– Gdy byłem mały, mieliśmy coś podobnego – powiedział Harry. – Nazywało się to zachowaniem dobrych manier przy stole. Wydaje mi się, że już nie istnieje.
– Druga próba polegała na wytrzymaniu bólu. – Joseph gwałtownie gestykulował, demonstrując. – Młodej dziewczynie przebijano igłą policzki i nos, robiono znaki na ciele.
– I co z tego? Dzisiaj dziewczyny za to płacą – wzruszył ramionami Harry.
– Cicho bądź! Na koniec, kiedy ogień już zgasł, musiała położyć się na węglach, oddzielona od nich tylko kilkoma gałęziami. Ale najtrudniejsza była trzecia próba.
– Strach?
– Zgadłeś. Po zachodzie słońca członkowie plemienia zbierali się wokół ogniska i staruszkowie na zmianę opowiadali dziewczynie przerażające historie, od których włos się jeżył na głowie. O duchach i muldarpe, diable diabłów. Niektóre były naprawdę straszne. Później wysyłano ją w jakieś odludne miejsce lub w pobliże grobów przodków, gdzie miała spędzić noc. Pod osłoną ciemności starszyzna plemienia przypełzała do niej z twarzami pomalowanymi białą glinką albo w maskach z kory…
– Czy to nie było trochę przesadzone?
– …wydając z siebie paskudne odgłosy. Przykro mi, że to powiem, ale jesteś marnym słuchaczem, Harry.
Joseph wyglądał na urażonego. Harry potarł twarz.
– Wiem o tym – powiedział po chwili. – Przepraszam, Joseph. Po prostu przyszedłem tutaj, żeby pomyśleć trochę na głos i sprawdzić, czy on nie zostawił żadnych śladów, które pomogłyby mi namierzyć miejsce, do którego ją zabrał. Wygląda jednak na to, że nic tu nie znajdę, i jesteś jedyną osobą, na której mogę się wyżyć. Na pewno uważasz mnie za cynicznego i nieczułego drania.
– Mówisz jak ktoś, kto uważa, że musi walczyć z całym światem – powiedział Joseph. – Lecz jeśli od czasu do czasu nie opuścisz gardy, będziesz miał ręce zbyt zmęczone na to, żeby uderzyć.
Harry nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. – Jesteś całkiem pewien, że nie miałeś starszego brata? Joseph roześmiał się.
– Mówiłem ci już, że za późno, by pytać o to moją matkę, ale wydaje mi się, że wspomniałaby mi o tajemniczym bracie.
– Po prostu mówisz tak jak on.
– Powtarzasz to już któryś raz, Harry. Może powinieneś spróbować się przespać.
Joe rozjaśnił się, kiedy Harry stanął w drzwiach Springfield Lodge.
– Piękne popołudnie, prawda, panie Holy? Doskonale pan też dzisiaj wygląda. Mam dla pana paczkę.
Wyjął pakunek owinięty w szary papier z nazwiskiem Harry'ego wypisanym wielkimi literami.
– Od kogo ta paczka? – spytał Harry zdziwiony.
– Nie wiem. Taksówkarz dostarczył ją parę godzin temu.
W swoim pokoju Harry położył paczkę na łóżku, odwinął papier i otworzył pudełko leżące w środku. Zaczął się już domyślać, kto jest nadawcą przesyłki, a zawartość rozwiała resztki wątpliwości. W środku znajdowało się sześć małych plastikowych pojemniczków w kształcie rurki, opatrzonych białymi naklejkami. Wyjął jeden, przeczytał datę, w której natychmiast rozpoznał dzień zamordowania Inger Holter, i napis: „Włos łonowy”. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, by odgadnąć, że pozostałe pojemniczki zawierają krew, włosy i włókna z ubrania. I tak też było.
Pół godziny później obudził go telefon.
– Dostałeś rzeczy, które ci wysłałem, Harry? Pomyślałem, że chciałbyś je mieć jak najprędzej.
– Toowoomba!
– Do usług, cha, cha!
– Dostałem. Zakładam, że należały do Inger Holter. Bardzo jestem ciekaw, Toowoombo, jak ją zamordowałeś.
– To nie było nic trudnego – odparł Toowoomba. – Niemal aż za proste. Byłem w mieszkaniu przyjaciółki, gdy zadzwoniła do drzwi późnym wieczorem.
