Выбрать главу

– Oliver chce przejąć kontrolę nad miastem, a następnie zmusić tutejsze wampiry, aby urządziły śmiertelnikom krwawą łaźnię. Pragnie powrotu do starych czasów, kiedy ludzie polowali na wampiry. Twierdzi, że po legalizacji wampiry zbyt szybko zaczną się rozprzestrzeniać. Z tym akurat się zgadzam, nie wiedziałam jednak, że zamierza posunąć się do tak radykalnych rozwiązań.

– I dlatego, żeby ocalić twoich cennych śmiertelników, postanowiłaś teraz zdradzić Olivera.

– To nie tak. Do licha, Jean-Claude, skup się na znacznie istotniejszej kwestii. Oni są w drodze. Może nawet dotarli już do Cyrku. Musisz się bronić.

– By ocalić ludzkość.

– I przy okazji zapewnić bezpieczeństwo wampirom. Czy naprawdę chcesz, aby znaleźli się w mocy Olivera?

– Nie. Przedsięwezmę pewne kroki, ma petite. Nie poddamy się bez walki. – Odłożył słuchawkę.

Lany patrzył na mnie ze zgrozą.

– Co się tu, do cholery, dzieje, Anito?

– Nie teraz, Larry. – Wyjęłam z torby wizytówkę Edwarda. Nie miałam jeszcze jednej dwudziestopięciocentówki. – Masz ćwierć dolara?

– Jasne.

Bez pytania podał mi monetę. Dobrze go wyszkoliłam. Wybrałam numer. Proszę, odbierz. Proszę, odbierz. Odebrał przy siódmym sygnale.

– Edwardzie, to ja, Anita.

– Co się stało?

– Co byś powiedział na konfrontację z dwoma mistrzami wampirów, starszymi niż Nikolaos?

Usłyszałam, jak przełknął ślinę.

– Z tobą nie sposób się nudzić. Gdzie się spotkamy?

– W Cyrku Potępieńców. Masz zapasową strzelbę?

– Nie przy sobie.

– Cholera. Spotkajmy się przed budynkiem, najszybciej jak to możliwe. Dzisiejszej nocy w mieście może rozpętać się prawdziwe piekło. Uwierz mi, Edwardzie, wcale nie przesadzam.

– Bądź co bądź to przecież Halloween.

– Do zobaczenia niebawem.

– Na razie i dzięki za zaproszenie na imprezkę. Mówił szczerze.

Edward był początkowo zwyczajnym zabójcą, ale polowanie na ludzi bardzo szybko go znudziło. W tej sytuacji zajął się likwidacją wampirów i zmiennokształtnych. Jak dotąd nie spotkał przeciwnika, którego nie zdołałby unicestwić, ale czymże było życie bez niewielkiego wyzwania?!

Spojrzałam na Larry’ego.

– Muszę pożyczyć twój wóz.

– Nigdzie bez mnie nie pojedziesz. Słyszałem, co mówiłaś i nie zamierzam odpuścić sobie czegoś tak ekscytującego.

Już miałam zaoponować, ale nie było czasu na kłótnie.

– W porządku, no to jedźmy.

Uśmiechnął się. Był zadowolony. Nie wiedział, co ma się wydarzyć tej nocy ani z czym mieliśmy się zmierzyć. Ja wiedziałam. I wcale mnie to nie cieszyło.

46

Stałam w wejściu do Cyrku, wpatrując się w tłum kostiumów i mieniących się rozmaitymi barwami ludzi. Nigdy dotąd nie widziałam takich tłumów. Edward stał obok mnie, w długim czarnym płaszczu i białej masce śmierci. Śmierć przebrana za śmierć. Dobre, co? Na plecach miał miotacz płomieni, przez ramię przewieszone uzi, a poza tym, jak mogłam przypuszczać, całą masę broni. Larry był blady, ale wydawał się zdecydowany. W kieszeni miał mojego derringera. Nie znał się na broni. Derringer był bronią do użycia w sytuacjach prawie beznadziejnych, na krótki dystans, ale nie zdołałam przekonać Larry’ego, aby pozostał w samochodzie. Jeżeli przeżyjemy, w przyszłym tygodniu zaprowadzę go na strzelnicę.

Kobieta w kostiumie ptaka minęła nas, roztaczając zapach piór i perfum. Musiałam zerknąć dwa razy, aby upewnić się, że faktycznie to kostium. To jeden z tych wieczorów, kiedy wszyscy zmiennokształtni mogli wmieszać się w tłum, a na ich widok jedyny komentarz brzmiał: „Ale fajny kostium”.

To był halloweenowy wieczór w Cyrku Potępieńców. Wszystko było możliwe.

