– To nie był wypadek – z przekonaniem w głosie oświadczył Tony. – Gdyby Sarah akurat trochę się nie poruszyła, kula trafiłaby w nią, a nie w ścianę domu.
– Chyba na to wygląda – przyznał szeryf.
Spojrzał na Sarah. Miała pobladłą twarz, a na podbródku niewielkie skaleczenie od upadku na ziemię. Nadal trzęsła się jak galareta. Było widać, że walka z niewidzialnym wrogiem mocno nadszarpnęła jej nerwy.
– Co zamierza pan zrobić? – spytała Rona Gallaghera. Zsunął kapelusz na tył głowy i podrapał się za uchem.
– W tej chwili niewiele mogę zdziałać, bo jest ciemno – odparł po chwili namysłu. – Wrócimy tu rano, żeby przy świetle dziennym dokładniej obejrzeć ślady. Postaramy się wykryć, dokąd prowadzą. Jeśli jednak mamy do czynienia z tym samym człowiekiem, co poprzednio, to wątpię, czy to coś da. Jest ostrożny i sprytny.
– A co ja mam począć? – pytała dalej Sarah.
Roń Gallagher zrobiłby wiele, aby w oczach tej kobiety uchodzić za bohatera, ale nie miał na to szans. Co gorsza, wszystko wskazywało, że jako szeryf jest do niczego.
– Niech pani nigdzie nie chodzi sama – powiedział po krótkiej chwili namysłu. – Odradzam także stanowczo opuszczanie domu, dopóki nie ustalimy czegoś bardziej konkretnego. – Spojrzał na Sarah i dodał: – Koroner obiecał wydać pani zwłoki ojca za dwa dni.
– Oczekuje pan, że pochowam ojca, podwinę ogon i ucieknę stąd? – spytała z pochmurną miną.
– Nie, chciałem tylko powiedzieć, że nie jestem w stanie zapewnić pani stuprocentowego bezpieczeństwa. Na razie nawet nie wiem, kogo właściwie szukamy.
– Powinien pan wiedzieć, że tym razem nikomu nie uda się wygnać mnie z tego miasta – oświadczyła z determinacją. – Opuszczę Marmet wtedy, kiedy uznam za stosowne, nie wcześniej. W każdy możliwy sposób szargano tu i bezczeszczono dobre imię mojej rodziny i nie wyjadę stąd, dopóki nie zostanie w pełni oczyszczone. – Sarah przerwała na chwilę, żeby nabrać powietrza. – Człowiek, który zamordował mego ojca, jest także odpowiedzialny za śmierć mojej matki. On i być może jego wspólnicy okradli bank, pozbawili mnie rodziny, nieomal zmarnowali mi życie. Szeryfie, niech pan rozpowie wszem i wobec, co zamierzam. Im szybciej mieszkańcy Marmet zrozumieją motywy mojego postępowania, tym mniej będę musiała potem wyjaśniać.
Tony czuł się okropnie. Podziwiał odwagę Sarah, ale śmiertelnie obawiał się o jej bezpieczeństwo. Był rozdarty wewnętrznie. Z jednej strony pragnął, aby z nim została, z drugiej zaś, aby jak najszybciej wracała do Nowego Orleanu.
Uznał jednak, że jest coś, co mógłby i powinien zrobić. Spojrzał na szeryfa.
– Informuję pana, że począwszy od jutra rana terenu mojej posiadłości będą pilnowali uzbrojeni strażnicy. A wewnątrz domu zakwateruję dwóch ochroniarzy. Zostaną tutaj, dopóki nie złapie pan tego człowieka.
– Tony, nie możesz… – zaprotestowała Sarah. Odwrócił się i popatrzył na nią chłodno.
– Mogę, a ty, Sarah Jane, nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia.
Roń Gallagher z aprobatą pokiwał głową, podczas gdy Sarah opadła ciężko na fotel. Traciła kontrolę nad sytuacją, a oczywiście bardzo tego nie lubiła.
W tej chwili przypomniała sobie o kalendarzu biurowym, który znalazła wśród rzeczy ojca.
– Szeryfie, mam coś, co bardzo chciałam panu pokazać.
– Mówisz o kalendarzu? – zapytał Tony. Sarah skinęła głową.
– Nie ruszaj się. Sam go przyniosę. Zamierzała zaprotestować, ale uprzytomniła sobie w porę, że na drżących nogach nie dałaby rady wejść po schodach.
– Co to jest? – spytał Gallagher.
