Sarah leżała w wannie, dopóki woda nie stała się zupełnie zimna. Podniosła się niechętnie, wytarła i ubrała w sweter i czyste dżinsy. Przeczesała palcami włosy i podeszła do stolika, na którym zostawiła małe zielone pudełko. Było jeszcze trochę brudne. Zabrała je do łazienki i zmyła resztkę błota. Potem zmówiła krótką modlitwę i uniosła wieczko.
Oprawiona fotografia nadal leżała na wierzchu. Sarah dotknęła lekko kruchego, starego papieru, a potem ostrożnie wyjęła zdjęcie z ramki. Przedstawiało ją i ojca na plaży, obok budowanego zamku z piasku. Pamiętała jak przez mgłę, że zdjęcie robili im jacyś obcy ludzie.
Och, Boże! Jak bardzo pragnęła, aby powróciły tamte dni i naiwna wiara w to, że jest kochana i bezpieczna.
Przypomniała sobie, że fotografia została zrobiona w dniu jej szóstych urodzin. Bawili się w wodzie, zbierali muszelki i budowali zamki z piasku.
Później zjedli rybę z frytkami i ruszyli w drogę powrotną do domu. Sarah pamiętała, jak bardzo była wówczas zmęczona. Skuliła się na przednim siedzeniu i czując na ramieniu opiekuńczą dłoń ojca, zamknęła oczy i zasnęła.
Odłożyła na bok fotografię i po chwili wyciągnęła z pudełka malutką muszelkę, pamiątkę z tamtego dnia, i położyła na stoliku. Wśród skarbów z dzieciństwa znalazła popękaną skorupkę ptasiego jajeczka i smętne szczątki czterolistnej koniczyny.
W pudełku był jeszcze kluczyk do pamiętnika, którego nigdy nie napisała, oraz bransoletka z wygrawerowanymi imionami Sarah Jane. Dotknęła palcem kawałka markazytu, który dostała od znajomego ojca. Franklin Whitman nazwał go złotem głupków i powiedział, że ten minerał nie ma żadnej wartości.
Sarah powoli opróżniła pudełko, odstawiła je na bok i odetchnęła głęboko, czekając przez chwilę, czy coś się wydarzy. Wreszcie wstała i poszła do łazienki. Uczesała się, prawie nie patrząc na własne odbicie w lustrze. Odgarnęła włosy z twarzy i upięła je po obu stronach głowy.
Właśnie naciągała czyste skarpetki, gdy usłyszała pukanie do drzwi i głos Tony'ego.
– Sarah?
– Wejdź – zawołała i sięgnęła po pantofle. Otworzył drzwi, lecz nie wszedł do środka.
– Podgrzałem zupę – oznajmił.
– To świetnie. Zaraz zejdę. Omiótł wzrokiem małe zielone pudełko i zbiór leżących obok przedziwnych przedmiotów.
– Znalazłaś to, czego szukałaś? – zapytał. Sarah spojrzała na stolik.
– Znalazłam pudełko, lecz nie było w nim tego, czego szukałam.
Na jej twarzy malował się głęboki smutek. Sfrustrowany Tony wsunął ręce do kieszeni.
– Czy mogę jakoś ci pomóc?
– Nie, ale dziękuję, że o tym pomyślałeś.
– Nic nie mogę dla ciebie zrobić? Jesteś pewna?
– Tak, jestem pewna. Nikt nie może mi pomóc.
– A czego właściwie szukasz?
– Zabrzmi to głupio.
– Nic, co dotyczy ciebie, nie może być głupie. Westchnęła, a potem podeszła do stolika i przeciągnęła palcem po krawędzi muszelki.
– Sarah…?
Odsunęła na bok muszelkę i dotknęła fotografii w miejscu, w którym znajdowała się twarz ojca. Gdy podniosła wzrok, z jej oczu ciekły łzy.
– Przed laty uważałam te rzeczy za najcenniejsze skarby. Kiedy przyjechała ciotka Lorett i zabrała mnie do Nowego Orleanu, zupełnie o nich zapomniałam. A teraz… teraz jest już za późno.
– Nigdy nie jest za późno na zmiany – powiedział ciepłym tonem.
– Nie chodzi o zmiany – odparła prawie szeptem. – Już jest po prostu za późno. Zbyt długo zwlekałam z powrotem, a teraz znikła.
– Co znikło, słonko? Czego szukasz?
– Miłości… ale już jej nie ma. I nigdy nie powróci. Zabili ją, tak samo jak zabili oboje moich rodziców.
