Выбрать главу

– Słówko, jeśli można.

Niemal zaciągnęła go do wnętrza najbliższego wolnego pomieszczenia (było to zresztą ambulatorium). Zamknąwszy drzwi, odwróciła się do Hunta.

Chyba się jej nawet spodziewał: zanim jeszcze winda się zatrzymała, w strumień myśli Hunta wtargnęło wspomnienie generał Iris C. Kleist. (Miejscowe przebicie z myślni?)

Po pierwszym spotkaniu ich wzajemne kontakty ograniczały się do rozmów telefonicznych, i Bogiem a prawdą Nicholas robił wszystko, by tak pozostało. Z owego spotkania wyniósł bowiem obraz generał jako osoby kompetentnej, o silnej woli i, co najgorsze, szczerze oddanej swej pracy. Z doświadczenia wiedział, jak trudno się z takimi ludźmi układa. Fakt, że Kleist miała za sobą blisko trzydzieści lat wojskowego drylu, nie ułatwiał sprawy.

Dotychczas podczas organizowania konferencji zdołał jakoś uniknąć konsultacji na wysokim szczeblu, stosując metodę faktów dokonanych. Teraz przyjdzie mi za wszystko zapłacić, osądził po przymrużonych oczach doktor Kleist i gwałtowności jej ruchów. Na dodatek jesteśmy poza NEti. Trzymaj się, Nicholas: kolejna ciężka bitwa o kompetencje.

Fałszywie ją jednak odczytał.

– To my znajdujemy się na linii ognia – powiedziała, oderwawszy wreszcie plecy od drzwi. – Nie waszyngtońskie koterie, nie Kapitol, nie ty i tobie podobni najemnicy, Hunt. Pierwsze uderzenie pójdzie tutaj, na Bunkier. Na nas – zaakcentowała. – Na mnie. Słyszysz?

– Ależ pani generał – zaczął Nicholas, unosząc ręce w obronnym geście – to nie zależy ode mnie, nie ja przydzielam braciszków, proszę się zwrócić do pana Bronsteina…

– Pan Bronstein należy do innego klubu – warknęła. -Pan Bronstein gra w inną grę, pieprzony prowokator, nie wiem, na co on liczy, na pucz? A mnie chodzi o bezpieczeństwo państwa. Jezu, nikt już nie reaguje, słowa starte na proch… No co mam zrobić, do kogo się zwrócić, w imię czego apelować? – Najwyraźniej była autentycznie wzburzona. Albo też tak szarżowała w swym aktorstwie. Złapała Hunta za ramię, potrząsnęła; jaskrawe złamanie Etykiety. – Jedna monada na umysłach moich oficerów i to będzie kraj bankrutów!

– Przecież mówię…

– Ty też nie wierzysz, co?

– No naprawdę…

– Cholera, wy od początku nie wierzyliście, nawet ta Vassone… Bronstein… – Puściła go i odwróciła wzrok. -Tam w Azji upadają właśnie rządy, narody przechodzą pod obce zwierzchnictwa. Czeka nas to prędzej czy później. I co mam wówczas zrobić? Co? No co? W łeb se strzelić?

Mamrocząc przekleństwa, usiadła na wyciągniętym spod noszy taborecie. Wyjęła i zapaliła nikotynowca. Hunt się rozkaszlał. Posłała mu mordercze spojrzenie. Wciąż kaszląc, uśmiechnął się przepraszająco.

– Konferencja – prychnęła. – Konferencję sobie urządza.

– Musimy wiedzieć, co dalej…

– Ja ci mogę powiedzieć, co dalej. W dwa tygodnie potężne Stany Zjednoczone Ameryki wyprzedadzą się jakiejś Hongkongjskiej czy inszej Zakaukaskiej, bo wy, ty i twoi Krasnowowie, spieprzyliście robotę.

– Ejże, moment, ja robiłem wszystko, co w mojej mocy…

– Gówno prawda. Gówno robiłeś. Opancerzałeś tyłek. Myślałam, że po tym, co… Ale nie, jesteś taki sam.

