Выбрать главу

Joseph urwał i zadowolony pokiwał głową.

– Tak jak pranie rozwieszone na sznurze podczas szalejącego sztormu – powtórzył. – Cholera, nieźle powiedziane! Zdrowie!

Butelka odwróciła się dnem do góry.

– Kiedy dotarliśmy do warstwy chmur, mój wysokościomierz wskazywał pięć tysięcy stóp – podjął Joseph, odzyskawszy oddech. – Jeszcze tysiąc stóp do pociągnięcia za sznurek. Trzymałem kursanta, obserwowałem wysokościomierz na wypadek, gdyby warstwa chmur okazała się gruba i gdybyśmy musieli otwierać spadochrony pośród nich, ale niemal od razu z nich wyszliśmy. Serce mi zamarło, gdy zobaczyłem, że ziemia zbliża się do nas w galopującym pędzie. Drzewa, trawa, asfalt. To było jak zoom w kamerze. Natychmiast pociągnąłem oba sznurki. Gdyby któryś z nas miał jakiś problem z głównym spadochronem, nigdy w życiu nie zdążyłby otworzyć rezerwowego. Okazało się bowiem, że te niskie chmury wisiały na dwóch tysiącach. Ludzie na ziemi zbledli, widząc, że wyłaniamy się z nich bez spadochronów. Ten kursant na dodatek wpadł w panikę, gdy spadochron się rozwinął, i udało mu się wylądować na drzewie. Nic mu się nie stało, zawisł cztery metry nad ziemią, ale zamiast czekać na pomoc, odciął się od spadochronu, spadł i złamał nogę. Złożył skargę, że czuć było ode mnie alkoholem, i sprawa trafiła do zarządu klubu. Zostałem zawieszony do końca życia. Joseph dokończył butelkę numer dwa.

– I co było później, Joseph?

Odrzucił butelkę.

– To. Zasiłek, złe towarzystwo i wino – zaczynał już bełkotać. – Oni mi złamali skrzydła, Harry. Pochodzę z rodu Ludzi-Wron i nie potrafię żyć jak emu.

Cienie w parku już wcześniej się skuliły, ale teraz zaczęły się znów prostować. Harry zbudził się, bo Joseph stał nad nim.

– Idę do domu, Harry. Może chcesz parę rzeczy z altany, zanim pójdę?

– O, cholera, pistolet! I kurtka.

Harry wstał. Był już najwyższy czas na drinka. Kiedy Joseph znów zamknął altanę, stanął, przestępując z nogi na nogę i ssąc zęby.

– Sądzisz więc, że niedługo wrócisz do Norwegii? – spytał Joseph.

– Tak, jutro, pojutrze.

– Mam nadzieję, że następnym razem zdążysz na samolot.

– Myślałem, żeby dziś po południu zadzwonić do linii lotniczych i do pracy. Pewnie zachodzą w głowę, co się ze mną stało.

– Cholera! – Joseph uderzył się ręką w czoło i znów wyjął klucze. – Chyba w tym moim czerwonym winie jest za dużo garbników. Zżerają komórki mózgowe. Nigdy nie pamiętam, czy zgasiłem światło. A dozorca się wścieka, kiedy zostawię zapalone.

Otworzył drzwi do altany, światło było zgaszone.

– Cha, cha. Wiesz, jak to jest: kiedy zna się jakieś miejsce na pamięć, to światło gasi się odruchowo. Człowiek się nie zastanawia nad tym, co robi, a potem nie pamięta, czy zrobiło to, czy nie. Coś się stało, Harry?

Harry zesztywniał i wpatrywał się w Josepha ze zdumieniem.

– Światło – powiedział tylko. – Światło było zgaszone.

Dozorca w St. George's Theatre, w zdumieniu kręcąc głową, nalał Harry'emu jeszcze kawy.

– Nigdy nie widziałem czegoś poodobnego. Co wieczór jest pełno. Jak pokazują ten numer z gilotyną, ludzie wpadają w amok, wrzeszczą i tupią. Nawet na plakatach jest naapis: „Gilotyna śmierci – znana z telewizji i gazet – zabijała już wcześniej”. Stała się, niech to cholera, gwiazdą. Dziiwne rzeczy.

– Dziwne. To znaczy, że znaleźli kogoś, kto zastępuje Ottona Rechtnagla, i przedstawienie się nie zmieniło?

– Mniej więcej. Nigdy wcześniej nie było takiego suukcesu.

– A co z tym numerem z zastrzelonym kotem?

– Wycięli. Jakoś nie pasował.

Harry wiercił się na krześle, czuł pot płynący pod koszulą.

– Ja też nie mogłem do końca pojąć, po co był ten numer.

