– Boże – szepnął Wadkins.
Ze sceny dochodził odgłos, jakby ktoś klaskał w dłonie. I wtedy Harry to zobaczył. Z kołnierza ściętej królowej sterczał kręgosłup niczym biały wąż, który wolno kiwa łbem, a z ziejącej rany falami tryskała krew i z pluskiem lała się na podłogę.
– On wiedział, że przyjdziemy – szepnął Wadkins. – Wiedział, że się zjawimy! I nawet przebrał się za jedną z tych swoich pieprzonych ofiar. – Nachylił się tuż nad twarzą Harry'ego. – Cholera, Harry, cholera!
Harry nie wiedział, od czego tak nagle zrobiło mu się niedobrze. Czy to na widok krwi, czy od użycia przez Wadkinsa słowa „pieprzone” tuż przed „ofiary”, czy też po prostu od jego cuchnącego oddechu.
W ciągu paru chwil na scenie powstała czerwona kałuża, na której kat się poślizgnął, gdy, najwyraźniej będąc w szoku, podbiegł, żeby podnieść uciętą głowę. Runął z hukiem. Na scenę wbiegli dwaj inni klauni, krzycząc jeden przez drugiego:
– Zapalić światło!
– Podnieść kurtynę!
Jeszcze dwaj aktorzy przybiegli z kurtyną i wszyscy czterej na zmianę patrzyli to na siebie, to na sufit w górze. Zza sceny dobiegł krzyk, zaiskrzyły reflektory, rozległ się głośny trzask i w sali zapadła kompletna ciemność.
– To cuchnie! Holy, chodź ze mną! – Wadkins złapał Harry'ego za ramię i wstał, chcąc przedzierać się do przodu.
– Siadaj – szepnął Harry, ściągając go na krzesło.
– O co ci chodzi?
Światło się zapaliło, a scena, zaledwie kilka sekund wcześniej stanowiąca jeden wielki chaos krwi, głów, gilotyn, klaunów i kurtyn, była pusta. Stali na niej tylko kat i Otto Rechtnagel, który trzymał pod pachą jasnowłosą głowę królowej. Powitał ich wrzask rozradowanej publiczności. W odpowiedzi ukłonili się nisko.
– Niech to cholera – szepnął Wadkins.
Podczas przerwy Wadkins pozwolił sobie na piwo.
– Ten pierwszy numer mało mnie nie zabił – oświadczył. – Jeszcze do tej pory się trzęsę. Może powinniśmy zwinąć go od razu? Denerwuje mnie całe to czekanie.
Harry wzruszył ramionami.
– A dlaczego? On przecież nigdzie się nie wybiera i niczego nie podejrzewa. Trzymajmy się planu.
Wadkins dyskretnie nacisnął guzik walkie-talkie, żeby sprawdzić, czy ma kontakt z Lebiem, który na wszelki wypadek został na sali. Samochód policyjny już był na miejscu.
Harry musiał przyznać, że nowe techniczne ulepszenia tego numeru były efektowne, lecz wciąż zastanawiał się, dlaczego Otto zmienił postać Ludwika XVI na blondynkę, której nikt nie mógł do końca zidentyfikować. Z pewnością spodziewał się, że Harry skorzystał z darmowego biletu i jest na sali. Czyżby bawił się w ten sposób z policją? Harry czytał, że nie jest wcale rzeczą niezwykłą, iż seryjni mordercy w miarę upływu czasu stają się coraz bardziej pewni siebie. A może w ten sposób błagał, żeby wreszcie ktoś go powstrzymał? Oczywiście istniała też trzecia możliwość, całkiem po prostu wprowadzili pewne drobne zmiany w numerze cyrkowym. Zadzwonił dzwonek.
– No, wracamy na swoje miejsca – powiedział Wadkins. – Mam nadzieję, że dzisiejszego wieczoru już nikt nie zostanie zabity.
Nieco później w drugim akcie Otto przebrany za myśliwego wemknął się na scenę z pistoletem w ręku, zerkając na wtoczone na nią drzewa. Z koron dobiegał śpiew ptaków, które Otto starał się naśladować, jednocześnie celując między gałęzie. Rozległ się suchy trzask, z pistoletu uniósł się kłębek dymu i z drzewa spadło coś czarnego, z miękkim plaśnięciem uderzając o podłogę. Zdziwiony myśliwy podbiegł do zdobyczy i podniósł… czarnego kota. Potem ukłonił się i zszedł ze sceny. Na widowni tu i ówdzie rozległy się oklaski.
