Выбрать главу

Z drugiego końca areny dobiegł podobny odgłos. Odwróciłam się i ujrzałam drugiego wilkołaka, ale czarnego jak sadza. Rashida?

Publiczność zaczęła klaskać, tupać i pohukiwać. Wilkołaki wróciły pod podium. Przycupnęły po obu jego stronach.

– Ja nie mogę zaprezentować wam niczego równie widowiskowego. – Oliver znów znalazł się w blasku jupiterów. – Moim zwierzęciem jest wąż. – Lamia oplotła go, sycząc tak głośno, że wszyscy obecni musieli to usłyszeć. Rozwidlony język musnął jego pobielone ucho. Wskazał ręką podnóże podium. Przy schodach stanęły dwie czarno odziane postaci w kapturach zasłaniających twarze. – To moje stworzenia, ale zostawmy je na później, dzięki czemu zaskoczenie będzie większe. – Spojrzał na nas. – Zaczynajmy.

Znów zgasły światła. Tłumiłam w sobie chęć wyciągnięcia ręki i odnalezienia w ciemnościach dłoni Jean-Claude’a.

– Co się dzieje?

– Rozpoczyna się walka – odparł.

– Jak to?

– Nie zaplanowaliśmy reszty wieczoru, Anito. Walka jak to walka, będzie chaotyczna, brutalna i krwawa. – Stopniowo zaczęły zapalać się światła, aż całe wnętrze namiotu zalała słaba poświata, panował teraz półmrok, jak o zmierzchu lub o wschodzie słońca. – Zaczyna się – wyszeptał.

Lamia spłynęła po schodach i wojownicy obu stron ruszyli do boju. To nie była bitwa. To była bijatyka bez żadnych zasad, bardziej barowa bójka niż wojenna potyczka.

Istoty w kapturach rzuciły się naprzód. Dostrzegłam coś, co wyglądało jak wężowe cielsko, ale nie było wężem. Huknęła seria z karabinu maszynowego i stwór zatoczył się w tył. Edward. Zaczęłam schodzić po stopniach, z pistoletem w dłoni. Jean-Claude nawet nie drgnął.

– Nie idziesz? – spytałam.

– Prawdziwy bój rozegra się tu, na górze, ma petite. Zrób, co tylko możesz, ale i tak wszystko sprowadzi się do konfrontacji mocy pomiędzy mną a Oliverem.

– On ma milion lat. Nie pokonasz go.

– Wiem.

Patrzyliśmy przez chwilę na siebie.

– Przepraszam – powiedziałam.

– Ja również, ma petite, Anito. Ja również. Zbiegłam po schodach, aby włączyć się do walki. Wężostwór padł z czaszką rozłupaną na dwoje serią z karabinu maszynowego. Edward stanął nieco z tyłu, z Richardem, który trzymał w dłoni rewolwer. Strzelał do jednego z zakapturzonych stworów, ale nawet go nie spowolnił. Wycelowałam i wypaliłam w zakapturzony łeb. Stwór potknął się i odwrócił do mnie. Kaptur zsunął się, odsłaniając głowę kobry wielkości końskiego łba. Od szyi w dół miał ciało kobiety, ale powyżej… ani moja kula, ani te wystrzelone przez Richarda nie wyrządziły mu najmniejszej szkody.

Stwór zaczął wspinać się po schodach. Szedł po mnie. Nie wiedziałam, czym był ani jak go powstrzymać.

Wesołego Halloween.

47

Stwór rzucił się na mnie. Upuściłam pistolet i prawie udało mi się wyciągnąć nóż, kiedy ponownie runął z całym impetem. Wylądowałam na stopniach, stwór na mnie. Odchylił głowę do tyłu, szykując się do zadania ciosu. Wydobyłam nóż. Zatopił zęby w moim ramieniu. Wrzasnęłam i wbiłam nóż w ciało. Ostrze pogrążyło się prawie po rękojeść, ale rezultat był żaden, zero krwi, zero bólu. Istota wgryzała się w moje ramię, wtłaczając w nie truciznę, a nóż nie wywoływał u niej żadnej reakcji. Krzyknęłam raz jeszcze.

W mojej głowie rozbrzmiał głos Jean-Claude’a.

– Jesteś teraz uodporniona na truciznę.