– Pani generał…

– Co, dalej buźka uśmiechnięta? Chryste, nie mogę na ciebie patrzeć. No kto znalazł te pieprzone monady? My: Vassone. Kto pierwszy zorientował się w możliwościach i zagrożeniach? My: Schatzu. A od kogo to wszystko wyciekło? Od nas: od ciebie. I kto zmarnował najwięcej czasu? Wy. Przez kogo znajdujemy się na ostatniej pozycji w wyścigu?

– Doktor Vassone…

– A ja mam tu na etatach setkę doktorów i jakoś jestem w stanie wybrać między polowaniem na miraże bujających w obłokach teoretyków a interesem państwa! Ale do tego trzeba mieć jaja!

– Co, kozła ofiarnego sobie znalazłaś? – Hunt w końcu przestał nad sobą panować. – Teraz wszystko pójdzie na moje konto, tak? Komu już sprzedałaś tę wersję?

Uniosła głowę i przyjrzała się Nicholasowi z nowym zainteresowaniem, nagle jakby uspokojona.

– Naprawdę mnie to ciekawi – mruknęła, wydmuchując kancerogenny dym – jak ty mianowicie rozumujesz? Że niby co? Wojny Monadalne akurat ciebie jednego nie dotkną? Że jesteś bezpieczny, nieśmiertelny? Że twojemu krajowi złe nigdy się nie przydarzy? Że jak już spuszczą na nas te monady – to co? Bóg nas uchroni? Jeśli to prawda o tej Vassone, to sam powinieneś wiedzieć najlepiej. Przejdź się do naszego centrum, zobacz, co dzieje się na Dalekim Wschodzie. Tak samo będzie u nas. Nadal się nie boisz? Ty jesteś chory psychicznie, Hunt.

Hunt nie wiedział, co odpowiedzieć. Wykrzywiał twarz w obronnych grymasach, jeden bardziej żałosny od drugiego.

– A więc to tak – zaatakował w końcu, wymusiwszy z siebie gęsty jad ironii. – Patriotka, której leży na sercu tylko dobro kraju? Jedyny prawy w tłumie niesprawiedliwych?

– A gdybym powiedziała, że jestem złym człowiekiem? – syknęła. – Gdybym tak ci rzekła – to w to byś uwierzył, co? A w każdym razie nie byłoby to niczym nienormalnym. Lecz mówić o sobie dobrze, ogłaszać się altruistą -to nieprzyzwoite. Prawda? Prawda, panie Hunt? Nie uchodzi przyznać się w towarzystwie do czystości intencji. Bo dogmat jest taki: każdy jest zły. Takie jest domyślne założenie: każdy czyn poczyna się z egoizmu, każde słowo z ciemnej żądzy. Kimże wobec tego mogłabym być, jeśli nie bezczelną hipokrytką? Ale nawet gdyby, nawet gdyby – tu Kleist zniżyła głos do szeptu – ja i tak wolę hipokrytów, bo oni przynajmniej przyznają rację istnienia jakimś wartościom, podczas gdy wy, wy nie grzeszycie, bo nie macie przeciwko czemu.

– Piękne. Wysłuchać niegodnym, gnój cieknie z uszu.

– No powiedz: jak ty to sobie wyobrażałeś? Że zdarzy się cud?

Przez falującą zasłonę sinego dymu wpatrywała się w Hunta tymi swoimi czarnymi oczyma rzeźbionej doskonałości tak intensywnie, że Nicholas, wyjęty tu spod opiekuńczej dłoni NEti, zdolny był tylko wzruszyć ramionami i wybąkać niepewnie:

– Ja się przecież nie znam, postępowałem podług mego najlepszego rozeznania…

– Ty naprawdę wierzysz w te swoje usprawiedliwienia.

– Czego ty ode mnie właściwie chcesz? Mantryków ci nie załatwię. Mam paść na kolana i błagać o przebaczenie, że tamci mieli więcej szczęścia i postawili na animalne?

