Pokręciłam głową.
– Potrafię wyczuć lykantropa, wiem, jak one się poruszają. Ty nim nie jesteś.
– Owszem, jestem.
Wciąż przecząco kręciłam głową.
– Nie.
Podszedł, aby stanąć przy łóżku. Trzymał bukiet niezdarnie, jakby nie wiedział, co ma z nim zrobić.
– Jestem następny w kolejce do objęcia pozycji przywódcy stada. Potrafię udawać człowieka, Anito. Jestem w tym dobry.
– Okłamałeś mnie.
Pokręcił głową.
– Nie chciałem.
– Czemu więc to zrobiłeś?
– Jean-Claude nie pozwolił, abym ci powiedział.
– Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
– Chyba dlatego, że wiedział, iż to ci się nie spodoba. Nie wybaczasz oszustwa. I on o tym wie. – Czy Jean-Claude celowo próbowałby zniszczyć potencjalny związek między mną a Richardem? Tak. – Pytałaś, co ma na mnie Jean-Claude. Właśnie to. Mój przywódca stada wypożyczył mnie Jean-Claude’owi pod warunkiem, że nikt nie dowie się, kim jestem.
– Dlaczego? Po co te wszystkie sekrety?
– Ludzie nie życzą sobie, aby lykantropy uczyły ich dzieci, i nie tylko dzieci, nawiasem mówiąc.
– Jesteś wilkołakiem.
– Czy to nie lepsze, niż być truposzem?
Wypuścił oddech, jakby go wstrzymywał. Uśmiechnął się i podał mi kwiaty.
Przyjęłam je, bo nie wiedziałam, co mogłabym zrobić innego. Goździki pachniały tak słodko. Richard był wilkołakiem. Następnym z rzędu do objęcia funkcji przywódcy stada. Mógł z powodzeniem udawać człowieka. Spojrzałam na niego. Wyciągnęłam do niego rękę. Ujął ją. Jego dłoń była ciepła, mocna, żywa.
– Teraz, kiedy już wiemy, dlaczego nie umarłeś, może wyjaśnisz mi, jakim cudem ja nadal żyję?
– Edward robił ci sztuczne oddychanie aż do przyjazdu karetki. Lekarze nie wiedzą, co sprawiło zatrzymanie akcji twego serca, ale nie wystąpiły żadne trwałe uszkodzenia.
– Co powiedzieliście policji na temat ciał?
– Jakich ciał?
– Daj spokój, Richardzie.
– Zanim przyjechała karetka, nie było już żadnych ciał.
– Ale przecież goście wszystko widzieli.
– Tylko co było prawdą, a co iluzją? Policja zebrała od gości setkę zeznań o całkiem różnej treści. Gliny coś podejrzewają, ale nie mogą niczego udowodnić. Cyrk został zamknięty, dopóki władze nie upewnią się, że jest całkiem bezpieczny.
– Bezpieczny? – Wybuchnęłam śmiechem.
Wzruszył ramionami.
– Na tyle, na ile to możliwe.
Uwolniłam dłoń z uścisku Richarda i ujęłam bukiet, żeby napawać się aromatem kwiatów.
– Czy Jean-Claude… żyje?
– Tak.
Poczułam ogromną ulgę. Nie chciałam, aby zginął. Cholera.
– A wiec wciąż jest Mistrzem Miasta. A ja nadal jestem z nim związana.
– Nie – zaoponował Richard. – Jean-Claude polecił, abym ci to przekazał. Jesteś wolna. Znaki Alejandra w jakiś sposób usunęły jego znamiona. Nie możesz służyć dwóm panom. Tak powiedział.
– Jestem wolna? Wolna? – Spojrzałam na Richarda. – To nie może być takie proste.
Richard zaśmiał się.
– Według ciebie to proste?
Uniosłam wzrok. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
– No dobrze, to nie było proste, a jednak nie sądziłam, że cokolwiek innego oprócz śmierci może uwolnić mnie od Jean-Claude’a.
– Cieszysz się, że znaki zostały zniesione?
Chciałam powiedzieć: „Oczywiście”, ale nie zrobiłam tego. Na twarzy Richarda malował się wyraz niezwykłej powagi. Wiedział, co oznaczało zaoferowanie komuś potęgi i władzy. Zjednoczenie z potworami. To mogło być przerażające i cudowne zarazem.
– Tak – odparłam w końcu.
– Naprawdę? – Pokiwałam głową. – Nie wyglądasz na zbytnio uszczęśliwioną – mruknął.
– Wiem, powinnam skakać z radości czy coś w tym rodzaju, ale po prostu czuję się pusta.
