Nas nie trzeba było podtrzymywać na duchu, myśmy wiedziały, jak wielkie znaczenie ma ta praca. Zależało od niej być albo nie być naszej rasy. W porównaniu z tym wszystko inne było bez znaczenia.
Roger przebudził się w kompletnej ciemności. Śnił i przez chwilę po przebudzeniu ten sen i jawa były dziwacznie ze sobą stopione. Śnił o czymś, co miało miejsce bardzo dawno temu, kiedy z Dorką i Bradem pojechali za miasto nad jezioro Texoma, w towarzystwie paru przyjaciół, którzy mieli żaglówkę, i wieczorem wszyscy śpiewali razem przy akompaniamencie gitary Brada, a ogromny księżyc szybował ponad wodą.
Przez ową chwilę wydawało mu się, że znów słyszy głos Brada… ale wsłuchawszy się uważniej, już na trzeźwo, nie usłyszał nic. Nic nie słyszał. To było dziwne. W ogóle żadnego dźwięku, żadnego mruczenia czy trzasków telemetrycznych monitorów pod ścianą, żadnego szelestu na korytarzu za drzwiami. Obojętne, jak bardzo się wytężał, przy całej zwiększonej czułości swoich nowych uszu, nie słyszał najmniejszego dźwięku. Nie widział też światła. W żadnym kolorze, nigdzie, z wyjątkiem najniklejszej, przymglonej poświaty swego własnego ciała i równie nikłej poświaty bijącej od listew przypodłogowych. Poruszył się niespokojnie i stwierdził, że jest przywiązany do łóżka. Na moment paniczny strach chwycił go za gardło: w potrzasku, bezsilny, sam jeden. Czyżby go wyłączyli? Czy go celowo zamroczono? Co się dzieje?
Przy jego uchu znowu ozwał się cichutki głos:
— Roger? To ja, Brad. Twoje odczyty wskazują, że nie śpisz.
Ulga była nie do opisania.
— Tak — wziął się w karby. — Co się dzieje?
— Pozbawiliśmy cię dopływu bodźców. Czy słyszysz cokolwiek poza moim głosem?
— Nic a nic — powiedział Roger. — Zupełnie nic.
— A jak ze światłem?
Roger doniósł o mglistej poświacie ciepła.
— To wszystko.
— Świetnie — rzekł Brad. — Teraz uważaj, Roger. Zamierzamy wprowadzić cię kroczek po kroczku w zespół twoich nowych narządów zmysłów. Proste dźwięki. Proste desenie. Mamy rzutnik w ścianie nad wezgłowiem łóżka i ekran przy drzwiach — nie możesz go oczywiście widzieć, ale on tam jest. Zamierzamy zrobić rzecz następującą… chwileczkę. Katarzyna uparła się, żeby z tobą pogadać.
Usłyszał nikłe odgłosy tarcia i szurania i nagle głos Katarzyny Doughty:
— Roger, ten zasraniec zapomina o jednej ważnej rzeczy. Izolacja zmysłowa jest niebezpieczna, jak wiesz.
— Słyszałem o tym — przyznał Roger.
— Zdaniem specjalistów, najgorsza w niej jest świadomość bezsilności, uczucie, że nie można z tego wyjść. Więc jak tylko poczujesz się źle, po prostu mów coś; ktoś z nas będzie stale przy tobie i odpowie ci. Odpowiemy ci, Brad, albo ja, albo Sulie Carpenter, albo Klara.
— Wszyscy tutaj jesteście w tej chwili?
— O Jezu, oczywiście… plus Don Kayman i generał Scanyon, i, o rany, połowa Instytutu. Nie zabraknie ci towarzystwa, Roger. To ci przyrzekam. No dobra. Co powiesz o moim głosie, może sprawia ci jakiś kłopot?
Zastanowił się.
— Nie, to drobiazg. Brzmi trochę tak jak skrzypienie drzwi — sprecyzował.
— To niedobrze.
— Wcale tak nie uważam. Zawsze brzmiał właśnie tak jakoś podobnie, Katarzyno.
Zachichotała.
— Niech ci będzie, i tak zaraz się zamknę. A co z głosem Brada?
— Nic nie zauważyłem. A przynajmniej nie jestem pewny. Coś jakby mi się śniło i przez chwilę wydawało mi się, że on śpiewa,,Aurę Lee”, przygrywając sobie na gitarze.
— To interesujące, Roger! — wtrącił Brad. — A jak teraz?
— Teraz nie. Mówisz swoim normalnym głosem.
