Выбрать главу

– Ale dlaczego, na miłość boską, nie sprawdziłeś wcześniej, czy ona jest blondynką?

– Niedopatrzenie. Musiałem coś źle odczytać. Czy w Norwegii ekrany komputerów nigdy nie migoczą?

– Do diabła, Andrew, nie mamy czasu na tracenie go na takie strzały w ciemno.

– Ależ tak! I mamy też czas na coś, co wprawi cię w lepszy humor – oświadczył Andrew, po czym gwałtownie skręcił w prawo.

– Dokąd jedziemy?

– Na australijskie targi rolnicze. Prawdziwe.

– Targi rolnicze? Umówiłem się na wieczór, Andrew.

– Aha, przypuszczam, że z tą panną ze Szwecji. Nie martw się, to szybko pójdzie. A poza tym zakładam, że jako przedstawiciel organów ścigania zdajesz sobie sprawę z konsekwencji spoufalania się z potencjalnym świadkiem.

– Ta kolacja oczywiście mieści się w ramach śledztwa. Będę zadawał ważne pytania.

– Jasne.

Plac targowy leżał na dużej, otwartej równinie, mając za sąsiedztwo jedynie rozrzucone wokół hale fabryczne i garaże. Kiedy skręcili przed wielki namiot, akurat dobiegało końca ostatnie okrążenie rajdu traktorów i spaliny wciąż unosiły się gęsto nad ziemią. Na placu wrzało, z rozmaitych kramów dobiegały krzyki i wrzaski, ale chyba wszyscy obecni tu ludzie mieli w ręku szklankę piwa i uśmiech na ustach.

– Zabawa i handel w pięknej symbiozie – stwierdził Andrew. – Czegoś podobnego w Norwegii nie macie.

– No, mamy coś, co się nazywa jarmark.

Koło namiotu rozwieszono wielkie plakaty. Duże czerwone litery informowały: „Bokserzy Jima Chiversa”. Pod spodem było zdjęcie przedstawiające dziesięciu zawodników, najwidoczniej członków zespołu. Podano również tak ważne dane, jak nazwisko, wiek, miejsce urodzenia i waga. Na samym dole widniał napis: „Czy podejmiesz to wyzwanie?”.

W namiocie pierwszy bokser już się rozgrzewał na ringu. Owinięty szlafrokiem z gładkiego materiału boksował się z cieniami w bladym świetle padającym spod kopuły namiotu. Za chwilę na ring wszedł starszy tęgawy mężczyzna w nieco zużytym smokingu, towarzyszyła temu głośna wrzawa. Najwidoczniej był tu już wcześniej, bo publiczność zaczęła skandować jego imię: Terry, Terry!

Władczym ruchem ręki powstrzymał okrzyki i sięgnął po mikrofon zwisający z sufitu.

– Ladies and Gentlemen! Kto podniesie rękawicę?

Odpowiedział mu wielki wrzask, po którym nastąpiła długa, pełna ozdobników przemowa, stanowiąca najwyraźniej stały punkt programu, na temat „szlachetnej sztuki samoobrony”, zaszczytów i sławy, a także złego nastawienia władz do boksu, które przeklinano określeniami godnymi zagorzałego kaznodziei. Przemowa zakończyła się powtórzeniem pytania: Kto podniesie rękawicę?

W górę wystrzeliło kilka rąk, Terry skinieniem dłoni przywołał ich właścicieli do przodu. Ochotnicy ustawili się w kolejce przy stoliku, gdzie poproszono ich o podpisanie jakiegoś kwitka.

– Co tu się dzieje? – dziwił się Harry.

– Ci młodzi mężczyźni z okolicy będą próbowali spuścić lanie któremuś z bokserów Jima Chiversa. Jeśli im się uda, zdobędą wielką nagrodę, a co ważniejsze, lokalną chwałę i sławę. Teraz podpisują oświadczenie, że są zdrowi, sprawni i świadomi, że organizator nie ponosi żadnej odpowiedzialności za nagłą zmianę stanu ich zdrowia – wyjaśnił Andrew.

– O rany, czy to legalne?

– Hm – Andrew zwlekał z odpowiedzią. – W 1971 pojawiło się coś w rodzaju zakazu, musieli więc nieco zmienić formułę, ale widzisz, to rozrywka, która ma w Australii długą tradycję. Ukradli Jimmy'emu Chiversowi imię, ten prawdziwy prowadził zespół bokserów, który jeździł po kraju na rozmaite zawody i jarmarki po drugiej wojnie światowej. Facet był wręcz instytucją, wielu późniejszych mistrzów pochodziło z grupy Jimmy'ego. Zawsze walczyli u niego zawodnicy przeróżnych narodowości, Chińczycy, Włosi i Grecy. I Aborygeni. Wtedy ludzie, którzy wchodzili na ring, sami mogli wybrać, z kim będą walczyć, więc na przykład, jeśli byłeś antysemitą, to mogłeś sobie wybrać Żyda, nawet jeżeli Żyd miał duże szanse porządnie złoić ci skórę. Harry zaśmiał się.

