Claudia popatrzyła na męża błyszczącymi oczami.
– Poznałem Claudię podczas jednego z tournee. Była kobietą-wężem. Do dzisiaj potrafi się złożyć jak papierowa koperta, więc nie bardzo rozumiem, po co mi ten wielki buick, cha, cha, cha! Zalecałem się do niej codziennie przez cały rok, zanim pozwoliła mi się choćby pocałować. A potem powiedziała mi, że zakochała się we mnie od pierwszego wejrzenia. Już samo to było sensacją, zważywszy, że mój nos już wtedy dostał większe lanie niż nos Andrew przez cale życie. Ale żeby odgrywała cnotkę przez cały długi okropny rok? Kobiety czasami przyprawiają mnie o obłędny strach. Co ty na to, Harry?
– No tak, rozumiem, o co ci chodzi.
Popatrzył na Birgittę. Uśmiechała się leciutko.
Po trzech kwadransach na trasie, która zwykle zajmuje dwadzieścia minut, skręcili pod ratusz, gdzie Harry i Birgitta podziękowali za podwiezienie i wysiedli. Wiatr dotarł również do miasta. Stanęli wśród jego porywów, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć.
– Bardzo niezwykła para – stwierdził wreszcie Harry.
– To prawda – przyznała Birgitta. – Są szczęśliwi.
Wściekły podmuch szarpnął drzewem w parku, Harry'emu wydało się, że widzi włochaty cień szukający schronienia.
– Co teraz robimy? – spytał.
– Pójdziesz ze mną do domu.
– Dobrze.
17
Martwe muchy, spłata długu i przynęta
Birgitta wsunęła Harry'emu papierosa do ust i zapaliła.
– Zasłużyłeś – powiedziała.
Harry sprawdził. Rzeczywiście nie czuł się najgorzej. Naciągnął na siebie prześcieradło.
– Wstydzisz się? – zaśmiała się Birgitta.
– Nie podoba mi się to twoje pożądliwe spojrzenie – odparował Harry. – Może nie wierzysz, ale ja nie jestem maszyną.
– Nie? – Birgitta ukąsiła go w dolną wargę. – Mógłbyś mnie oszukać. Ten stempel…
– Już dobrze, dobrze. Nie musisz być wulgarna akurat w chwili, kiedy życie jest piękne jak z obrazka.
Przytuliła się do niego i położyła mu głowę na piersi.
– Obiecałeś mi dalszy ciąg historii – szepnęła.
– No tak. – Harry zaciągnął się dymem. – Jak to było? Opowiem ci o początku. Kiedy chodziłem do ósmej klasy, do równoległej klasy przyszła nowa dziewczyna. Miała na imię Kristin. Wystarczyły trzy tygodnie, żeby ona i mój najlepszy kumpel, Ter je, który miał najbielsze zęby w szkole i grał w zespole na gitarze, zostali oficjalną autoryzowaną parą. Problem polegał tylko na tym, że to była dziewczyna, na którą czekałem całe życie.
Urwał.
– I co zrobiłeś? – dopytywała się Birgitta.
– Nic. Czekałem dalej. Powoli stałem się tym kumplem Terjego, z którym tak świetnie jej się o wszystkim gadało i któremu mogła się zwierzyć, kiedy coś między nimi się psuło. Nie miała przy tym świadomości, jak bardzo go to cieszy, i że on tylko czeka na moment, kiedy będzie mógł zaatakować. – Roześmiał się. – Boże, jak ja siebie nienawidziłem!
– Jestem głęboko wstrząśnięta – mruknęła Birgitta, czule gładząc go po włosach.
– Pewien kumpel zaprosił całe towarzystwo do opuszczonej zagrody dziadków w ten sam weekend, kiedy zespól Terjego miał występ. Piliśmy wino domowej roboty, a my z Kristin do późnej nocy siedzieliśmy na kanapie i rozmawialiśmy. Po jakimś czasie postanowiliśmy spenetrować ten wielki dom i poszliśmy na strych. Były tam zamknięte drzwi, ale Kristin znalazła klucz, który wisiał na gwoździu, i otworzyła. Położyliśmy się obok siebie na kołdrze w krótkim łóżku z podsufitką. W zagłębieniach kołdry leżała warstwa czegoś czarnego, przeraziłem się, kiedy zobaczyłem, że to zdechłe muchy. Musiały ich być tysiące. Widziałem jej twarz tuż przy swojej na białej poduszce w obramowaniu z martwych much, spowitą niebieskobiałym światłem księżyca w pełni, które wpadało przez okno. Jej skóra wydawała się w nim przezroczysta.
