– Rodzice zamówili cię chyba jako idealnego sprzedawcę używanych samochodów, Hunt.
– Polityka chcieli, polityka. Pamiętaj: nie narażaj się. Nie musisz od razu brać monad szturmem. My jedynie chcemy się porozumieć.
– Kłamca, cholerny kłamca, otworzysz gębę i spada cena srebra. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Przeklęty panie Hunt, zgrzytał Czarny zębami, ja ci tu jeszcze pokażę „porozumienie"! Totalne!
Co jednak mógł sam tu zrobić? To przecież był szantaż par excellence, szantaż tak doskonały, że nawet nie wymagał artykulacji groźby. Czarny wszak tak czy owak będzie tu na orbicie świecił dla monad niczym słońce, wybuchająca supernowa – i w tej sytuacji wszystkie zalecenia Hunta zgadzały się w stu procentach z podpowiedziami instynktu samozachowawczego Czarnego.
Uczył się „mantrować" na beztreściwych słowach, zapadać w trans medytacyjny, otwierać swój umysł, wypuszczać w myślnię protuberancje psychomemiczne. Popodłączał się własnoręcznie do całej zainstalowanej tu aparatury. Trafił przy tym na kilka starych skrzepów myślni z utrwalonymi w formie psychomemów wibracjami pamięci -jak tamci przylepiali sobie czujniki, przypinali iniektory, wbijali igły: Numer 4, Numer 3, Numer 2. Na psychomemy Numeru l nie natrafił ani razu, zapewne przydzielono mu inny lab. Albo po prostu wymiotły je i rozproszyły psychomemy późniejsze.
Podłączywszy się, trenował w sprzężeniu z kompem, który wykreślał na ekranie nad nim linie szybkości pulsu, ciśnienia krwi, fal mózgowych. Oficer dyżurny – ktoś nowy, nie znał Czarny tego głosu – odpowiednio zachęcał go do ćwiczeń bądź polecał chwilę odpoczynku. Lecz w istocie żaden odpoczynek nie był tu możliwy. Nawet nieprzytomny, wzbudzałby w myślni fale na kilometry naokoło. Co innego to było, jeśli nie wyrok w zawieszeniu?
Gdy wyciszał się, otwierał mentalnie – niemal fizycznie czuł, niemal widział zieleń przenikającą osmotycznie w fotosferę gwiazdy jego umysłu. Model zwyciężył.
Bombardowało go promieniowanie reliktowe myślni -stare, pojedyncze, zdegenerowane psychomemy: drgnięcie mięśni karku tyranozaura, krew ofiary w paszczy tygrysa szablastozębnego, kość wzniesiona do ciosu w mej włochatej pięści, widok krajobrazu sprzed ery człowieka, ciężkie myśli wielorybów, prawie nieprzystawalne do ludzkich analogi impulsów nerwowych organizmów prymitywnych.
Obmywały go wysokie fale białego szumu – chaotyczny potop psychomemów z gejzeru dzisiejszej biosfery Ziemi, ze szczególnym uwzględnieniem ludzkości: gnije zakuty w kajdany w chińskim więzieniu, dotyka jego skóry ciepło słońca na piasku plaży Lazurowego Wybrzeża, przynosi zimną ulgę ssanie mechanicznej dojarki na jego wymionach, dziesiąty ból krzyża, gdy zginam się, by wsunąć w błoto sadzonkę ryżu.
A sam także promieniował sobą na wszystkie strony, krzycząc, wabiąc, płonąc. Supernowa. Przyjdźcie, przyjdźcie, przyjdźcie. Nie przychodźcie, nie przychodźcie.
I czy to, co docierało do niego co jakiś czas, te dzikie, absurdalne połączenia psychomemów – gryźć czas, anabullga trosa, cap za żółto, skaczemy w otchłanie ciężaru,
lód
trawie mych oczu, podzielić się, podzielić na minus
dwa- czy to były właśnie te pierwsze dotknięcia macek
neuuromonad…?
W Nowym Jorku Hunt wrócił już z lunchu w „Santuccio". Nawet podczas jedzenia planował kolejne posunięcia w dialogach z Numerem 5. Facet był wymagającym graczem. Lecz stał na z góry straconej pozycji. Miał rację, miał całkowitą rację: stanowił żywą przynętę i był przeznaczony na straty. Ale i Hunt mówił prawdę: nie dysponowali kolejnym telepatą i Czarny był dla nich bardzo cenny. Lecz na czym polega ta drogocenność, skoro w myśl obowiązującej w Programie Kontakt doktryny zużywamy ich niczym jednorazowe flary sygnalizacyjne?
Nicholas nie zwierzał się z tego nikomu (zwierzać się! – aż taki głupi to on nie był), ale nie żywił wielkich nadziei na powodzenie projektu. Nawet istnienie owych neuromonad – zdefiniowanych właśnie jako monady „inteligentne" i „samoświadome" – wydawało mu się niezwykle mało prawdopodobne. Hunt nie posiadał tej łatwości wiary w abstrakcyjne modele i umiejętności dowolnego obracania nimi w głowie, którą Vassone tak dobrze rozwinęła. Dla Hunta elektron stanowił piłeczkę pingpongową wirującą dookoła siebie i jądra atomu. Z takim podejściem – z tak ukształtowanym umysłem – wypadał w rozmowach z naukowcami na nieuleczalnie chorego na astygmatyzm wyobraźni: pewnych rzeczy po prostu nie dostrzegał. Zdawał sobie jednak sprawę z tej ułomności i nie sądził podług siebie. Być może był to błąd – bo inni wszak również mogli znać jego ograniczenia i wykorzystać ślepca do własnych celów: nikt nie kłamie lepiej od przekonanych o prawdziwości wypowiadanych łgarstw…
Bez odczekania wszedł do gabinetu Mariny – pomieszczenia Centrali nie posiadały wymaganych przez Nową Etykietę indywidualnych blokad zamków drzwiowych.
