Chwilę siedzieli w milczeniu, zanim PEArowiec nie sprawdził aktywnych łączy wozu. Potem się przedstawił.
Jason. Czego chciałby się pan dowiedzieć? – Bronstein, Marvsky, Libezet and Delany. Aktualne namiary.
– Okay.
Wyślepił się na całego. Nicholas stukał palcami o obicie fotela. Odległe światła i cienie Kapitelu wywoływały przykre skojarzenia. Ból upokorzeń; te rany palą jak posypane solą, ilekroć sobie przypomni. Wystarczy przypływ głębszych asocjacji. Ale dobrze, niech tak będzie, niech palą – on wróci, teraz ma stosowną kartę, dzisiejsza noc przeważy. Bronstein. Grzyb. A Grudzień? Rozważał to, przesuwając koniuszkiem języka po podniebieniu. Grudzień – lepiej nie poruszać tematu, nie wiadomo, co to jest, to może być wszystko, rozsądniej w ogóle nie pytać, drobny niuans kontekstu może zdradzić ignorancję, zbyt wielkie ryzyko. Lepiej niech Anzelm jeszcze powęszy.
– Bronstein, Peter Frederick, przyleciał z Mediolanu Lufthansa o siódmej dwadzieścia rano, pierwsza klasa, na koszt firmy – odezwał się wtem Jason (imię też kalifornijskie). – Nie ma żadnych zabukowań na dzisiaj i jutro, ani z nazwiska, ani po pieniądzach. Ale to nic nie znaczy, korzystał już przedtem z maszyn korporacyjnych oraz rządowych. Było potwierdzenie uczestnictwa w przyjęciu wprowadzającym jednej ze spółek menadżerskich, ale odwołał. Podobnie – kolację w ambasadzie UE. Wzór Połączeń telefonicznych na publicznych gwiazdach jest nazbyt chaotyczny, nie sugeruje żadnej konkretnej lokacji. Ostatnia ręczna transakcja: rano na lotnisku, maść filtracyjna. Nie wiadomo, gdzie jadł. Brak wyróżnionego miejsca pracy. Ma wszczepkę. Brak stałego partnera seksualnego. Trevelyanista. Studiował informatykę, zarządzanie i oczywiście prawo. Po wielkości znanych wpłat i wypłat możemy wnioskować o wysokości konta, ale większość poszła w papiery. Dochód ogłaszany: cztery koma cztery mega.
O! To wskazywało, że Bronstein jest uważany na specjalistę najwyższej klasy, łowcy głów musieli go zdjąć dla lobbystów aktualnego prezydenta z niemałym hukiem, powinny pozostać ślady. Ale to na potem. Tymczasem: adres
– Kiepsko – skomentował na głos.
– Kiepsko – przyznał Jason. – Jest dobrze pokryty, spora część przechodzi przez czarne kryształy.
(Czarne kryształy oznaczały maszyny rządowe).
– Rozkład prawdopodobieństwa?
– Siedemdziesiąt dwa, że przejął go transport niepubliczny i jeszcze rano wywiózł z Dystryktu.
– Dalej.
– Czternaście, że siedzi w domu.
– Adres.
– Watergate.
Hunt uśmiechnął się pod wąsem.
– Okay, przekopiuj mi resztę – podał Jasonowi ledpad. Podczas kopiowania danych i autoryzowania przelewu honorarium, ucho podzielił się z Nicholasem osobistą refleksją.
– Wie pan, stopniowo dostajemy coraz więcej zleceń na ludzi jego pokroju, my i brokerzy informacji; także od mediów. Oni zaczynają wypływać na wierzch. Nieoficjalne staje się oficjalne. Na pewno nie wszystkim to się podoba, lecz według mnie to kolejny, naturalny obrót historii. Są takie cykle; co ileś lat musi się to przesunąć, żeby zmniejszyć obciążenie, więc tu się wkrótce będzie musiało coś zmienić…
– Ta, zmieni się na pewno.
Jason wysiadł, texijo ruszyło z miejsca. Hunt gapił się w zamyśleniu na nie sprofilowany serwis CNN-u na bocznej szybie. Z całego plonu tego pobieżnego researchu zaciekawiła go jeszcze informacja o korzeniach Petera Bronsteina. Trevelyanista! Więc on faktycznie jest nierzeźbiony, faktycznie pochodzi z „pierwszych trzech czwartych". Musiał się wyprzedać, by wejść do drugiej warstwy, potem trzeciej, i jeszcze wyżej. (Popularna reguła trzech czwartych opisywała za pomocą prostego ciągu społeczne proporcje standardów ekonomicznych, układało się to w przybliżeniu tak: 75%, 19%, 5%, 1%; przy czym do owe-go górnego procenta szło ponad trzy czwarte – znowu -ogólnej sumy dochodów).
Metoda Trevelyana, do jakiej Bronstein był się uciekł -jej nazwa pochodziła od nazwiska pewnego lekarza z jednego z opowiadań o Sherlocku Holmesie – z uwagi na obligatoryjną kapitalizację długu była bardzo ryzykowna, regulacje NAFTA zresztą nie zezwalały na nią, trevelyaniści oferowali się na rynkach azjatyckich. Niektórym po kilku chudych latach puszczały nerwy i sięgali po Pigułki Ulgi. Rosyjska ruletka. Bo na czym można tu zabezpieczyć inwestycję? Jedynie na prawach TP i DNAM oraz na materiale transplantacyjnym – czym więcej dysponuje człowiek? Większości trevelyanistów do końca zwyczajowych dwudziestu lat nie udawało się w całości wykupić.