Tony nie był w stanie dłużej patrzeć spokojnie na jej rozpacz.
– Chodź do mnie – szepnął czule i wziął ją w ramiona.
Wzdragała się, ale krótko. Musiała bowiem, choć na chwilę, oprzeć się na kimś silnym. Kiedy Tony objął ją mocniej, zaczęła płakać. Najpierw cichutko, a potem coraz głośniej i głośniej.
Słuchał z przykrością szlochu Sarah, ale wiedział, że wcześniej czy później musiała się załamać. Nikt nie byłby w stanie tłumić w sobie tak wielkiego gniewu. Przyciągnął ją bliżej, oparł policzek na czubku jej głowy i nagle pojął, że właśnie na taką chwilę czekał od dwudziestu lat, od dnia pogrzebu Catherine Whitman. Mała Sarah, blada jak ściana, stała wówczas nad grobem matki, nawet nie próbując powstrzymać łez.
Tony pragnął podejść i ukoić ból nieszczęsnej dziewczynki, ale nie zrobił tego. Odszedł przekonany, że nadejdzie dzień, w którym będzie mógł przekazać jej wyrazy współczucia. Zwlekał i zwlekał, aż nagle pewnego dnia okazało się, że Sarah Whitman została wywieziona z Marmet. Przez wszystkie minione lata obraz małej, zapłakanej dziewczynki i dojmujące poczucie winy ani na chwilę nie opuściły jego myśli.
Mimo że teraz trzymał Sarah w objęciach, okazał się tak samo bezsilny, jak wiele lat temu. Pragnął, by poczuła się lepiej, nie miał jednak najmniejszego pojęcia, jak to sprawić.
Po jakimś czasie Sarah wysunęła się z objęć Tony'ego. Podał jej chusteczkę i cofnął się niechętnie.
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam – wymamrotała, wycierając łzy. – Przepraszam.
– Boże, Sarah… nie wolno ci mówić takich rzeczy. Nie przepraszaj. Zaskoczył ją gniew przebijający w głosie Tony'ego. Westchnęła.
– Anthony Jamesie DeMarco… – zaczęła powoli swoją myśl.
– O co chodzi? – warknął.
– Myślę, że powinnam wreszcie zdobyć się na słowa podzięki. Za to, że postanowiłeś mi pomóc. Poświęciłeś swój czas i ofiarowałeś dach nad głową. Przede wszystkim jednak dziękuję ci za to, że kochałeś mego ojca.
Wierzchem dłoni dotknął policzka Sarah.
– Nie ma za co.
– A co do zupy… – zaczęła.
Chciała jak najszybciej położyć kres niezręcznej sytuacji. Należało wrócić do normalności, a przede wszystkim – zachować odpowiedni dystans.
– Co do zupy – jak echo powtórzył Tony, uśmiechając się blado. – Jestem pewny, że jako właścicielka restauracji i znawczyni sztuki kulinarnej docenisz dobre jedzenie. Chodź ze mną. Przekonasz się, jak doskonale otwieram puszki.
– Sądzę, że wiele innych rzeczy też robisz doskonale – powiedziała Sarah.
Zanim zdołał poprosić ją o rozwinięcie tego tematu, opuściła pokój i skierowała się do kuchni, zwabiona zapachem pomidorowej zupy i tostów z serem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Deszcz, który padał przez cały dzień, wieczorem zmienił się w śnieg. Sarah była zachwycona zimowym pejzażem, niestety, puszyste płatki, ogromne i mokre, znikały po zetknięciu z ziemią.
Biorąc fascynację Sarah za niepokój, Tony postanowił podtrzymać ją na duchu.
– Nie przejmuj się, śnieg nas nie zasypie.
– Och, wcale się o to nie martwię – odparła. – Ja po prostu od lat nie widziałam śniegu.
– Naprawdę? Jak to możliwe?
– Ciocia Lorett nie lubiła wyjeżdżać z Nowego Orleanu, a ja nie chciałam zostawiać jej samej. – Sarah wzruszyła ramionami. – Lorett to przecież cała moja rodzina.
Tony wyczuł jednak, że istniała jeszcze jakaś przyczyna, o której Sarah nie chciała mówić. Dopiero teraz uprzytomnił sobie, że dotąd ani razu nie wspomniała o żadnym przyjacielu. Był właściwie zadowolony, oznaczało to bowiem, że między nim a Sarah nie stał żaden mężczyzna.
Podszedł bliżej i niby od niechcenia dotknął trzeciego palca jej lewej ręki.
– Widzę, że nie nosisz pierścionka ani obrączki.