Szczupła, czarna kobieta podeszła do nas, ubrana tylko w bikini i niezwykłą maskę. Podeszła jak najbliżej, aby można ją było usłyszeć pośród gwaru tłumu.

– Jean-Claude przysłał mnie po was.

– Jak się nazywasz?

– Rashida.

Pokręciłam głową.

– Dwa dni temu Rashidzie oderwano rękę. – Zlustrowałam wzrokiem nieskazitelną skórę jej ramienia. – To nie możesz być ty.

Zdjęła maskę, odsłaniając twarz. Uśmiechnęła się.

– Nasze rany szybko się goją.

Wiedziałam, że obrażenia lykantropów szybko się goją, ale nie, że aż tak szybko. Podążyliśmy za jej kołyszącymi się biodrami, wtapiając się w tłum. Lewą ręką ujęłam dłoń Larry’ego.

– Trzymaj się dziś blisko mnie.

Pokiwał głową. Przedzierałam się przez tłum, trzymając go za rękę jak dziecko lub kochanka. Nie mogłam znieść myśli, że coś mogłoby mu się stać. Nie. To nie tak. Nieprawda. Nie mogłam znieść myśli o tym, że mógłby zginąć. Tej nocy dręczącym mnie upiorem była sama śmierć.

Edward szedł za nami jak cień. Poruszał się bezszelestnie jak śmierć, jego imienniczka, ufny, że już wkrótce zaspokoi swą żądzę zabijania.

Rashida prowadziła nas w stronę wielkiego, pasiastego namiotu cyrkowego, do biura Jean-Claude’a, jak sądziłam. Mężczyzna w słomianym kapeluszu i pasiastej marynarce zagrodził nam drogę i powiedział:

– Przepraszamy, brak miejsc.

– To ja, Perry. To na nich czekał Mistrz. – Skinęła na nas.

Mężczyzna odchylił płachtę namiotu i szarmanckim gestem zaprosił nas do środka. Na jego górnej wardze zaperlił się pot. Było ciepło, ale podejrzewałam, że nie dlatego się spocił. Co się działo w namiocie? To nie mogło być nic złego, skoro wpuszczono do środka publiczność. Prawda?

Światła były silne, jasne, gorące. Zaczęłam się pocić pod dresem, ale gdybym zdjęła bluzkę, ludzie zaczęliby gapić się na mój pistolet. Nie znoszę tego.

Do sklepienia podwieszono ułożone koliście kotary, tworząc na wielkiej arenie cyrkowej dwa całkowicie zasłonięte obszary. Oba te miejsca były otoczone blaskiem reflektorów. Zasłony działały jak pryzmaty. Z każdym naszym krokiem barwy zmieniały się i zalewały kotary. Nie byłam pewna, czy to sztuczka świateł, czy może sam materiał. Tak czy siak efekt był porażający. Rashida zatrzymała się tuż przed barierką.

– Jean-Claude chciał, aby wszyscy włożyli kostiumy, ale nie ma na to czasu. – Pociągnęła za moją bluzę. – Zdejmij to i będzie dobrze.

Uwolniłam skraj bluzy zdecydowanym szarpnięciem.

– O czym ty mówisz, jakie kostiumy?

– Wstrzymujesz przedstawienie. Zdejmij to i chodź.

Przeskoczyła miękko nad barierką, bosa i piękna przemaszerowała po białej arenie. Odwróciła się i spojrzawszy na nas, gestem dała znak, abyśmy poszli za nią.

Nie zrobiłam tego. Nigdzie się nie wybierałam, dopóki ktoś nie udzieli mi stosownych wyjaśnień. Larry i Edward czekali przy mnie. Widzowie będący najbliżej patrzyli niecierpliwie, czekając, aż zrobimy coś ciekawego. A my tylko staliśmy. Rashida znikła w jednym z zasłoniętych kręgów.

– Anito.

Odwróciłam się, ale Larry gapił się na krąg.

– Mówiłeś coś?

Pokręcił głową.

– Anito?

Zerknęłam na Edwarda, ale to nie był jego głos. Wyszeptałam:

– Jean-Claude?

– Tak, to ja, ma petite.

– Gdzie jesteś?

– Za zasłoną, gdzie znikła Rashida.

Pokręciłam głową. Głos był dźwięczny, z lekkim echem, ale poza tym brzmiał całkiem normalnie. Zapewne mogłabym rozmawiać z nim, nie poruszając ustami, ale nawet jeśli to prawda, wolałam o tym nie wiedzieć. Wyszeptałam:

– Co się dzieje?

– Pan Oliver i ja zawarliśmy dżentelmeńską umowę.

– Nie rozumiem.

– Z kim rozmawiasz? – zapytał Edward.