– To był pomysł Rechtnagla. Sam w młodości próbowałem swoich sił jako klaun, więc lubię wiedzieć, co się dzieje na scenie, kiedy występują cyrkowcy, i pamiętam, że ten numer wszedł do przedstawienia dopiero na próbach dzień wcześniej.

– Tak myślałem, że to pomysł Ottona. – Harry podrapał się po świeżo ogolonej brodzie. – Są pewne rzeczy, które nie dają mi spokoju. I może ty mi pomożesz. Możliwe, że kompletnie się mylę, ale posłuchaj mojej teorii i powiedz, co o niej myślisz: Otto jest pewien, że siedzę na sali, wie coś, czego ja nie wiem, i chce, żebym to zrozumiał, ale nie może wystąpić z tym otwarcie z mnóstwa różnych powodów. Może dlatego, że sam jest w to zamieszany. Ten numer jest więc przeznaczony dla mnie. Chce mi powiedzieć, że ten, na którego poluję, sam jest myśliwym, że to ktoś taki jak ja. Kolega po fachu. Wiem, że to brzmi trochę mętnie, ale wiesz przecież, jak ekscentryczny potrafił być Otto. Co o tym myślisz? Czy to w jego stylu?

Dozorca długo przyglądał się Harry'emu.

– Konstablu, uważam, że powinieneś napić się jeszcze trochę kaawy. Ten numer nie miał w sobie nic szczególnego. To klasyczny numer Jandy Jandaschewsky'ego. Każdy cyrkowiec ci to powie. Nic więcej w tym nie ma. Przepraszam, jeśli coś ci poopsułem, ale…

– Wprost przeciwnie – odparł Harry z ulgą. – Właściwie miałem nadzieję na takie rozwiązanie. Wobec tego mogę spokojnie skreślić tę teorię. Mówiłeś, że jest jeszcze kawa?

Poprosił o pokazanie mu gilotyny, więc przeszli do rekwizytorni.

– Ciągle czuję ciarki na plecach, kiedy tu wchodzę. Ale przynajmniej mogę już zaasnąć – powiedział dozorca, otwierając drzwi. – Szorowaliśmy to pomieszczenie przez dwa dni.

Kiedy drzwi się otworzyły, ze środka powiało chłodem.

– Wkładać łachy! – zawołał dozorca i zapalił światło.

Gilotyna królowała na środku, nakryta prześcieradłem jak odpoczywająca diwa.

– Wkładać łachy?

– O, to taki miejscowy żarcik. W St. George's wołamy tak, kiedy wchodzimy do ciemnego pokoju.

– Dlaczego? – Harry uniósł prześcieradło i dotknął ostrza noża.

– To stara aanegdota, jeszcze z lat siedemdziesiątych. Szefem teatru był wtedy Belg, Albert Mosceau, człowiek pełen temperamentu, ale my, którzy z nim pracowaliśmy, bardzo go luubiliśmy. To był prawdziwy człowiek teatru, świeć, Panie, nad jego duszą. Mówi się, że ludzie teatru to podrywa cze i libertyni, no i być może to prawda. W każdym razie w tamtym czasie mieliśmy w zespole znanego przystojnego aktora. Naazwiska nie wymienię, ale to był stary kozioł. Kobiety usychały z miłości na jego widok, a mężczyźni przeklinali go z zaazdrości. Przyjmowaliśmy wtedy czasami wycieczki, które chciały obejrzeć teatr, i pewnego dnia przewodnik przyprowadził grupę uczniów do reekwizytorni. Zapalił światło, a tam nasz kozioł na rokokowej sofie, której używaliśmy w Szklanej Menażerii Tennessee Williamsa zabawiał się z jedną z keelnerek ze stołówki. Przewodnik mógł rzecz jasna uratować sytuację, ten słynny aktor, nie wymieniajmy jego nazwiska, leżał odwrócony plecami, ale przewodnikiem był młoody chłopak, który miał nadzieję, że pewnego dnia zostanie aktorem, i jak większość ludzi teatru był okropnie próżny. Dlatego nie nosił ookularów, chociaż był krótkowidzem. Krótko mówiąc, nie zauważył, co się dzieje na sofie, i uznał, że nagły tłok w drzwiach powstał dlatego, że tak świetnie opowiada i każdy chce go uusłyszeć. Dalej mówił o Tennessee Williamsie, a wtedy stary kozioł głośno zaklął, chociaż cały czas pilnował się, żeby nie pokazywać twarzy, tylko owłosiony tyłek. Ale przewodnik rozpoznał go po głoosie i zawołał: „Siedzi pan tutaj, Bruce Lieslingtor?”.

Dozorca ugryzł się w język.

– Ojej!

Harry roześmiał się głośno i podniósł ręce do góry.