Выбрать главу

Hunt milczał, ciężko zdegustowany. Nie spodziewał się w odpowiedzi na swe pytanie aż takiej auto wiwisekcji. Taktownie skierował spojrzenie w bok i w górę, na miasto sterowców. To nieprzyzwoite, taki akt. Powinna znać granicę. Co ja mam teraz powiedzieć? Jak się zachować? Praawda, chciałem większej bliskości, intymności – ale, do cholery, bez przesady…!

Teraz powstał kłopot: jak rozwiązać układ spojrzeń nierównoległych. Nie należy patrzeć gdzieś w odległą przestrzeń, to nazbyt sztuczne. Podobnie popatrywanie na własne paznokcie nie spełnia roli. Coś pomiędzy: ściana, balustrada, żeby spojrzenie błądziło w sposób niby naturalny. Ktoś w końcu złamie się pierwszy – spojrzy wprost, wstanie, wyjdzie. Ale niech to nie będę ja.

– To wystarczy, żeby uwierzyć w myślnię – mruknęła.

– Co?

– Takie chwile.

– Jakie?

– Takie właśnie. Trach: spojrzał na nią.

Głowa nieco opuszczona. Uśmiechała się. Wzruszył ramionami, podrapał się wskazującym palcem w prawą brew.

– Wiele nie trzeba – przyznał. – Wchodzisz do pokoju, nawet nie obejrzą się, a już zmiana. Takie rzeczy. I niby komu się zdarza? Telepatom? Skądże. Ile razy coś podobnego… Obszczekuje cię na ulicy pies, w pewnej chwili masz już tego dość, może zły humor akurat, w każdym razie wściekłość przeważa, i w tej jednej chwili jesteś gotowa skopać go na śmierć, pstryk, decyzja milisekundowa, nawet jeszcze nie wykonałaś ruchu, nie zmieniłaś wyrazu twarzy, hormony agresji nie zaczęły pracować – a ten pies już wie i milknie, podkula ogon, ucieka. Takie rzeczy. Myślnia pasuje do podświadomych przeczuć. Albo czy ktoś patrzy na ciebie, osławiony „wzrok przewiercający potylicę". Powinniśmy szukać między tajnymi agentami. Którzy najlepiej wyczuwają śledzących. I tak dalej.

– Taa, wiem coś o tym. – Zajrzała do wnętrza szklanki (to też jest sposób). – Kiedy właściwie Fortzhauser odwołał moją ochronę?

– Mhm? Tuż po pani powrocie z Bostonu. Bo co?

– Ona jest trochę paranoiczka i…

– Kto?

– Ona. Ja.

– Aha. – Wstał, oparł się przedramionami o balustradę, wyjrzał w świetliste otchłanie. – Jeśli ktoś panią śledzi, trzeba to zgłosić, i tak dosyć mamy przecieków, pół świata już wie. Przynajmniej w razie czego będzie pani potem kryta.

– Śledzić? Po cóż mieliby mnie śledzić? Nie tak dzisiaj pracują wywiady. A może się mylę? Pan był przedtem -gdzie? w NSA?

– Nieważne.

Odwrócił się i jego wzrok trafił na tego pająka, mozolnie wędrującego po ścianie. Zanim pomyślał, wyciągnął rękę, by go zdjąć i wyrzucić za balkon. W ostatecznym rozrachunku ciało okazało się jednak wolniejsze od myśli i na szczęście Nicholas w porę się zorientował, co właściwie czyni. Oho! Pułapka! Wymienił z Mariną szybkie spojrzenia, wymuszony uśmiech kłócił się w nich z autentycznym zmieszaniem.

Sam się w to wplątał, sam musi znaleźć wyjście. Ręki wciąż nie opuszczał. Opuści – źle. Wyrzuci pająka – też niedobrze. Przeciągać chwilę bardziej również nie sposób, obsunie się w inny symbol, jeszcze silniejszy.

Co robić, co robić, Boże mój, jak ja się wpakowałem w tak jednoznaczne deklaracje, ona patrzy, nie mogę wyrzucić, nie mogę nie wyrzucić…

Poruszyła głową, wróciła do kontemplacji zawartości szklanki.

Opuścił ramię.

– Chodźmy, zimno mi. – Ruszył ku drzwiom. – Zadzwonić po taksówkę?

– Jurydykator gwarantuje.

– No tak.

Wypiła sok. Odebrał szklankę. Palce miała zimne, Przeprosił za przypadkowe dotknięcie.

5. Uwolnienie

Czarny zgasił ekran, przerwał wykład komputera, choć zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie wszystko usłyszał -ale to za wiele na jeden raz, lepiej porcjami, tak łatwiej akceptować cuda i wszelkie nieprawdopodobieństwa.

Krzyknął na światło i w habitacie zapadła ciemność.

Przypiął się do posłania. Taak. Myślnia, psychomerny, monady… Zobaczymy.

Nigdy tego nie robił, nie było potrzeby, czerń zalewała go wszak nawet wbrew jego wysiłkom – teraz natomiast miał się świadomie otworzyć na zewnętrze. Umysł jak gąbka. Wyobraź to sobie: zasysasz, chłoniesz, wciągasz, absorbujesz…

Jest tam kto…?

