Выбрать главу

Roń Gallagher z trudem wytrzymał jej wzrok.

– Tak, proszę pani. Sam tego nie zrobił.

– A więc pokpiliście dochodzenie. Szeryf zmarszczył czoło i zasępił się. Nie podobało mu się takie postawienie sprawy.

– Na to wygląda – bąknął wreszcie.

– Chcę wiedzieć, czy zamierza pan naprawić stare błędy – przypierała go do muru. Tym razem Roń Gallagher nawet nie próbował ukryć niezadowolenia.

– Pani Whitman, zawsze robię, co do mnie należy, ale nie zawsze udaje mi się uzyskać zadowalające wyniki. Dwadzieścia lat temu zaczynałem dopiero pracę, jako młody człowiek nie miałem jeszcze wystarczającego doświadczenia. Mimo to prowadziłem jednak dochodzenie sumiennie, zgodnie z obowiązującymi zasadami. W tej sprawie występował tylko jeden podejrzany.

– Może pan odpowiedzieć mi na jeszcze jedno pytanie?

– Postaram się, pani Whitman.

– Czy kiedykolwiek braliście pod uwagę, że sprawcą był kto inny?

Roń Gallagher zawahał się, po czym westchnął. Nie potrafił skłamać tej kobiecie.

– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknął.

– Co zamierza pan teraz zrobić z tą sprawą?

– Już robię.

– Co?

– Wznowiłem dochodzenie. Jeśli odkryjemy jakieś nowe poszlaki, pierwszą osobą, której damy o tym znać.

Sarah nawet nie starała się ukryć pogardy.

– A zatem chce pan powiedzieć: proszę do nas nie dzwonić, sami skontaktujemy? Czy tak, szeryfie? – pytała drwiącym tonem.

Tony ujął ją za łokieć.

– Sarah.

– O co chodzi?

– Pan Gallagher ma przecież dobre chęci. Próbuje ci pomóc. Sarah opuś ciła brodę. Kiedy ponownie podniosła wzrok, miała w oczach łzy.

– Wiem – powiedziała cicho, a potem odwróciła się w stronę szeryfa.

– Przepraszam. To wszystko jest dla mnie tak okropnie trudne… Roń Gallagher dotknął jej ramienia.

– To nie mnie należą się przeprosiny, lecz pani. Sarah, proszę dać mi trochę czasu. Zrobię wszystko co w mojej mocy, nawet jeśli narażę się w ten sposób szacownym obywatelom naszego pięknego miasteczka.

Twierdzeniem tym szeryf trochę rozluźnił napiętą atmosferę.

– Jeśli pan tak postąpi, mam nadzieję, że to zobaczę – powiedziała Sarah. – Na mnie już czas. Znikam. A pan niech zabierze się za wywoływanie demonów z przeszłości.

– Dobrze, pani Whitman. Właśnie zamierzam to zrobić – potwierdził szeryf, zamykając za gośćmi drzwi gabinetu.

W sekretariacie Margaret rozmawiała przez telefon. Na pożegnanie Sarah pomachała jej ręką. Zaraz potem, sięgając do klamki, usłyszała ciche przekleństwo Tony'ego.

– O co chodzi? – spytała zdziwiona.

– Spójrz. – Pokazał okno na ulicę. – Wygląda na to, że odnaleźli cię reporterzy.

W pierwszej chwili Sarah miała ochotę uciec tylnym wyjściem, ale potem ogarnęła ją złość.

– Świetnie – warknęła.

– Jesteś pewna? – zapytał Tony. – Poczekaj tutaj, a ja pójdę po szeryfa. On szybko się ich pozbędzie.

– Zostań. Są rzeczy, które wymagają wyjaśnienia. Może potem media dadzą mi święty spokój.

Tony zrezygnował z dalszej dyskusji. Z lekkim westchnieniem otworzył przed Sarah drzwi.

Prawie natychmiast wycelowano w nich trzy kamery. Podbiegło kilku reporterów. Podsunęli Sarah mikrofony pod nos.

– Pani Whitman! Pani Whitman! Co może nam pani powiedzieć o tej sprawie? Czy pani uważa, że to wspólnicy zamordowali pani ojca? Czy jest pani rozgoryczona, bo…

Tony wysunął się przed Sarah, odgradzając ją od reporterów i tłumu gapiów.

– Proszę się cofnąć! – zażądał ostrym tonem. – Pani Whitman nie będzie odpowiadała na żadne pytania, ale zamierza wygłosić oświadczenie.

– Kim pan jest? – chciał się dowiedzieć jeden z reporterów. – Jej adwokatem?