Więc Otto był przyjaciółką, chciał spytać Harry, ale się powstrzymał.
– Inger miała jedzenie dla psa właścicielki, a raczej byłej właścicielki mieszkania. Cały wieczór siedziałem tam sam, bo moja przyjaciółka wyszła na miasto. Jak zwykle.
Harry usłyszał ostrzejszy ton w jego glosie.
– Nie ryzykowałeś za bardzo? – spytał Harry. – Ktoś mógł przecież wiedzieć, że Inger idzie do mieszkania… hm… tej przyjaciółki.
– Ja ją o to spytałem – powiedział Toowoomba.
– Spytałeś? – powtórzył z niedowierzaniem Harry.
– Wprost niebywałe, jak naiwni potrafią być czasami ludzie. Odpowiadają bez zastanowienia, ponieważ czują się bezpieczni, i uważają, że nie muszą myśleć. Ona była właśnie taką słodką niewinną dziewczyną. „Nie, nikt nie wie, że tu jestem, a dlaczego?” – spytała. Cha, cha, czułem się jak wilk z bajki o Czerwonym Kapturku. Wyjaśniłem więc, że przyszła w bardzo odpowiedniej chwili. A może powinienem raczej powiedzieć w „bardzo nieodpowiedniej”? Cha, cha, chcesz usłyszeć resztę?
Harry bardzo chciał. A najbardziej chciał wiedzieć wszystko aż po najdrobniejsze szczegóły. Jaki był Toowoomba jako dziecko? Kiedy zabił po raz pierwszy? Jaki był jego stały rytuał? Dlaczego czasami tylko gwałcił kobiety? Jak się czuł po morderstwie? Czy po ekstazie wpadał w depresję, jak często się dzieje w wypadku seryjnych morderców, ponieważ również tym razem okazywali się nie tak doskonali, jak to sobie wymarzyli i zaplanowali? Chciał wiedzieć, ile, kiedy i gdzie. Poznać metody i narzędzia. I chciał zrozumieć emocje, namiętność. Siłę napędową tego szaleństwa.
Ale nie miał na to siły. Nie teraz. Akurat w tej chwili nie obchodziło go, czy Inger została zgwałcona przed czy po śmierci, czy morderstwo było karą za to, że Otto zostawił go samego, czy później ją umył, czy zabił ją w mieszkaniu czy w samochodzie. Nie chciał wiedzieć, czy go błagała, płakała, czy wpatrywała się w zabójcę, gdy przekraczała próg życia ze świadomością, że umiera. Nie chciał tego wiedzieć, gdyż nie umiałby się powstrzymać przed zamianą twarzy Inger na twarz Birgitty. A to bardzo by go osłabiło.
– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – spytał właściwie po to, by podtrzymać tę rozmowę.
– Ależ, Harry! Zaczynasz być zmęczony? Przecież sam mi o tym mówiłeś, kiedy ostatnio się spotkaliśmy. A tak w ogóle to dziękuję za miły wieczór, zapomniałem ci wcześniej o tym powiedzieć.
– Posłuchaj, Toowoombo…
– Właściwie trochę się zastanawiałem, dlaczego tamtego wieczoru zadzwoniłeś z prośbą o pomoc, Harry. Oprócz tego, że chciałeś, żebym trochę poszturchał tych dwóch anabolików w smokingach. To było w zasadzie dość zabawne, ale czy naprawdę pragnąłeś jedynie odwdzięczyć się temu alfonsowi za poprzednie spotkanie? Nie jestem może zbyt wielkim znawcą ludzi, Harry, ale coś mi się w tym wszystkim nie zgadzało. Zajmujesz się sprawą morderstwa, a poświęcasz tyle czasu i sił na jakieś osobiste rozgrywki wyłącznie dlatego, że trochę nieuprzejmie potraktowano cię w jakimś nocnym klubie?
– No cóż…
– Co, Harry?
– Nie tylko. Ta dziewczyna, którą znaleźliśmy w Centennial Park, przypadkiem pracowała właśnie tam. Miałem więc pewną teorię, że być może jej morderca był tam tego wieczoru, czekał przy wyjściu ze sceny i poszedł za nią, kiedy wracała do domu. Chciałem zobaczyć twoją reakcję na wieść o tym, dokąd idziemy. W dodatku twój wygląd rzuca się w oczy. Chciałem cię pokazać Mongabiemu, żeby sprawdzić, czy cię wtedy widział.
