Выбрать главу

— Nie miałam pojęcia, w jakie kręgi towarzyskie pan wstępuje — powiedziała. — Chce pan to?

Pokazała zdjęcie prezydenta z dedykacją: „Rogerowi od wielbiciela Dasha”.

— Chyba tak — rzekł Roger. — Da się to zawiesić?

— Skoro to fotografia Dasha, to się da — odparła. — One mają samoprzyczepny wichajster. Może być tutaj?

Przykleiła fotografię do ściany koło drzwi i cofnęła się o krok, żeby podziwiać swoje dzieło. Po czym rozejrzała się dokoła, puściła oko i z kieszeni fartucha wyciągnęła płaski, czarny aparat wielkości paczki papierosów.

— O, ptaszek leci — powiedziała i usłyszał trzask migawki. — Nie zakabluje mnie pan? Dobra. Muszę zmiatać, nie mam teraz dyżuru, tylko chciałam do pana zajrzeć.

Roger wyciągnął się na wznak i złożył ręce na piersi. Sprawy przybierały wcale interesujący obrót. Nie zapomniał wewnętrznego bólu spowodowanego odkryciem swej kastracji i nie wyrzucił Dorki z myśli. Lecz ani jedno, ani drugie nie sprawiało mu już bólu. Zbyt wiele nowych, przyjemniejszych myśli przysłoniło te sprawy. Na myśl o Dorce przypomniał sobie o jej upominku. Rozwinął paczkę. Była to ceramiczna, mieniąca się wszystkimi barwami lata filiżanka, ozdobiona rogiem owocowej obfitości. Do niej załączono bilecik: „Na znak, jak bardzo cię kocham”. Podpisano: „Dorka”.

Wszystkie symptomy wskazywały już na stabilność Torrawaya i sposobiłyśmy się do rozruchu obwodów mediacyjnych. Tym razem Roger był doskonale przygotowany. Brad nie opuszczał go ani na chwilę, przykładny i gorliwy po zainkasowaniu lwiej części prezydenckich kopów w dupę. Jedną grupę operacyjną skierowałyśmy do nadzorowania rozruchu obwodów mediacyjnych, druga buforowała odczytywanie-wczytywanie danych z 3070 w Tonce do nowego plecakowego komputera w Rochester pod Nowym Jorkiem. Teksas i Oklahoma przeżywały akurat wtedy jeden z cyklicznych okresów ograniczenia zużycia energii elektrycznej, co komplikowało wszelką obróbkę danych komputerowych, a ponadto ludzki personel odczuwał jeszcze skutki grypy. Zdecydowanie brakowało nam rąk do pracy. Potrzebowałyśmy też czegoś więcej.

Wskaźnik niezawodności każdego elementu komputera plecakowego wynosił 99,999999999 procent, ale tych elementów istniało około l08. Mnóstwo było dublowania i pełna siatka poprzecznych powiązań między doprowadzeniami danych, tak że w razie awarii trzech z czterech głównych podsystemów pozostały wystarczył do utrzymania Rogera na chodzie. Lecz nam to nie wystarczało. Analizy wykazywały, że prawdopodobieństwo awarii ścieżki krytycznej po upływie pół roku marsjańskiego wynosi jeden do dziesięciu. Postanowiono więc skonstruować, wystrzelić i wprowadzić na orbitę wokółmarsjańską pełnowymiarowy 3070, duplikujący potrójnie wszystkie czynności komputera plecakowego. Nie było to równie dobre jak komputer plecakowy. Gdyby plecakowy doznał całkowitej awarii, orbitalny służyłby Rogerowi jedynie przez pięćdziesiąt procent czasu — kiedy znajdowałby się ponad horyzontem na swej orbicie, dzięki czemu mógłby kontaktować się z Rogerem drogą radiową. W najmniej sprzyjających warunkach występowałaby zwłoka jednej setnej sekundy, co mieściło się w granicach tolerancji. Do tego Roger musiałby przebywać w otwartym terenie lub też podłączyć się do anteny zewnętrznej.