– Tego nie zrozumiałem – szepnął Wadkins.
Harry być może doceniłby przedstawienie, gdyby nie był aż tak bardzo spięty. Częściej jednak spoglądał na zegarek niż na to, co się działo na scenie. Poza tym w pokazie było sporo satyry politycznej o charakterze lokalnym, której kompletnie nie rozumiał. Publiczność jednak najwyraźniej dobrze się bawiła. W końcu rozległa się muzyka, światła zamrugały i na scenę wyszli wszyscy aktorzy.
Harry i Wadkins, co chwila kogoś przepraszając, zaczęli przeciskać się do wyjścia, ludzie musieli kolejno wstawać, żeby ich przepuścić. Jak najszybciej skierowali się ku drzwiom znajdującym się z boku sceny. Były zgodnie z umową otwarte. Dotarli do korytarza, który półkolem okrążał scenę.
W głębi znaleźli drzwi z napisem „Otto Rechtnagel, klaun” i ustawili się przy nich. Od muzyki, oklasków i tupania trzęsły się ściany. Nagle w walkie-talkie Wadkinsa zaszumiało. Wyjął je.
– Już? – spytał. – Przecież muzyka ciągle gra. Over.
Szeroko otworzył oczy.
– Co? Powtórz! Over.
Harry zrozumiał, że coś jest nie tak.
– Siedź i nie spuszczaj z oka drzwi na scenę. Over i bez odbioru.
Wadkins schował krótkofalówkę do wewnętrznej kieszonki i z kabury pod pachą wyjął pistolet.
– Lebie nie widzi Rechtnagla na scenie!
– Może go nie poznaje. Oni się przecież tak mocno malują, kiedy…
– Tego drania nie ma na scenie! – powtórzył Wadkins i nacisnął klamkę drzwi garderoby. Okazały się jednak zamknięte na klucz.
– Cholera, Holy, czuję, że nie jest dobrze, cholera!
Korytarz był wąski, Wadkins oparł się więc plecami o ścianę i kopnął w zamek. Po trzech kopniakach drzwi poszły w drzazgi. Wpadli do garderoby pełnej kłębów pary. Podłoga była mokra, woda i para buchały zza półotwartych drzwi, prowadzących najwyraźniej do łazienki. Ustawili się po ich obu stronach. Harry również wyciągnął pistolet, po omacku usiłując odnaleźć zabezpieczenie.
– Rechtnagel! – zawołał Wadkins. – Rechtnagel!
Nie było odpowiedzi.
– Nie podoba mi się to – szepnął z naciskiem.
Harry naoglądał się zbyt dużo filmów kryminalnych, aby i jemu się to podobało. Na ogół sceny, w których woda leje się z prysznica, a nikt się nie odzywa, nie zapowiadały nic przyjemnego.
Wadkins palcem wskazującym wycelował w Harry'ego, a kciukiem w prysznic. Harry miał ochotę w odpowiedzi wysunąć środkowy palec, zrozumiał jednak, że to mu nic nie da. Otworzył nogą drzwi, zrobił dwa kroki w rozpaloną mgłę i poczuł, że w jednej chwili robi się mokry. Z trudem dostrzegł zasłonę prysznicową. Trzymając pistolet przed sobą, jednym ruchem odsunął ją na bok.
Pusto.
Oparzył się w rękę, gdy zakręcał wodę, głośno przeklinając przy tym po norwesku. W butach mu chlupało, kiedy przesuwał się w miejsce, w którym para nie była tak gęsta.
– Nic tu nie ma! – zawołał.
– Skąd tu tyle tej cholernej wody?
– Coś zatkało odpływ. Chwileczkę.
Wsadził rękę do wody w miejscu, gdzie jego zdaniem powinien znajdować się otwór odpływowy, poruszał nią, aż w końcu natrafił na coś miękkiego, co nie dawało się wyjąć. Złapał i wyciągnął. Mdłości, które odczuwał wcześniej, podskoczyły do gardła. Próbował oddychać głęboko, lecz para, którą wdychał, jakby chciała go udusić.