– Bez powodzenia?
– Domyślam się, że cię tam nie było.
Toowoomba roześmiał się.
– Nie wiedziałem nawet, że ona była striptizerką – oświadczył. – Zobaczyłem, jak wchodzi do parku, i pomyślałem, że ktoś powinien jej powiedzieć, że nocą jest tam niebezpiecznie. I zademonstrowałem, co się może stać.
– No, w każdym razie ta sprawa jest rozwiązana – powiedział Harry cierpko.
– Szkoda, że nikt oprócz ciebie się z tego nie ucieszy – odparł Toowoomba.
Harry postanowił zaryzykować.
– Ponieważ nikt inny nie ucieszy się z niczego, to może opowiesz mi też, co spotkało Andrew w mieszkaniu Ottona Rechtnagla. Bo to Otto był tą twoją przyjaciółką, prawda?
Na drugiej stronie linii zapanowała cisza.
– Nie wolałbyś się raczej dowiedzieć, jak się czuje Birgitta?
– Nie – powiedział Harry, nie za szybko i nie za głośno. – Mówiłeś, że będziesz ją traktował jak dżentelmen. Ufam ci.
– Mam nadzieję, że nie próbujesz wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia, Harry. To i tak nieskuteczne. Jestem psychopatą. Wiedziałeś, że mam tego świadomość? – zaśmiał się cicho. – To przerażające, prawda? My, psychopaci, mamy nie zdawać sobie sprawy z naszego obłędu, ale ja wiedziałem o tym od zawsze. Otto też. Otto wiedział, że od czasu do czasu muszę je ukarać. Ale nie potrafił dłużej utrzymać języka za zębami. Wygadał wszystko Andrew i był bliski załamania. Musiałem więc działać. Tego samego popołudnia, gdy Otto miał występować w St. George's, przyszedłem do niego do mieszkania po jego wyjściu, żeby usunąć wszystkie ślady, mające związek ze mną. Zdjęcia, prezenty, listy, takie rzeczy. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Uchyliłem lekko okno w sypialni i wyjrzałem. Ze zdumieniem zobaczyłem Andrew. W pierwszym odruchu nie chciałem mu otwierać, uświadomiłem sobie jednak, że mój pierwotny plan się psuje. Zamierzałem bowiem odwiedzić Andrew w szpitalu następnego dnia i dyskretnie podsunąć mu łyżeczkę, zapalniczkę, strzykawkę jednorazową i torebeczkę wytęsknionego proszku z dodatkiem mojej własnej mieszanki.
– Śmiertelny koktajl.
– Tak, można tak powiedzieć.
– Skąd mogłeś mieć pewność, że on to zażyje? Przecież wiedział, że jesteś mordercą.
– Ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że ja wiem, że on o wszystkim wie. Rozumiesz, Harry? Nie wiedział, że Otto się zdradził. W dodatku ćpun na rozpoczynającym się głodzie jest skłonny do pewnego ryzyka, na przykład do zaufania człowiekowi, który w jego mniemaniu traktuje go jak ojca. Ale nad tym nie ma się co zastanawiać. Uciekł ze szpitala i stanął przed drzwiami domu.
– Więc postanowiłeś go wpuścić?
– Wiesz, jak prędko potrafi pracować ludzki mózg, Harry? Wiesz, że te sny z długimi skomplikowanymi historiami, na które, jak nam się zdaje, poświęciliśmy całą noc, w rzeczywistości rozgrywają się w ciągu kilku sekund gorączkowej aktywności mózgu? Mniej więcej tak samo zrodził się we mnie plan. Zrozumiałem, że mogę urządzić się tak, by wyglądało, że wszystkiemu winien jest Andrew Kensington. Przysięgam, wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Nacisnąłem więc guzik domofonu i zaczekałem, aż wejdzie na górę. Stanąłem za drzwiami ze swoją cudowną ściereczką w pogotowiu.
– Z eterem.
– A potem przywiązałem Andrew do krzesła, wyciągnąłem sprzęt i resztkę narkotyku, która mu jeszcze została. I zaaplikowałem mu wszystko, żeby mieć pewność, że zachowa spokój do czasu mojego powrotu z teatru. W powrotnej drodze kupiłem więcej narkotyków i urządziliśmy sobie z Andrew prawdziwą imprezę. Pod koniec wymknęła się trochę spod kontroli i kiedy wychodziłem, wisiał na lampie.