– Mantryków nie załatwisz – powtórzyła wolno.

– Nie załatwię.

– A co możesz załatwić? Ponownie wzruszył ramionami.

– Estepowców.

– To ci sztuczni telepaci Krasnowa? – zdziwiła się. -A na cholerę mi tu jeszcze telepaci?

– Na przykład jako system wczesnego ostrzegania. Biały Dom wziął. Fortzhauser ci nie pisał?

– Na tym to właśnie polega – westchnęła. – Wojny Monadalne toczą się w najlepsze, ale kto w nich dowodzi? Nie docieczesz. EDC? Departament? Twój Zespół? CIA? DARPA? Diabli wiedzą. Nikt.

– A kto dowodzi w Ekonomicznych?

– Masz rację, to właściwie się pokrywa. – Dźgnęła palcem w stronę Nicholasa. – Od początku powinni byli podporządkować was EDC.

– Chciałabyś…! – zaśmiał się Hunt.

– Biedny idiota.

Nie wiedział, jak się wyplątać z tej sytuacji. Tam na balkonie, z Mariną i pająkiem, przynajmniej był pod siecią i znał reguły – ale tu? Może po prostu wyjść i trzasnąć drzwiami?

– Przyrzekniesz mi coś, Hunt.

– Że jak?

– Przyrzekniesz mi.

– Przyrzeknę…? – Śmiać się? Wściekać? Gapił się na nią w śmiertelnym zdumieniu.

– Dasz mi słowo, że zrobisz wszystko, by pomóc mi wyciągnąć nas z tego bagna.

– Ależ oczywiście, jasne, że ci pomogę, dlaczego miałbym nie pomagać?

Zaciągnęła się mocniej.

– Więc może na początek opowiesz mi o grzybie?

– Grzybie? Jakim grzybie?

– Do widzenia.

Zgasiła i wyrzuciła papierosa, po czym, nie spojrzawszy nawet na skonfundowanego Nicholasa, wyszła z ambulatorium. Drzwi trzasnęły głośno.

W końcu oczywiście spóźnił się na otwierający konferencję wykład Vassone. Rozmowa z generał Kleist – w istocie bardziej przypominająca policyjne przesłuchanie – powracała doń echami poszczególnych zdań, przewijał ją sobie w pamięci raz za razem, usiłując doszukać się jakiegoś głębszego sensu, bezskutecznie. O co jej chodziło? Jeśli próbowała go wrobić w odpowiedzialność za klęskę, to dlaczego o tym ostrzegała? Jeśli naprawdę usiłowała zawiązać jakiś sojusz – czemu obrzucała go obelgami? I o jakiego znowuż grzyba jej chodziło?

Wielka sala wypełniona była w jednej trzeciej. Gdy Vassone skończyła i zapaliły się światła, podniósł się las rąk. Hunt przyglądał się z górnego wejścia, kto pyta, o co i jakim tonem. Próbował wstępnie zlokalizować linie podziału. Hacjenda milczała, najbardziej napastliwi byli zaś ludzie Departamentu Stanu i CIA, czego należało się spodziewać.

Wychodząc, Marina minęła Nicholasa w drzwiach.

– Poprowadzi pani czwartą grupę – przypomniał jej. -Krasnow zgłosił się do szóstej, tej wojennej.

– Muszę jeszcze zdążyć na „Curtwaitera" – zbyła go, zerkając na zegarek. – W weekend powinniśmy się jakoś zainstalować, w poniedziałek ściągam estepowców. Pan wybaczy.

Tylko zapach jej perfum pozostał dłużej, jakaś ostra, egzotyczna woń.

Potem, podczas wykładu Schatzu, zadzwoniła do Nicholasa Imelda.

– Dyplomatyczna robota – zaśmiała mu się w uchu. – Znowu jestem za pośrednika. Gaspar chciałby się z tobą zobaczyć. Pogardzisz?