Już z tarasu spostrzegła klęczącego na ziemi Gallaghera. Czubkiem palców dotykał wgłębień pozostawionych przez czyjeś buty. Podeszła bliżej i zatrzymała się za plecami szeryfa.
– Kiedy zaczęło tu padać? – zapytał.
– Przed zmierzchem – oznajmiła Sarah. – Tak, przed zmierzchem – powtórzyła dobitnie. – Pamiętam, bo stałam przy oknie i obserwowałam marznący deszcz. Śniegu nie oglądałam całe lata. Padał nadal, gdy kładłam się spać około jedenastej.
– Tony mówił, że dostrzegła pani coś z okna – powiedział szeryf.
– Tak, dzisiaj przed świtem. Obudziłam się wcześnie i chciałam sprawdzić, czy jeszcze pada śnieg. – Sarah uśmiechnęła się lekko. – Dostrzegłam coś dużego, poruszającego się między drzewami a domem. Było zbyt ciemno, żeby rozróżnić kształty. Jak już mówiłam Tony'emu, przypomniałam sobie o tym dopiero na spacerze. I właśnie wtedy odkryłam te ślady.
– Pewnie nie warto przywiązywać do nich znaczenia – uznał Roń. – Na wszelki wypadek rozejrzę się i sprawdzę, czy uda mi się odszukać je dalej, wśród drzew, i ustalić, dokąd prowadzą. Proponuję, abyście wrócili teraz oboje do domu. Zanim odjadę, dam wam znać.
– Idę z panem – oświadczył Tony.
– W porządku.
– Ma pan rację, twierdząc, że te ślady nie są istotne – wtrąciła się Sarah. – Z pewnością nie mają ze mną nic wspólnego.
– Jestem innego zdania – oświadczył Roń Gallagher. – Do Marmet przyjechał agent FBI. Zadaje wiele pytań dotyczących dnia, w którym dwadzieścia lat temu został okradziony bank. Ludzie zaczęli o tym żywo dyskutować, zajmować różne stanowiska. I właśnie w tym momencie w mieście zjawia się pani i oświadcza, że zamierza odnaleźć zabójcę ojca. To tak jakby włożyć kij w mrowisko. – Szeryf westchnął lekko. – Sam nie mam pojęcia, kto zabił pani ojca i czy sprawca nadal przebywa w naszej okolicy, ale jedno jest pewne. Powinna pani zachować ostrożność.
Sarah poczuła nagle, że robi się jej niedobrze. Ten koszmar wciągał ją coraz głębiej, lecz ona nie zamierzała pójść na dno. Mieszkańcy tego miasta zniesławili ją przed laty i zmusili do ucieczki. Był to pierwszy i zarazem ostatni raz, nie dopuści, by to się powtórzyło.
– Znając ludzi z Marmet, rzeczywiście powinnam mieć się baczności – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Miała drżący głos, ale spojrzenie spokojne. Tony wyciągnął ku niej rękę, jednak odwróciła się i odeszła.
– Pani Whitman jest przepełniona gniewem – uznał Roń Gallagher. – Nie można jej winić. – Spojrzał w niebo, a potem na zegarek. – Powinniśmy ruszać. Pozostały nam niepełne trzy godziny dobrego światła.
Tony odprowadził Sarah wzrokiem aż do samych drzwi budynku, a potem podążył za szeryfem w głąb lasu.
Gdy tylko znalazła się w kuchni, odezwał się telefon. Biegnąc do aparatu, zastanawiała się, czy powinna w ogóle podnosić słuchawkę. Pewnie nie, bo wiadomość, z pewnością przeznaczoną dla Tony'ego, i tak zarejestruje automatyczna sekretarka.
Zdziwiła się gdy usłyszała w słuchawce głos ciotki.
– Dziecko, bardzo cię proszę, natychmiast wracaj do domu – ostrym tonem nakazała wychowanicy Lorett Boudreaux.
– Ciociu… czy stało się coś złego? Jesteś może chora?
– Tak, dziecko. Dzieje się coś złego. Jesteś w niewłaściwym miejscu. Wracaj natychmiast do domu.
Sarah poczuła, jak jej ramiona pokrywa gęsia skórka. Zbyt dobrze znała ten ton głosu Lorett, aby go lekceważyć.
– Ciociu, chciałabym wrócić, nie masz pojęcia, jak bardzo. Ale jeśli wyjadę teraz z Marmet, nigdy nie otrząsnę się z przeszłości.
– Są tam ludzie, którzy chcą się ciebie pozbyć – poinformowała ciotka.
– Już o tym wiem.
– Oni są groźni.