I znów ten cichy śmiech. Harry skoncentrował się na tym, by oddychać głęboko i spokojnie. Bał się tak, jak nie bał się jeszcze nigdy w życiu.
– Co miałeś na myśli, mówiąc, że musisz je ukarać?
– Co?
– Wspomniałeś, że muszą zostać ukarane.
– Ach, to? Jak z pewnością wiesz, psychopaci często cierpią na paranoję. Albo na jakieś urojenia. W moim przypadku jest to przekonanie o tym, że moim życiowym zadaniem jest pomścić mój naród.
– Gwałcąc białe kobiety?
– Bezdzietne białe kobiety.
– Bezdzietne? – powtórzył osłupiały Harry. Rzeczywiście była to cecha wspólna ofiar, na którą nie zwrócili uwagi w śledztwie. Ale właściwie dlaczego mieliby ją zauważyć? Przecież nie było nic niezwykłego w tym, że tak młode kobiety nie miały dzieci.
– No tak. Naprawdę tego nie zrozumiałeś? Terra nullius, Harry. Kiedy tu przybyliście, uznaliście, że nie jesteśmy właścicielami tej ziemi, gdyż jej nie obsiewaliśmy. Zabraliście nam nasz kraj. Zgwałciliście go i zabiliście na naszych oczach.
Toowoomba nie musiał podnosić głosu. Słowa były dostatecznie wyraźne.
– Wasze bezdzietne kobiety to teraz moja terra nullius, Harry. Nikt ich nie zapłodnił, więc nikt nie jest ich właścicielem. Ja tylko postępuję zgodnie z logiką białego człowieka i robię to, co on.
– Ale ty sam nazywasz to urojeniem, Toowoombo. Sam rozumiesz, że to chore.
– Oczywiście, że chore. Ale choroba jest rzeczą normalną, Harry. To brak choroby jest groźny, bo wtedy organizm przestaje walczyć i rozsypuje się na kawałki. Ale urojeń, Harry, nie wolno nie doceniać. Są ważne dla każdej kultury. Weź na przykład swoją. W chrześcijaństwie otwarcie przecież mówi się o tym, jak trudno jest wierzyć, jak wątpliwości dręczą nawet najmądrzejszego i najpobożniejszego księdza. A czyż właśnie przyznanie się do wątpliwości nie jest jednocześnie przyznaniem się do tego, że wiara, według której się żyje, jest urojeniem? Wyobrażeniem, któremu sprzeciwia się rozum? Nie wolno bez zastanowienia rezygnować ze swoich urojeń, Harry. Na drugim końcu tęczy czeka cię być może zapłata.
Harry położył się na łóżku. Starał się nie myśleć o Birgitcie, o tym, że nie ma dzieci.
– Skąd wiedziałeś, że są bezdzietne? – usłyszał swój własny chrapliwy głos.
– Pytałem.
– Jak…?
– Niektóre z nich twierdziły, że mają dzieci, gdyż uważały, że je oszczędzę, jeśli powiedzą, że wychowują gromadkę malców. Dawałem im trzydzieści sekund na udowodnienie tego. Matka, która nie nosi przy sobie zdjęcia dziecka, to moim zdaniem żadna matka.
Harry przełknął ślinę.
– Dlaczego blondynki?
– To nie jest nadrzędna zasada. Po prostu minimalizuje szanse na to, że mogą mieć w żyłach krew mojego ludu.
Harry starał się nie myśleć o mlecznobiałej skórze Birgitty. Toowoomba zaśmiał się cicho.
– Rozumiem, że wielu rzeczy chciałbyś się dowiedzieć, Harry, ale rozmowy przez komórkę drogo kosztują, a idealiści tacy jak ja nie są bogaczami. Wiesz, co masz robić, a czego nie robić.
Rozłączył się. W ciągu tej rozmowy prędko zapadający zmierzch pogrążył pokój w szarej ciemności. Ze szpary w drzwiach sterczały dwa ruchliwe czułki karalucha, sprawdzające, czy droga wolna. Harry nakrył się prześcieradłem i skulił na łóżku. Na dachu za oknem samotna kukabura rozpoczęła wieczorny koncert. King's Cross szykowało się do kolejnej długiej nocy.