– Nie. A więc chcecie usłyszeć, co ma do po wiedzenia pani Whitman czy mam wezwać szeryfa?

Reporterzy cofnęli się, a Sarah zrobiła krok w przód.

– Koroner jeszcze nie wydał mi ciała ojca, ale poinformowano mnie o wznowieniu śledztwa. Jest dla mnie oczywiste, że ojciec stał się kozłem ofiarnym prawdziwego złodzieja, który nie tylko wykradł z banku milion dolarów, lecz także dopuścił się morderstwa. – Sarah nachyliła się i spojrzała prosto w obiektywy wycelowanych w nią kamer.

– Nie wiem, jak długo zostanę w miasteczku, ale nie spocznę, dopóki nie zostanie oczyszczone imię mojego ojca, a jego zabójca nie stanie przed sądem. Dwadzieścia lat temu mieszkańcy tego miasta zatruli życie mnie i mojej rodzinie, odsądzając nas od czci i wiary. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, oczekuję od nich co najmniej przeprosin.

Reporterzy znów zaczęli zasypywać Sarah pytaniami.

– To wszystko – oświadczył Tony. – A teraz proszę nam wybaczyć. – Wziął Sarah pod rękę i poprowadził do samochodu. – Wskakuj, szybko

– polecił szeptem, otwierając przed nią drzwi. Zatrzymała się i podniosła wzrok.

– Nie, Tony. Nie zamierzam uciekać. Nigdy więcej.

Zaczął protestować, ale zaraz potem zrezygnowany machnął ręką.

– Napytasz sobie biedy, dziecino – powiedział łagodnym tonem. – Skoro już jesteśmy w mieście, czy chcesz coś jeszcze tutaj załatwić?

– Możemy pojechać do supermarketu? Powinnam kupić kilka rzeczy.

– Słonko, przecież możesz robić, co ci się żywnie podoba.

Sarah uśmiechnęła się i usadowiła w fotelu. Tony obszedł samochód i wsunął się za kierownicę. Chwilę później jechali w stronę centrum Marmet, do jedynego w mieście sklepu spożywczego.

Pół godziny później opuścili to miejsce, każde z dużą torbą pełną wiktuałów. Tony otworzył bagażnik i kiedy nachylił się, żeby włożyć zakupy do środka, poczuł na plecach czyjś wzrok.

W ich stronę zmierzał wysoki, starszy mężczyzna, z małą paczką w dłoni.

– Czy to ty, Sarah Jane? – zapytał.

– Pan Harmon Weatherly? Starszy pan rozpromienił się.

– A więc jednak mnie poznałaś! A ja nie byłem nawet pewien, moja droga, czy po tylu latach jeszcze w ogóle mnie pamiętasz. Jak ci się wiedzie?

– Dziękuję, dobrze. Od razu wiedziałam, kim pan jest. Był pan najlepszym kasjerem w banku. Tatuś często to powtarzał.

Starszy pan uśmiechnął się smutno.

– Podziwiałem twojego ojca – powiedział. – Był bardzo przyzwoitym człowiekiem. W dzisiejszych czasach to rzadka zaleta.

– Dziękuję za miłe słowa. Nie ma pan nawet pojęcia, jak bardzo je sobie cenię. Harmon Weatherly skinął głową, a potem przeniósł wzrok na towarzysza Sarah.

– Czy ja pana znam? – zapytał.

– Jestem Anthony DeMarco. – Tony wyciągnął rękę na powitanie. Starszy pan uniósł brwi. Było widać, że wraca mu pamięć.

– Jesteś synem Sylvestra DeMarca, mam racj ę?

Tony aż jęknął w środku. Całe lata ciężko pracował na to, by zapomniano o jego pochodzeniu, a tu nagle, jednym zdaniem, ten starzec ściągnął go ponownie na samo dno.

– Tak – potwierdził zachmurzony.

– Dobrze go znałem – mówił dalej Weatherly. – Podobnie zresztą jak twoją matkę. Wiadomość o ich śmierci przyjąłem z prawdziwą przykrością.

Tony z trudem ukrył zdziwienie. Przez całe życie na temat rodziców słyszał tylko i wyłącznie przykre rzeczy. Nie wiedział, czy uściskać rozmówcę, czy lepiej nie okazywać żadnych uczuć.

– Gdzie teraz mieszkasz? – zapytał Weatherly.

– W Chicago.

Starszy pan pokiwał głową.

– Byłem tam. Raz. Nie podobało mi się, jest zbyt płasko.

– Tak, ma pan rację. – Tony uśmiechnął się. – W porównaniu z Maine…