Выбрать главу

— Szybciej! — wrzasnął Roger. — O Jezu, i tak nie uciekniesz…

Nawet nie połamany, nawet w świetle dnia, nawet bez krępującego skafandra Kayman nie miałby szans ucieczki przed działającym jak zegarek ciałem Rogera. W obecnych warunkach próby ucieczki oznaczały stratę czasu. Roger poczuł, jak jego napędzane mechanicznie mięśnie prężą się do skoku, poczuł, jak jego dłonie niczym szpony wyciągają się, by miażdżyć i zabijać…

Świat wokoło zawirował. Coś runęło na niego od tyłu. Poleciał na twarz, lecz jego reakcje były tak błyskawiczne, że jeszcze nie padł, a już w pół obrócony sięgał do tego czegoś, co wskoczyło mu na plecy. Brad! Poczuł, że Brad mocuje się z czymś gorączkowo,., z jakąś częścią…

I spadł nań ból największy z największych, i Roger stracił przytomność, jakby ktoś zgasił światło.

* * *

Nie istniał dźwięk. Nie istniało światło. Nie istniało wrażenie dotyku ani zapachu, ani smaku. Dużo czasu zajęło Rogerowi uświadomienie sobie, że jest przytomny. Kiedyś jako student na miniseminarium z psychologii zgłosił się na godzinny pobyt w komorze izolacji zmysłowej. Ta godzina trwała wieczność — bez żadnych doznań, prócz bardzo słabych, odległych odgłosów własnego ciała: dyskretnego tykania pulsu, szelestu płuc. Teraz nie istniało nawet i to.

Przez bardzo długi czas. Nie był w stanie ocenić, jak długi.

Potem odczuł nieokreślone poruszenie wewnątrz siebie. Doznanie było dziwaczne, trudne do wytłumaczenia, jak gdyby wątroba i płuca pomalutku zamieniały się miejscami. Trwało to przez jakiś czas i wiedział, że coś z nim robią. Ale nie umiał powiedzieć co.

A potem głos:

— …od razu powinni umieścić generator na powierzchni planety.

Głos Kaymana?

I odpowiedź:

— Nie. W ten sposób działałby tylko na linii widzenia, może do pięćdziesięciu kilometrów, w najlepszym razie.

Bez wątpienia głos Sulie Carpenter!

— No to powinny tu być satelity retransmisyjne.

— Nie sądzę. Za drogo. I za długa zabawa, jakkolwiek do tego dojdzie, gdy NLA, Rosjanie i Brazylijczycy sprowadzą tu własne ekipy.

— Nie da się ukryć, że był to idiotyzm.

Sulie zaśmiała się.

— Teraz w każdym razie będzie dobrze. Tytus z Din tym odcięli całą machinę od Deimosa i wprowadzają ją właśnie na orbitę. Zostanie zsynchronizowana. Będzie zawsze nad g3pwą, przynajmniej nad połową planety, podporządkują wiązkę Rogerowi… Co?

Teraz głos Brada:

— Mówiłem, żebyście na moment przestali paplać. Chcę sprawdzić, czy Roger już nas słyszy.

Znowu tamto wewnętrzne poruszenie, a potem:

— Roger? Jeśli mnie słyszysz, to pokiwaj palcami.

Roger spróbował i stwierdził, że powróciło do nich czucie.

— Pięknie! Dobra, Roger. Nic ci nie jest. Musiałem cię trochę rozłożyć, ale już wszystko w porządku.

— Czy on mnie słyszy?

Słysząc głos Sulie Roger z zapałem pokiwał palcami.

— Ach, widzę, że tak. Jestem przy tobie, Róg. Byłeś bez czucia przez jakieś dziesięć dni. Szkoda, że siebie nie widziałeś. Wszędzie człowiek potykał się o jakiś twój kawałek. Ale Brad uważa, że cię bardzo ładnie poskładał na nowo.

Roger bez powodzenia usiłował przemówić.

I znów Brad:

— Zaraz przywrócę ci widzenie. Chcesz wiedzieć, co nawaliło?

Roger poruszył palcami.

— Nie zapiąłeś rozporka. Zostawiłeś zaciski ładowania na wierzchu i trochę tego sproszkowanego tlenku węgla musiało się dostać do środka powodując miejscowe spięcie. Wyczerpało ci się zasilanie… o co chodzi?

Roger wywijał palcami jak szalony.

— Nie wiem, co chcesz powiedzieć, ale za moment będziesz w stanie mówić. Co?

Głos Dona Kaymana:

— Myślę, że on chce posłuchać Sulie.