– Dziś rano Harmon Weatherly wręczył mi pudełko z rzeczami ojca, znalezionymi swego czasu podczas porządkowania jego biurka. Powiedział, że te drobiazgi chciał oddać mojej matce, ale nie wpuściła go do domu. Trzymał je więc u siebie, całe dwadzieścia lat. Przeglądając zawartość pudełka, natrafiłam na kalendarz biurowy. Są w nim zapiski ojca, które dla mnie nie mają sensu. Sądzę jednak, że mimo to powinien pan na nie chociaż zerknąć.
– Chętnie – ucieszył się szeryf. – Może wreszcie natrafimy na jakiś ślad.
Gdy Tony wrócił z kalendarzem, Sarah odnalazła szybko niezrozumiałe zapiski i pokazała je szeryfowi.
– Najpierw myślałam, że chodzi o terminy spotkań w klubie myśliwskim „Łoś", ale potem przypomniałam sobie, że tamte spotkania odbywały się zawsze w środy wieczorem, a nie o trzynastej, w samym środku dnia.
– Ustalę, co to może oznaczać – powiedział Gallagher.
– Po zbadaniu sprawy chciałabym dostać kalendarz z powrotem – zastrzegła Sarah.
– Każę zrobić od razu odbitki wybranych kartek i jutro rano mój zastępca odwiezie pani oryginał – obiecał szeryf. – Czy to pani odpowiada?
Sarah skinęła głową. Po raz pierwszy zdobyła się na coś w rodzaju uśmiechu.
– Dziękuję – bąknęła, a potem popatrzyła na Tony'ego i pozostałych ludzi szeryfa. – Bardzo dziękuję panom za wszystko, co robicie. Gdyby panowie jeszcze mnie potrzebowali, będę na piętrze. Muszę przyznać, że jak na jeden wieczór mam już dość atrakcji.
Jak na komendę wszyscy mężczyźni podnieśli się z miejsc.
– Odprowadzę panów do wyjścia – zaproponował Tony, kątem oka spoglądając na opuszczającą pokój Sarah.
Roń Gallagher też zerkał w tamtą stronę. Żałował, że nie miał jej niczego konkretnego do powiedzenia, że nie mógł się niczym wykazać.
– Polecę jednemu z moich ludzi, aby aż do rana patrolował tę okolicę. Tony uścisnął szeryfowi dłoń.
– Bardzo dziękuję. Doceniam pańskie zaangażowanie i zdaję sobie sprawę z tego, że dla pracowników tutejszej policji wznawianie dawno zamkniętego dochodzenia musi być frustrujące.
Roń Gallagher przytaknął ruchem głowy.
– Trudno cokolwiek znaleźć po ponad dwudziestu latach – przyznał z westchnieniem.
Niebawem ludzie szeryfa wsiedli do radiowozów. Kiedy odjechali, Tony zatrzymał Rona Gal-laghera przy drzwiach.
– Uprzedzam, że wynajmę prywatnego detektywa – poinformował szeryfa. – Na wszelki wypadek. Oczywiście nie dlatego, że nie ufam pańskim zdolnościom – dodał tytułem wyjaśnienia. – Ale kiedy zewrzemy siły, z pewnością szybciej odszukamy zabójcę Franklina Whitmana, który teraz próbuje uciszyć Sarah.
– Każda pomoc mi się przyda – oświadczył Roń Gallagher. – Jeśli ten detektyw coś odkryje, proszę dać znać. Obiecuję, że postąpię tak samo. Między nami mówiąc, agenci federalni uważają, że my, miejscowi, jesteśmy równie bystrzy, jak zajęcze bobki. Nie będą się chcieli dzielić zdobytymi informacjami i właściwie nie liczę nawet na ich pomoc.
– Na moją może pan liczyć w stu procentach – zadeklarował Tony. Roń Gallagher kiwnął głową, ale zaraz potem spochmurniał.
– To straszne, co przydarzyło się pani Whitman. Zdążyła już przeżyć prawdziwe piekło. Nie dopuszczę, aby teraz stało się jej coś złego.
– Jeśli coś się stanie, szeryfie, to nie z pańskiej winy, lecz dlatego, że ktoś w Marmet ma teraz solidnego pietra – powiedział Tony. – Ludzie, którzy się boją, są niezwykle niebezpieczni.
Zabójca nie podejrzewał, że kiedykolwiek odnajdziemy ciało Whitmana. Teraz jest zdeterminowany, nie cofnie się przed niczym.
– Myślał pan o tym, aby namówić panią Whitman do powrotu do Nowego Orleanu? – zapytał szeryf.
Tony pokręcił głową.
– Sarah twierdzi, że mieszkańcy Marmet zniszczyli jej rodzinę, a ją samą wypędzili z miasta. I nie zamierza pozwolić, aby zrobili to ponownie. To odważna kobieta, nie należy do tych, którzy biorą nogi za pas.