— No tak, twoje odczyty wyglądają dobrze. W porządku. Wrócimy do tego później. Teraz zrobimy, co następuje: damy ci jasne, proste bodźce wzrokowe do obróbki. Jak powiedziała Katarzyna, możesz mówić do nas w każdej chwili, a my ci, jeśli zechcesz, odpowiemy. Ale przez jakiś czas nie będziemy dużo gadać. Najpierw niech dotrą się obwody wzrokowe, nim pomieszamy rzeczy z jednoczesnym obrazem i dźwiękiem, rozumiesz?
— Zaczynajcie — rzekł Roger.
Zamiast odpowiedzi na przeciwległej ścianie pojawił się za chwilę blady punkt świetlny. Nie był jaskrawy. Swymi naturalnymi oczami — podejrzewał Roger — w ogóle by go nie mógł zobaczyć; obecnie dostrzegał go wyraźnie i mimo że powietrze w jego szpitalnym pokoju zostało przefiltrowane, widział ponad głową nikłą ścieżkę światła wiodącą od rzutnika do ściany. Przez długi czas nic więcej się nie wydarzyło. Roger czekał najcierpliwiej, jak tylko potrafił. Upłynęło więcej czasu. Wreszcie rzekł:
— W porządku, widzę to. To jest kropka. Przyglądam się jej przez cały czas, ale ciągle jest kropką. Jak zauważam — powiedział obracając głowę na wszystkie strony — rzuca taki odblask, że widzę trochę cały pokój, ale to wszystko.
Brad odezwał się głosem jak huk gromu:
— Świetnie, Roger, poczekaj, damy ci coś innego.
— A ja j! — rzekł Roger. — Nie rycz tak, dobrze?
— Nie ryczałem wcale głośniej niż przedtem — zaprotestował Brad. I faktycznie jego głos został sprowadzony do normalnej skali.
— Dobra, dobra — mruknął Roger.
Zaczynało go to nudzić. Za chwilę kilkanaście centymetrów od pierwszego pojawił się drugi punkt świetlny. Oba tkwiły tak znowu przez długi czas, po czym nagle połączyła je świetlna linia.
— To jest porządnie nudne — jęknął.
— Takie ma być — tym razem głos należał do Klary Bly.
— Cześć — powitał ją Roger. — Słuchajcie. Widzę już całkiem dobrze przy tej całej iluminacji, jaką mi robicie. Co to za kupa drutów we mnie włazi?
Włączył się Brad:
— Twoja telemetria, Roger. Dlatego właśnie musieliśmy cię przywiązać, żebyś się nie przekręcił i nie poplątał przewodów. Teraz wszystko jest zdalnie sterowane, rozumiesz. Musieliśmy również wynieść, co się dało, z twego pokoju.
— Zauważyłem. No dobra, jedziemy dalej.
Było to jednak nudne i nudne pozostało. Nic z tych rzeczy, co to mają na celu zajęcie czyjegoś umysłu. Może było to ważne, ale też i nieciekawe. Po ciągnącym się bez końca etapie prostych geometrycznych figur świetlnych o tak zmniejszonej jasności, że coraz mniej rzucały poświaty rozjaśniającej resztę pokoju, zaczęto podawać mu dźwięki: trzaski, piski oscylatora, dzwonek, biały szum.
W sąsiednim pomieszczeniu nieustannie zmieniały się ekipy. Przerywano tylko wtedy, gdy telemetria podawała, że Roger potrzebuje snu, jedzenia albo basenu. Żadna z tych potrzeb nie zachodziła często. Roger zaczynał już rozpoznawać, kto ma dyżur, po najdrobniejszych oznakach: jeśli w głosie Brada pojawiła się słabiutka nuta ironii, zawsze oznaczała obecność Katarzyny Doughty w pokoju; wolniejszy, czulszy jakoś był szczebiot ścieżek dźwiękowych, kiedy Sulie Carpenter kontrolowała reakcje. Odkrył, że jego poczucie czasu nie było takie samo jak poczucie czasu tamtych z sąsiedniego pokoju, podobnie zresztą poczucie „rzeczywistości”, obojętne, co przez nią rozumieć.
— Należało się tego spodziewać, Róg — powiedział znużony głos Brada, gdy o tym zameldował. — Jak nad tym popracujesz, przekonasz się, że możesz to dowolnie regulować. Możesz odmierzać sekundy niczym metronom, jeśli zechcesz. Albo poruszać się szybciej czy wolniej, w zależności od potrzeby.
— Niby jak ja mam to robić? — zapytał Roger.
— A idź, człowieku, do diabła! — wściekł się Brad. — To twoje ciało. Naucz się nim posługiwać. — Po czym dodał przepraszająco: — W ten sam sposób, w jaki nauczyłeś się blokować widzenie. Eksperymentuj, dopóki sobie tego nie wykombinujesz. Teraz uważaj: puszczę ci partite Bacha.