żyję? Poczuję to? Coś mi mówiło, że tak.

Sięgnęłam po wizytówkę otrzymaną od Karla Ingera i wybrałam numer. Jeśli miałam to zrobić, musiałam to zrobić szybko.

– Halo?

– Czy to Karl Inger?

– Przy telefonie. Kto mówi?

– Anita Blake. Chciałabym mówić z Oliverem.

– Zdecydowała się pani wydać nam Mistrza Miasta?

– Tak.

– Proszę chwilę zaczekać, pójdę po pana Olivera. – Odłożył słuchawkę.

Usłyszałam jego kroki, a potem w słuchawce zapanowała cisza. To lepsze niż muzyka z taśmy. Znów kroki, a po chwili usłyszałam głos pana Olivera:

– Witam, panno Blake, cieszę się, że pani dzwoni.

Przełknęłam ślinę. Zabolało.

– Mistrzem Miasta jest Jean-Claude.

– Wykluczyłem go. Nie jest dostatecznie potężny.

– Ukrywa swoją moc. Proszę mi wierzyć, doskonale się kamufluje.

– Skąd ta nagła zmiana decyzji, panno Blake?

– Nadał mi trzeci znak. Chcę się od niego uwolnić.

– Panno Blake, otrzymanie trzeciego znaku, a następnie śmierć wampira, który go nadał, może być dla nosiciela potężnym wstrząsem. Może to nawet panią zabić.

– Chcę się od niego uwolnić, panie Oliver.

– Nawet za cenę życia? – zapytał.

– Nawet za taką cenę.

– Chciałbym, abyśmy mogli poznać się w innych okolicznościach, panno Blake. Jest pani doprawdy niezwykłą osobą.