Vassone malowała sobie właśnie usta. Zdziwił się: nawet do „De Aunche" przyszła prawie bez makijażu, czemu maluje się teraz? Na dodatek uśmiechnęła się do niego znad lusterka zupełnie nie po swojemu – niemal ciepło.
– Przesłuchała pani moją ostatnią z nim rozmowę? -spytał usiadłszy.
– Yhmy. – I co?
– Co: i co?
– Przecież to prawda – mruknął – oni są kamikaze. Vassone schowała kosmetyczkę.
– Pan nie wierzy w sukces Programu, panie Hunt -stwierdziła.
Nicholas sklął się w duchu. Tak to się właśnie kończy. No bo od czego są psychoanalitycy? Od czego teleconfessions? Dał plamę, nie da się ukryć.
Bezczelnie spojrzał jej w oczy.
– Monady roślinne i zwierzęce – okay, mam dowody, pośrednie, ale mam. Ale – neuromonady? To tylko elegancka ekstrapolacja. A nawet gdyby prawda – to jak odróżnić? Po czym?
– Po organizacji myśli. Monady pierwszej i drugiej kategorii nie myślą. Ulegamy tu złudzeniu spowodowanemu tym, iż ich „ciało" zbudowane jest z psychomemów. Podobnie – jeśli nie przeciążam tym porównaniem pańskiego aparatu imaginacyjnego – byty „myślące białkami" mogłyby brać całą florę i faunę Ziemi, ich biologię, za przejaw zaawansowanego życia psychicznego. Tak samo monady. Inteligencji i świadomości szukać trzeba u nich poziom wyżej.
Hunt zreflektował się i opuścił wzrok z twarzy na piersi, dłonie, nogi Vassone. Znowu przelotne zdziwienie: była w brązowym monosari i wełnianej kamizelce – nie jej barwy, nie jej styl, przez te pół roku ani razu nie widział jej podobnie ubranej.
– No dobrze – mruknął, szukając po kieszeniach beznikotynowców – ale co to jest, ten „poziom wyżej"?
Marina odchyliła się w tył w swym fotelu, spojrzała przymrużonymi oczyma na sufit.
– To też będą jedynie przybliżenia, modele, ekstrapolacj.- Na tym etapie nic więcej nie mogę panu zaproponować. Poziom wyżej… myśli jako forma organizacji psychomemów. Bo nie psychomemy jako takie: nie myśli pan przecież wszystkimi komórkami swego organizmu. W tym sensie nie przypuszczam, by neuromonady były w ogóle świadome treściowej zawartości psychomemów – to dla nich martwa materia.
– Zaraz-zaraz! Jak zatem możemy zwrócić na siebie ich uwagę? Co nam da wyłapanie przez telepatów fragmentów ich skrzepów myślni, ich ciał: kompleksów psychomemów – co? Nic!
– Wie pan – rzekła wolno Vassone z osobliwym uśmiechem – są na to sposoby. Cios młotem kowalskim i wulkan pod stopami każdy zauważy.
– Drukowanymi, proszę – warknął Hunt.
– Uśmiercenie w identyczny, bardzo bolesny sposób dużej liczby ludzi bądź zwierząt o dobrze rozwiniętym systemie nerwowym…
Nicholas mimo woli spojrzał jej w oczy.
– Czy my tu mówimy o zbiorowych, rytualnych mordach?
Vassone skinęła głową.
– Są precedensy w historii. Sądzi pan, że skąd się wzięła tradycja hekatomb dla obłaskawienia bogów?
– Bogów? Bogów? Czy nie zataczamy tym samym… Moment… Pani mi wtedy powiedziała: „Oni znajdą mi Boga". Co to wszystko…
– A wracając do „poziomu wyżej" – weszła mu w słowo Marina – rzec mogę następująco: istnieją pewne uprawnione przypuszczenia. Weźmy kwestię samej inteligencji. W standardowych sprawdzianach IQ stosuje się dla wyznaczenia umysłowych możliwości badanego testy na analogie, równoczesne operacje n-elementowe: A ma się do B tak, jak C do D, E lub F. Za maksimum dla Homo sapiens jako gatunku uznaje się około tuzina elementów, z uwagi na odchylenia w przypadku szczególnie ekscentrycznie rzeźbionych. Chodzi tu o liczbę tak zwanych „porcji informacji", którymi może pan jednocześnie obracać. W czasach telefonów klawiaturowych stosowano różne metody dzielenia długich numerów telefonicznych dla umożliwienia utrzymania ich w „polu operacyjnym" umysłu. Łatwiej zapamiętać „siedemnaście dwanaście trzysta dwa" niż Jeden siedem jeden dwa trzy zero dwa"; wiem, bo sama wciąż uczę się numerów na pamięć, już kilka razy okazało się to bardzo przydatne, panu też radzę. Zdolność do pracy na takich wieloelementowych zbiorach nazywamy właśnie inteligencją. Neuromonady natomiast -nie sądzę, by istniała dla nich jakakolwiek górna granica liczby owych elementów. To w ogóle nie jest inteligencja do pomieszczenia w naszych skalach, równie dobrze może pan ważyć głazy wagą aptekarską. Z tym aspektem wiąże się także umiejętność myślenia „nadmetaforami", to znaczy metaforami zbudowanymi z metafor, albowiem…