Sarah poczuła bolesny ucisk w żołądku. A więc ślady męskich butów za domem miały znaczenie. Ktoś ją obserwował. Przez chwilę wahała się, czy nie dogonić szeryfa i Tony'ego i nie powiedzieć im o grożącym jej niebezpieczeństwie. Nie, lepiej nie, musiałaby wówczas wyjaśnić, że ostrzeżenia udzieliła jej osoba parająca się magią.
– Jeśli stąd wyjadę – powiedziała – pozwolę, by ci ludzie znów wygrali. A poza tym muszą oddać mi szczątki ojca. To przecież główny powód, dla którego tutaj przyjechałam.
– Wracaj natychmiast, moje dziecko – prosiła Lorett. – Nie zniosłabym dwóch pochówków zamiast jednego.
Sarah zbierało się na płacz. W głosie ciotki słyszała strach, który odbijał się echem w jej własnym sercu.
– Kocham cię, ciociu, ale muszę zostać w Marmet. Obiecuję, że będę ostrożna.
– Wobec tego, Sarah Jane, zrób jedno. Zaufaj swojemu mężczyźnie. On zaopiekuje się tobą. Zadba o twoje bezpieczeństwo.
– Ciociu, to nie jest mój mężczyzna. Sama potrafię o siebie zadbać.
– Nie tym razem. Niech Bóg ma cię w opiece, skarbie.
– Kocham cię – szepnęła Sarah, lecz ciotka już wcześniej przerwała połączenie.
Sarah odłożyła słuchawkę, a potem przez chwilę zastanawiała się nad słowami Lorett. A więc pobyt w Marmet okaże się jeszcze większym koszmarem, niż się spodziewała. Co z tego? Przecież nie przyjechała tu na wakacje. Ponadto uprzedzono ją o grożącym niebezpieczeństwie i dzięki temu nie była zupełnie bezbronna.
W tym samym czasie obaj panowie przebywający poza domem doszli do własnych, równie istotnych wniosków. Szeryf odnalazł miejsce, z którego pod osłoną drzew jakiś człowiek obserwował dom. Z układu i głębokości odcisków butów można było wywnioskować, że stał tutaj bardzo długo. Najpierw podczas deszczu, a potem w rozmakającym śniegu. Niestety, woda zdążyła zniszczyć ślady prowadzące do jego kryjówki, nie można więc było ustalić, skąd przyszedł intruz. Odciski butów stały się widoczne dopiero na skraju lasu.
– Ktoś przyszedł tu rozmyślnie, mam rację? – zapytał Tony. Szeryf dotknął kabury przy pasie, a potem skinął głową.
– Tak sądzę – odparł. – Ktoś obserwował dom, ale to nie oznacza, że stanowi też zagrożenie dla pani Whitman.
– Jak mam to rozumieć?
– Chodzi o pański dom – wyjaśnił szeryf. – To świetne miejsce na spędzenie wakacji. Z daleka widać, że posiadłość należy do kogoś zamożnego, kto rzadko tu bywa. Być może jakiś rabuś chciał rozpoznać teren. A kiedy zobaczył, że w domu ktoś jest, wycofał się szybko.
Tony wsunął ręce do kieszeni. Z miejsca, w którym się znajdowali, było widać dach domu. Za plecami miał jezioro. Panująca tam cisza wydała mu się złowieszcza. Znacznie bardziej wolał to miejsce w lecie, kiedy na wodzie panował ruch. Pływały łodzie, kąpali się ludzie. Teraz jednak, gdy tylko spojrzał w tamtą stronę, od razu przychodził mu na myśl Franklin Whitman, przez ponad dwadzieścia lat spoczywający na dnie jeziora.
– S ądzi pan, że ktoś zamierzał obrabować dom? – zapytał z powątpiewaniem w głosie po dłuższej chwili milczenia.
– Istnieje taka możliwość.
– Fakt. – Tony kiwnął głową. – Ale co podpowiada panu intuicja? Szeryf wzruszył ramionami.
– Od dwóch czy trzech lat nie mieliśmy w okolicy żadnych kradzieży. Gdybym miał się zakładać, skłaniałbym się do stwierdzenia, że powodem zjawienia się podglądacza stała się obecność pani Whitman. Nie musi to jednak wcale oznaczać, że ktoś chce wyrządzić jej krzywdę. Ludzie są ciekawscy, lubią wsadzać nos w cudze sprawy, a tutejsi mieszkańcy nie odbiegają w tym względzie od normy. Przyjazd pani Whitman wywołał w mieście duże poruszenie. Przed dwudziestu laty wyjechała z Marmet jako mała dziewczynka, a dziś wróciła jako dojrzała kobieta, która ma do spełnienia misję.
Tony spojrzał w górę. Na jeszcze dość jasnym niebie już była widoczna Gwiazda Polarna.