– Sporo przeszłaś w ostatnich dniach. Nie dziwię się, że czujesz się trochę otępiała.
Czemu nie cieszyłam się bardziej, że uwolniłam się od Jean-Claude’a? Dlaczego nie czułam ulgi, że nie byłam już niczyją służebnicą? Ponieważ mi go brakowało? Głupie. Absurdalne. Ale to prawda. Gdy trudno jest ci czasem o czymś myśleć, myśl o czymś innym.
– Zatem wszyscy już wiedzą, że jesteś wilkołakiem.
– Nie.
– Byłeś w szpitalu, ale już wróciłeś do zdrowia. Chyba mogą się czegoś domyślać.
– Jean-Claude ukrył mnie do czasu, aż wróciłem do zdrowia. Dziś po raz pierwszy wybrałem się na spacer.
– Jak długo byłam nieprzytomna?
– Tydzień.
– Żartujesz.
– Przez trzy dni leżałaś w śpiączce. Lekarze wciąż nie wiedzą, co sprawiło, że zaczęłaś sama oddychać.
Balansowałam na granicy światów. Nie pamiętałam świetlistego tunelu ani kojących głosów. Czułam się oszukana.
– Nie pamiętam.
– Byłaś nieprzytomna. Nie powinnaś niczego pamiętać.
– Usiądź, zanim dostanę skurczu od unoszenia głowy, aby móc na ciebie patrzeć.
Przystawił sobie krzesło i usiadł przy łóżku, uśmiechając się do mnie. To był miły uśmiech.
– A więc jesteś wilkołakiem. – Skinął głową. – Jak to się stało?
Wlepił wzrok w podłogę, po czym nieznacznie uniósł głowę. Wydawał się taki poważny i smutny, że zrobiło mi się go żal. Gdybym mogła wycofać pytanie, zrobiłabym to. Spodziewałam się dramatycznej opowieści o ataku wilkołaków, z którego cudem ocalał.
– Dostałem złą surowicę przeciw lykantropom.
– Co takiego?
– Słyszałaś. – Wydawał się zażenowany.
– Dostałeś niewłaściwy zastrzyk?
– Tak.
Uśmiechałam się coraz szerzej.
– To nie jest zabawne – mruknął.
Pokręciłam głową.
– Ani trochę. – Wiedziałam, że błyszczą mi oczy i z trudem powstrzymywałam wybuch śmiechu. – Musisz przyznać, że jest w tym pewna ironia.
Westchnął.
– Przestań, bo ci zaszkodzi. Nie powstrzymuj dłużej tego śmiechu. No dalej, śmiej się.
Przestałam się hamować. Wybuchnęłam śmiechem i śmiałam się aż do bólu. Richard przyłączył się do mnie. Śmiech także bywa zaraźliwy.
49
Nieco później tego samego dnia otrzymałam tuzin białych róż i bilecik od Jean-Claude’a. Treść bileciku była następująca: „Jesteś ode mnie wolna, jeśli tego pragniesz. Mam wszelako nadzieję, że będziesz chciała widywać mnie, tak jak ja ciebie. Wybór należy do ciebie. Jean-Claude”. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w kwiaty. W końcu poprosiłam pielęgniarkę, aby dała je komuś innemu, wyrzuciła albo zrobiła z nimi, co zechce. Chciałam, aby znikły mi z oczu. A zatem Jean-Claude nadal mnie pociągał. Może nawet gdzieś w mrocznej głębi mego serca odrobinkę go kochałam. To bez znaczenia. Miłość do potwora nigdy jeszcze nie wyszła żadnemu śmiertelnikowi na zdrowie. To stara i niezmienna zasada.
Wciąż zastanawiam się nad Richardem. On też jest potworem, ale przynajmniej żyjącym. Daje mu to sporą przewagę nad Jean-Claudem. Poza tym, czy mógł być mniej ludzki ode mnie: królowej zombi, zabójczyni wampirów, nekromantki? Kimże byłam, aby się skarżyć?
Nie wiem, co stało się ze wszystkimi fragmentami ciał, ale policja nigdy nie przesłuchała mnie w tej sprawie. Bez względu na to, czy ocaliłam miasto, czy nie, było to morderstwo. Z punktu widzenia prawa Oliver nie uczynił nic złego. Nie zasłużył na śmierć.
Wyszłam ze szpitala i wróciłam do pracy. Larry został w zawodzie. Obecnie uczy się polować na wampiry. Niech Bóg ma go w swej opiece.
Lamia była prawdziwie nieśmiertelna. Co, jak przypuszczam, oznacza, że lamie jako takie nie są gatunkiem, któremu grozi wyginięcie. Po prostu z natury rzeczy występują bardzo rzadko.