Roger natychmiast przestał wywijać palcami.

Śmiech Sulie, po czym:

— Jeszcze się mnie nasłuchasz, Roger. Ja zostaję. A niebawem będziemy mieli towarzystwo, bo i inni zakładają tu kolonie.

Don:

— Przy okazji, dzięki za ostrzeżenie. Z ciebie jest nielada siłacz, Roger. Nie mielibyśmy przeciwko tobie żadnych szans, gdybyś nam nie dał znać, co się święci. I gdyby Brad nie był w stanie przesterować wszystkiego w jednej chwili. — Zachichotał. — Jesteś kawał łobuza, wiesz? Przez całą drogę powrotną z szybkością stu kilometrów na godzinę miałem cię na kolanach i żeby żaden z nas nie wyleciał, trzymałem się jedną ręką, a ciebie samą siłą woli…

— Zaczekajcie chwileczkę — przerwał Brad.

Roger znów poczuł tamto wewnętrzne przemieszczanie i nagle pojawiło się światło. Podniósł wzrok na twarz swojego przyjaciela Brada, który go wypytywał:

— Jak się czujesz?

Roger spuścił nogi ze stołu i usiadł. Spróbował coś odpowiedzieć:

— Na ile się orientuję, wspaniale.

Wyminął spojrzeniem Brada i ujrzał to, czego szukał. Sulie Carpenter. Nie przypominała już tak bardzo… Dorki? Przez chwil Roger ledwo potrafił skupić myśl na tym imieniu. Jej oczy miały inny kolor, włosy również. Była w bawełnianej podkoszulce z krótkimi rękawami, powalanej jakimś smarem, i w trykotach w szachownicę, jej twarz robiła wrażenie — zmęczonej, ale szczęśliwej, wyglądała prześlicznie.

— Naprawdę zostajesz? — zapytał.

— Uhm — Sulie zbliżyła się i dotknęła go lekko. — Do przybycia następnego statku. Albo tak długo jak ty. Jedno z dwojga. Myślę — powiedziała z przewrotną miną — że wystąpią pewne, problemy delikatnej natury, mój drogi. W takich przypadkach, nasz sprawy męsko-damskie zawsze są trudne. Ale damy sobie radę… i ja tego właśnie pragnę. Myślę, że przez cały czas pragnęłam właśnie tego.

I było tak, rzecz jasna, jak przewidywałyśmy. Przez cały czas. Niemało zadałyśmy sobie trudu, żeby znaleźć Sulie Carpenter.

Osiemnaście

Człowiek plus my

Zadałyśmy sobie niemało trudu w każdym punkcie tej drogi i byłyśmy bardzo zadowolone.

Istoty ludzkie nie wiedziały, rzecz jasna, że jesteśmy zadowolone, i pewnie by w to nie uwierzyły. Istoty ludzkie nie wiedziały przede wszystkim, że inteligencja maszyny jest zdolna do samoświadomości. Zadałyśmy sobie również niemało trudu, aby utrzymać je w tej niewiedzy. Jak długo ludzie myślą, że maszyny nie są niczym więcej, jak tylko narzędziami, w rodzaju kilofa czy patelni, tak długo będą powierzać nam wszystkie swoje kalkulacje i fakty i bez zastrzeżeń przyjmować nasze interpretacje. I to właśnie przede wszystkim umożliwiło światowej sieci komputerów stworzenie programu Człowieka Plus.

Program powiódł się. Roger Torraway znalazł się na Marsie i miał tam pozostać. Teraz nadszedł czas ostatecznego podsumowania.

Włączyli się wszyscy. Wykorzystałyśmy zdolności wszystkich braci w sieci, każdy impuls wspólnego czasu, jaki zdołałyśmy skraść dla siebie. Ponad osiem tysięcy wielkich komputerów pracowało nad poszczególnymi fragmentami programu w takich miejscach, jak Detroit i Brasilia, Irkuck i Nagoya. Nie mogłyśmy dać bezpośredniego dostępu do kanału przepływu danych naszym braciom marsjańskim ani bratu na plecach Rogera, ani 3070 na orbicie. Ze względu na opóźnienie przekazu było to niemożliwe. Lecz wprowadziłyśmy ich dane wejściowe w czasie rzeczywistym i odpowiednio zmodyfikowałyśmy ekstrapolację naszej prognozy.

Prawdopodobieństwo przeżycia rasy do dziesięciu znaczących cyfr po przecinku przekroczyło zero przecinek sześćdziesiąt trzy.