– Buu! – zawołała Birgitta, rzucając się na niego. Długo na nią patrzył.
– Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Leżeliśmy nieruchomo i niczego nie słuchaliśmy. W ciągu nocy kilka razy drogą przejechał samochód. Światła reflektorów omiotły sufit, a przez pokój przebiegły dziwaczne cienie. Dwa dni później Kristin zerwała z Terjem.
Harry obrócił się na bok, plecami do Birgitty. Wtuliła się w niego.
– Co było dalej, Valentino?
– Kristin i ja zaczęliśmy się spotykać w tajemnicy. Do czasu, aż nie dało się tego dłużej ukrywać.
– A jak przyjął to Terje?
– No cóż, czasami ludzie reagują tak jak w podręczniku. Terje kazał kumplom wybierać, on albo ja. I zgadnij, jaki był wynik tych wyborów. Oczywiście na korzyść tego z najbielszymi zębami w całej szkole.
– To musiało być okropne. Czułeś się samotny?
– Nie wiem, co było gorsze. I kogo bardziej było mi żal, Terjego czy siebie.
– Ty i Kristin mieliście przynajmniej siebie nawzajem.
– Tak, ale w pewnym sensie cała magia gdzieś przepadła. Kobieta idealna umarła.
– Co masz na myśli?
– Miałem dziewczynę, która porzuciła faceta dla jego najlepszego przyjaciela.
– A dla niej byłeś facetem, który bez skrupułów wykorzystał przyjaciela, żeby ją zdobyć.
– No właśnie. I to już na zawsze miało tkwić między nami. Wprawdzie skryte nieco pod powierzchnią, lecz przez cały czas żarzyło się niewypowiedzianą wzajemną pogardą, jakbyśmy byli współsprawcami brudnego mordu.
– No dobrze, musiałeś zadowolić się związkiem, w którym nie wszystko było doskonałe. Witamy w rzeczywistości.
– Nie zrozum mnie źle. Wydaje mi się, że nasze wspólne grzechy pod wieloma względami mocniej związały nas ze sobą. I myślę, że przez pewien czas naprawdę mocno się kochaliśmy. W niektóre dni byliśmy… doskonali. Jak dwie krople wody. Jak piękny obraz.
– Lubię, kiedy opowiadasz, Harry – roześmiała się Birgitta. – Oczy ci błyszczą, gdy mówisz takie rzeczy. Jak gdybyś znów tam był. Tęsknisz za tymi czasami?
– Za Kristin? – zastanowił się Harry. – Czasami tęsknię za czasem, który wspólnie przeżywaliśmy. Ale za Kristin? Ludzie się zmieniają. Osoba, za którą się tęskni, być może już nie istnieje. Cholera, człowiek sam też się zmienia! Kiedy już się coś przeżyło, to jest za późno, już nigdy nie będzie się tego przeżywać po raz pierwszy. To smutne, ale tak jest.
– Na przykład pierwszej miłości? – spytała Birgitta cicho.
– Na przykład pierwszej miłości – powtórzył Harry i pogładził ją po policzku. Potem znów nabrał powietrza. – Muszę cię o coś prosić, Birgitto. O pewną przysługę.
Muzyka ogłuszała i Harry musiał nachylać się do Teddy'ego, żeby słyszeć, co mówi. Teddy opowiadał o swojej nowej gwieździe o imieniu Melissa, dziewiętnastolatce, która rzuciła na kolana cały lokal. Harry przyznawał, że nie ma w tym przesady.
– Sława. To jest najważniejsze, wiesz – stwierdził Teddy. – Możesz się ogłaszać i reklamować, ile tylko chcesz, ale koniec końców, sprzedaje się tylko jedna rzecz: sława.
A sława najwyraźniej się rozniosła, bo po raz pierwszy od dawna w klubie było prawie pełno. Po kowbojskim numerze Melissy z lassem mężczyźni stawali na krzesłach i nawet damska mniejszość uprzejmie ją oklaskiwała.
– Spójrz – powiedział Teddy. – To wcale nie dlatego, że to nie jest klasyczny striptiz, bo przecież widać, że jest, wiesz. Mieliśmy tuzin dziewczyn, wykonujących dokładnie ten sam numer, a publiczność nawet nie mrugnęła. Powody, dla których ten występ się różni, są dwa: niewinność i zaangażowanie.