Bolało jak cholera, ale nie groziło mi, że wyzionę ducha. Wbiłam nóż w gardło stwora, przez cały czas krzyczałam, nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym zrobić. Istota zaczęła się krztusić. Krew spłynęła po mojej ręce. Dźgnęłam raz jeszcze, a stwór odchylił się do tyłu, miał krew na zębach. Zasyczał przeraźliwie i zwlókł się ze mnie. Dopiero teraz zrozumiałam. Słabym punktem tego stwora była (granica pomiędzy ciałem ludzkim a wężowym.

Lewą ręką sięgnęłam po browninga; prawe ramię miałam mocno pokiereszowane. Ściągnęłam spust i z szyi stwora buchnęła krew. Istota odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Nie próbowałam jej ścigać.

Leżałam na stopniach, przyciskając prawą rękę do ciała. Chyba żadna z kości nie została złamana, ale ból był potworny. Nawet krwawienie nie było tak obfite, jak się spodziewałam. Spojrzałam na Jean-Claude’a. Stał w bezruchu, ale coś się poruszyło, jak falowanie powietrza podczas silnych upałów. Oliver na swoim podium się nie poruszał.

To dopiero miała być prawdziwa walka; śmierć kogokolwiek tu, na dole, miała znaczenie jedynie dla tych, co zginą i dla nikogo więcej.

Przycisnęłam rękę do brzucha i zeszłam po schodach do Edwarda i Richarda. Zanim znalazłam się na samym dole, ręka przestała mnie boleć. Ucieszyłam się, mogąc przełożyć pistolet do prawej ręki. Spojrzałam na ranę po ukąszeniu i nieźle się zdziwiłam, widząc, jak szybko się goi. Trzeci znak. Zdrowiałam jak zmiennokształtna.

– Nic ci nie jest? – spytał Richard.

– Wygląda na to, że nie.

Edward patrzył na mnie.

– Powinnaś być umierająca.

– Wyjaśnienia odłóżmy na potem – rzuciłam.

Kobropodobny stwór leżał u stóp podwyższenia, z czerepem rozpołowionym ogniem z broni maszynowej. Edward bardzo szybko się przystosowywał.

Rozległ się wysoki, przeszywający krzyk. Alejandro obrócił trzymaną w ramionach Yasmeen, jedną ręką przytrzymywał ją z tyłu, drugą opasywał w talii. To Marguerite krzyczała. Szamotała się w uścisku Karla Ingera. Nie miała szans. Podobnie jak Yasmeen. Alejandro rozszarpał jej gardło. Krzyknęła. Kłapnięciem zębów rozłupał jej kręgosłup, aż krew zachlapała mu twarz. Zwiotczała w jego ramionach. Szybki ruch i jego dłoń wyłoniła się z ziejącego otworu w jej piersi, a palce zwarły, miażdżąc serce na krwawą miazgę.

Marguerite nie przestawała krzyczeć. Karl puścił ją, ale ona jakby tego nie zauważyła. Paznokciami zaczęła rozorywać sobie policzki do krwi. Osunęła się na kolana, wciąż rozdzierając sobie twarz.

– Jezu – wyszeptałam – niech ją ktoś powstrzyma.

Karl patrzył na mnie. Uniosłam browninga, ale Inger dał nura za podium Olivera. Podeszłam do Marguerite. Alejandro zastąpił mi drogę.

– Chcesz jej pomóc?

– Tak.

– Pozwól, abym nałożył na ciebie dalsze dwa znaki, a zejdę ci z drogi.

Pokręciłam głową.

– Miasto za jedną, szaloną ludzką służebnicę? Nic z tego.

– Padnij, Anito!

Rzuciłam się plackiem na ziemię, a Edward puścił nad moją głową strugę płynnego ognia. Czułam, jak przetacza się nade mną fala żaru.

Alejandro wrzasnął. Uniosłam na moment wzrok i zauważyłam, że wampir płonie. Machnął palącą się ręką z boku na bok, a ja poczułam, że coś przepływa nade mną z, powrotem w stronę… Edwarda.

Przeturlałam się, a Edward wylądował na wznak, usiłując możliwie jak najszybciej wstać. Wylot dyszy miotacza płomieni znów był skierowany w stronę wampira. Rozpłaszczyłam się na ziemi, nie czekając na komendę.

Alejandro wykonał zamaszysty ruch ręką i ogień wycofał się płynnie w kierunku Edwarda.