… szszszszszszszsz…

Problem polegał na tym, że nie zawsze dawało się natychmiast wychwycić obce myśli – nie zawsze „pchały się przed oczy". Nieraz zdarzało się Czarnemu znajdować w środku swych po latach otwieranych wspomnień oczywiste „fałszywki": papużki nierozłączki hodowane przezeń w dzieciństwie (nie hodował); twarz siostry (nie miał siostry); obrazy miejsc, w których nigdy nie był. Stanowiło to dodatkową przyczynę, dla której nie ufał własnej pamięci – chociaż tę mniej ważącą, bo przecież dosyć łatwo było rozpoznać owe „kukułcze jaja". Teraz jednak, gdy usiłował „upolować" monadę, rzecz urosła do rangi problemu: monada może być tuż-tuż, monada może go dotykać, lecz on jej nie wyczuwa, ponieważ jej psychomemiczne macki omijają napowierzchniowy strumień jego myśli.

Co natomiast wyczuwał: dezintegrujące się powoli pozostałości po Numerze 4, coraz drobniejsze kompleksy jego psychomemów, jak ten z końmi. I własne, co zawsze gromadzą się w miejscu, w którym przebywał przez dłuższy czas. Komputer objaśnił mu to ogólną regułą: rzecz dotyczy wszystkich ludzi, lecz tylko telepaci zdają sobie sprawę. W przypadku ludzi o uzdolnieniach mediumicznych, czy też po prostu nadwrażliwych, czasami jeszcze dochodzi do pojedynczych „powrotów" psychomemów: znalazł się po jakimś czasie w tym samym miejscu i przyszły mu do głowy te same myśli, co przy pierwszej wizycie, lub pewien rodzaj deja vu: nigdy tu nie był, a zna okolic? – dzięki przyswojeniu sobie psychomemów z cudzymi reminiscencjami. Zresztą zależy to od zagęszczenia psychomemów w myślni, przy wyjątkowo wysokim niemal każdy jest już podatny. Tym się tłumaczy istnienie miejsc- ulic, budynków, pomieszczeń – charakteryzujących się specyficzną atmosferą: przygnębienia, przerażenia, smutku, radości. Więzienia są tak ponure nie tylko z racji barwy ich ścian.

Dla każdego człowieka istnieje bowiem jemu właściwy próg ciśnienia myślni, do którego umysł opiera się naporowi wolnych psychomemów, potem – bariera pada. Tak jak z systemem immunologicznym: są ludzie, które chorują każdej wiosny, i są tacy, którym żadna epidemia nie straszna.

Nagle – przez szybkie obrazowe skojarzenie – zdał sobie Czarny sprawę, jak by to jego „polowanie" wyglądało w komputerowej symulacji: samotne słońce wabiące swymi promieniami dookolną gęstą zieleń. Kto tu na kogo poluje? Przecież on pełni rolę żywej przynęty! Te czujniki, elektrody, którymi opięty był Numer 4 – to dlatego. Co za kontakt możliwy z neuromonadami? Zbliżą się, dotkną… Co zostanie z mego umysłu?

Poczuł się przerażająco nagi w owej zimnej pustce kosmosu i myślni, wystawiony na widok, bezbronny.

O co tak naprawdę chodzi Huntowi i pozostałym?

– Przynętą? Oczywiście, że jesteś przynętą, o to tu przecież chodzi, tłumaczyłem ci. Ale jeśli pytasz o to, czy jesteś przeznaczony na stracenie – to odpowiedź jest zdecydowanie przecząca. Pomijając wszystko inne, uwierz w nasz pragmatyzm: nie znaleźliśmy dotąd twego następcy. To znaczy: znaleźliśmy, lecz nie udało się go przechwycić, inni byli szybsi. Jesteś dla nas niezwykle cenny.

– Doprawdy? Nie wygląda mi na to. Wiesz, co się stanie, gdy uda mi się zwrócić na siebie uwagę neuromonady i zostanę przez nią naprawdę dotknięty? Potrafisz to sobie wyobrazić? Ja nawet nie próbuję.

– Posłuchaj mnie uważnie. Nauczysz się mantrycznej blokady medytacyjnej, to cię obroni, monada nie będzie miała do ciebie dostępu, gdy zapchasz sobie umysł psychomemami neutralnymi. Podłączysz się do aparatury, żebyśrny mogli monitorować wszystkie czynności twego organizrnu, także mózgu. Nie potrafimy chemicznie zablokować twej zdolności telepatii, bo to jest immanentna właściwość umysłu – jak biegłość w matematyce czy wyobraźnia przestrzenna – ale możemy aplikować ci wspomagające hormony i chemiczne stymulanty. Poza tym – my przecież nie chcemy, żebyś od razu pakował się z umysłem w środek neuromonady. Powolutku, powolutku. Urwiesz jej trochę psychomemów, potem znowu. Opowiesz, co pamiętasz, co myślisz, czujesz. Może też ona wchłonie twoje psychomemy. Ty masz tam być jak latarnia morska, nadawać Morse'em przez myślnię. Neuromonady są inteligentne, prędzej czy później się zorientują -a my dążymy właśnie do tego, do kontaktu, obustronnego kontaktu.