– A czy to nie podsyca rasizmu?

Andrew podrapał się w brodę.

– Może tak, może nie. W każdym razie był to jakiś sposób na rozładowanie tłumionej agresji. Ludzie w Australii przyzwyczaili się do mieszanki kulturowej i rasowej, w sumie społeczeństwo funkcjonuje całkiem nieźle. Ale pewne napięcia zawsze pozostaną. A wtedy mimo wszystko lepiej jest się trochę poszturchać na ringu bokserskim niż na ulicach. Weź na przykład walki białych z Aborygenami, takie mecze zawsze budziły większe zainteresowanie. Aborygen z drużyny Jimmy'ego, który się dobrze spisał, często stawał się bohaterem w rodzinnej wiosce. Wśród wszystkich upokorzeń wywoływał odrobinę poczucia wspólnoty i budził dumę. Wydaje mi się też, że te walki nie powodowały większego rozłamu między rasami. Kiedy biali chłopcy dostawali lanie od czarnego, budziło to więcej szacunku niż nienawiści. Australijczycy to naród, który bardzo wysoko ceni sport.

– Mówisz jak zagorzały konserwatysta.

Andrew roześmiał się.

– Coś ty! Jestem prostym wieśniakiem.

– To już na pewno nieprawda.

Andrew zaśmiał się jeszcze głośniej.

Rozpoczęła się pierwsza walka. Rudowłosy, mocno zbudowany, ale niewysoki mężczyzna, który przyniósł własne rękawice bokserskie i przyprowadził własnych kibiców, stanął naprzeciwko jeszcze mniejszego zawodnika z drużyny Chiversa.

– Irlandczyk przeciwko Irlandczykowi – oświadczył Andrew z miną znawcy.

– Szósty zmysł ci to podpowiada? – spytał Harry.

– Oczy. Rude włosy, czyli Irlandczycy. Przeklęci twardziele, to będzie długa walka.

– GogoJohnny, gogogo! – wrzasnęli kibice.

Zdążyli powtórzyć swój okrzyk jeszcze dwa razy i walka się skończyła. Johnny dostał trzy ciosy w nos i nie chciał się więcej boksować.

– Irlandczycy nie są już tacy jak kiedyś – westchnął Andrew.

Otwarcie przyjmowano zakłady dotyczące następnej walki. Ludzie zebrali się wokół dwóch mężczyzn w wysokich skórzanych kapeluszach z szerokimi rondami, najwyraźniej bukmacherów. Wszyscy mówili jeden przez drugiego, a specjalne niegniotące się banknoty australijskich dolarów przechodziły z ręki do ręki. We wściekłym tempie zawierano ustne umowy, niczego nie notowano, jedynie lekkie skinienie głowy bukmachera potwierdzało, że zakład został przyjęty.

– Jak to jest z ustawą o hazardzie? – mruknął Andrew i wykrzyknął jakieś trzy czy cztery słowa, których Harry nie był w stanie zrozumieć.

– Co powiedziałeś?

– Postawiłem sto dolarów na to, że reprezentant Chiversa pokona przeciwnika przed końcem drugiej rundy.

– W tym hałasie chyba nikt nie mógł tego zrozumieć?

Andrew zaśmiał się. Najwyraźniej bawiła go rola profesora.

– Nie zauważyłeś, że bukmacher uniósł brew? To się nazywa podzielność uwagi, Harry. To zdolność częściowo wrodzona, a częściowo wyuczona. Polega na umiejętności słuchania wielu rzeczy naraz, odcedzania zbędnego hałasu i dostrzegania tego, co ważne.

– Raczej słyszenia.

– I słyszenia. Próbowałeś tego, Harry? To bardzo pożyteczne w wielu sytuacjach.

W głośnikach zatrzeszczało i Terry z mikrofonem przed stawił Robina „Murri” Toowoombę z drużyny Chiversa i Bobby'ego „Lobby” Paina, miejscowego olbrzyma, który wkroczył na ring, przeskakując przez liny przy wtórze ryku publiczności. Ściągnął koszulkę i odsłonił owłosioną, potężną klatkę piersiową, nabrzmiałe mięśnie – ramion. Tuż przy ringu podskakiwała jakaś ubrana na biało kobieta. Bobby posłał jej w powietrzu pocałunek, a zaraz potem dwóch sekundantów zawiązało mu rękawice. W sali podniósł się szum, kiedy Toowoomba przeszedł między linami. Był wysokim, niezwykle czarnym i pięknym mężczyzną.