I jeszcze jedno przemawiało za wprowadzeniem rezerwowego orbitera: wysokie ryzyko zniekształcenia sygnałów. Zarówno krążący na orbicie 3070, jak i komputer plecakowy były silnie ekranowane. Niemniej jednak czekała je przeprawa przez pasy Van Allena po starcie i wiatr słoneczny na całej trasie lotu. Po dotarciu w sąsiedztwo Marsa miałyby już wiatr słoneczny na znośnym poziomie wyjąwszy przypadki rozbłysków. Naładowane cząsteczki chromosfery bez trudu mogły zdeformować dostatecznie dużo danych wprowadzonych do pamięci obu komputerów, żeby poważnie naruszyć ich działanie. Komputer plecakowy nie jest zdolny do samoobrony — co innego 3070, który ma dość rezerwowej pojemności na nieustanną wewnętrzną kontrolę i korektę. W momentach przestoju — a będzie miał wiele momentów przestoju, dochodzącego do dziewięćdziesięciu procent czasu działania nawet przy korzystaniu z niego przez Rogera — porównywałby dane w każdym ze swych potrójnych układów pamięci. Jeśli jakiś element danych różniłby się od tego samego elementu danych w pozostałych układach pamięci, sprawdziłby zgodność danych sąsiadujących; jeżeli wszystkie dane będą zgodne, wówczas zbada wszystkie trzy układy pamięci i skoryguje ów jeden niezgodny bit do zgodności z pozostałymi dwoma. W przypadku podwójnej niezgodności porównałby dane, o ile to możliwe, z komputerem plecakowym. Już na większą redundancję nie mogłyśmy sobie pozwolić, ale to i tak było sporo. W sumie byłyśmy bardzo zadowolone. Co prawda krążący na orbicie 3070 potrzebował mnóstwo energii. Wyliczyłyśmy wskaźnik prawdopodobnego maksimum poboru mocy do prawdopodobnego zasilania w najgorszych warunkach dla każdego sensownego zestawu baterii słonecznych i doszłyśmy do wniosku, że margines bezpieczeństwa jest zbyt wąski. W efekcie Raytheon otrzymał zamówienie z prawem pierwokupu na jeden ze swych generatorów magnetohydrodynamicznych, a ekipy specjalistów zabrały się do roboty nad modyfikacją Route 128 do wystrzelenia w przestrzeń kosmiczną i automatycznego działania na orbicie wokółmarsjańskiej.

3070 i generator MHD po wejściu na orbitę przycumują do siebie. Generator dostarczy wszelkiej potrzebnej komputerowi energii i pozostanie mu jej jeszcze tyle, żeby za pośrednictwem mikrofal przekazywać użytkowe nadwyżki na dół, na powierzchnię Marsa, do Rogera, który je wykorzysta w razie potrzeby do zasilania swoich własnych części mechanicznych oraz wszelakiego pobierającego moc sprzętu, jaki zechciałby zainstalować.

Kiedy już załatwiłyśmy się z tymi wszystkimi planami, trudno nam było pojąć, jak mogłyśmy myśleć na początku, że sobie bez tego poradzimy. To były piękne dni! Zażądałyśmy i niezwłocznie udzielono nam wszelkiej niezbędnej pomocy. Tulsa żyła bez świateł dwie noce w tygodniu, żeby zapewnić nam potrzebne rezerwy energii, zaś Instytut Napędów Odrzutowych stracił swój cały personel od medycyny kosmicznej na rzecz naszego programu.

Trwało wczytywanie danych. Sfałszowane sygnały harcowały wesoło po obu komputerach, plecakowym w Rochester i duplikacie 3070, ściągniętym pośpiesznie na Merritt Island. Lecz my tropiłyśmy je, osaczałyśmy i korygowałyśmy, i wszystko szło według harmonogramu.

Świat zewnętrzny nie był, rzecz jasna, tak piękny.

Przy użyciu bomby plutonowej chałupniczej produkcji, zrobionej z materiałów zrabowanych z reaktora w Carmarthen, walijscy nacjonaliści wysadzili w powietrze Koszary Hyde Parku i większość Knightsbridge. W Kalifornii w pożarze nie do opanowania płonęły Góry Kaskadowe, podczas gdy helikoptery pożarnicze tkwiły na ziemi z braku paliwa. Wybuch epidemii czarnej ospy wyludnił Punę i obecnie szalał też w Bombaju, a meldowano o zachorowaniach od Madras po Delhi w miarę jak ci, którzy byli w stanie, uciekali przed zarazą. Australijczycy postawili w stan gotowości bojowej swoje siły zbrojne, NLA zażądała zwołania nadzwyczajnej sesji Rady Bezpieczeństwa ONZ, a Capetown był oblężosy.

Wszystko było tak, jak przepowiadały wykresy. Byłyśmy świadome tego wszystkiego. Nie ustawałyśmy w pracy. Jeśli któraś z pielęgniarek czy jakiś inżynier znajdował czas na martwienie się, podtrzymywało go na duchu oświadczenie prezydenta. Na każdej tablicy ogłoszeń i rozplakatowane w większości pracowni widniały słowa Dasha:

ZAJMIJCIE SIĘ EOGEREM TORRAWAYEM, A JA ZAJMĘ SIĘ BESZTA ŚWIATA.