Tak więc Bronstein był po prostu chorobliwie ambitnym parweniuszem, w imię marzeń zdolnym zaryzykować własne życie. Teraz Nicholas mógł nim pogardzać, ale też teraz musiał się go bać.
Podjechał pod Watergate. Informacja, iż rudy dzikus mieszka właśnie tutaj, rozbawiła Hunta, ponieważ on sam wciąż utrzymywał apartament w zabytkowym kompleksie – nie mógł jakoś się zdobyć na rezygnację z jego wynajmu, byłby to ostatni gwóźdź do trumny, coś jakby symboliczna autokremacja.
Odesłał texijo i wszedł do holu. Odźwierny go pamiętał, ukłonił się. Winda też rozpoznała Hunta, nie miał problemu z dostaniem się na piętro Bronsteina. Dopiero przed samymi jego drzwiami – dopiero wtedy coś go tknęło. Zastał go w domu; zbyt szybkie powodzenie, nadmiar szczęścia. Drzwi były bowiem nie domknięte, ze szczeliny na czerwony chodnik korytarza strzelał równoramienny trójkąt światła.
Nicholas momentalnie cofnął się kilka kroków. Filmowe skojarzenia uderzyły teraz falą, zachłysnął się przerażeniem. Tam mord, tam najemni zabójcy w monogarniturach, wielkie pistolety nad zwłokami Bronsteina; zaraz wyjdą, zobaczą mnie, krewa.
No nie, nie bądźmy śmieszni, nie myślmy schematami, to nie jest film, jacy znowu zabójcy… Prawie się uśmiechnął.
Ale jakoś nie postąpił naprzód. Drzwi naprawdę były nie domknięte. Zza nich – tylko gęsta cisza i blade światło. To nie to, że Bronstein zapomniał je zamknąć – wręcz przeciwnie: one zamykają się same. Muszą mieć wydane specjalne polecenie, by pozostać nie zatrzaśnięte, a i wtedy będą się konsultować z programami systemu bezpieczeństwa budynku. Ostatecznie gdzie jak gdzie – ale tutaj mieli powód wystrzegać się włamywaczy.
Więc co? Awaria maszyny?
Stał w bezruchu. Nogi były mądrzejsze, same rwały się do obrotu i ucieczki ku windom. Ale właściwie co powinien zrobić? Korytarz obejmuje sieć NEti, obraz został już zachowany w kryształach notarialnych, ewentualne śledztwo dotrze do Hunta tak czy owak. Lecz wcale niekoniecznie musi zostać powiązany z Bronsteinem, Nicholas przecież tu mieszka, może po prostu pójść tym korytarzem dalej i stanąć przed którymiś z kolejnych drzwi, gdzie ma prawo się spodziewać zastać znajomych (na tym to chyba piętrze mieszkają Scriffowie z „Postu"?), przelotne zainteresowanie wpółotwartym mieszkaniem każdy zrozumie – a przynajmniej tak to mogą tłumaczyć jego prawnicy.
Ale jeśli nie ma żadnej afery? To przecież znacznie bardziej prawdopodobne. Co wówczas? Ma tak odejść, w ogóle nie próbując spotkać się z Bronsteinem, wystraszony smugą światła, czy doprawdy jest aż takim tchórzem, aż takim? Okazja może się nigdy nie powtórzyć. Informacja, jaką rzuciłby Bronsteinowi w twarz, być może posiada moc wskrzeszania z martwych – jeśli mądrze to rozegra, jeśli z tym właśnie człowiekiem dobrze zatańczy…
W te i we w te, w te i we w te, krew w sercu i strach w myśli. Stałby tak w nieskończoność, gdyby nie czyjeś kroki za zakrętem. Wówczas, reagując niczym na zaprogramowany pod głęboką hipnozą sygnał, błyskawicznie podbiegł do drzwi, otworzył je do końca, wszedł i zamknął za sobą.
Bronstein zwisał bezwładnie pośrodku salonu, powieszony na skórzanym pasku zaczepionym o kryształowy żyrandol, teraz mocno przekrzywiony. Oczy wytrzeszczone. Sine wargi. Purpurowe bruzdy na szyi (rwał był ciało paznokciami).
Hunt z wysiłkiem uniósł rękę i ścisnął między palcami główkę szpilki jurydykatorowej.
Natychmiast zapiszczał mu w uchu sygnał priorytetowego połączenia.
– A amp;S Justice Incorporated – zaszeleścił kobiecy głos (prawie na pewno sekretaryjnej turingówki). – Ekipa już wyruszyła. Czy może pan mówić?
– Tak.
– Proszę potwierdzić lokację.
Hunt zapomniał numeru apartamentu. Podał nazwisko Bronsteina.
– Stopień zagrożenia? – dopytywał się program.
– Znalazłem jego zwłoki.
– Morderstwo?
– Nie wiem. Wisi na pasku.
– Kto jeszcze powiadomiony?
– Nikt. Chyba.
– Jest pan tam sam.
– Tak.
– Proszę pozostać na miejscu, niczego…
– …nie dotykać, tak, wiem.
– …i nie próbować ścierać, jeśli już pan dotknął. Sensacje fizjologiczne?
– Żadnych.
– Dobrze. Proszę wyjść na korytarz. – Przecież miałem się nie ruszać.
– Właśnie sprawdziliśmy wewnętrzny system bezpieczeństwa budynku. Mieszkanie pana Bronsteina wraz z korytarzem zostało odcięte, zablankowano główny program i diagnostykę. Proszę wyjść.
Wyszedł.
Drzwi nie były zamknięte.
– Po odcięciu można wyłączyć wszystkie funkcje autonomiczne. Czy działa tam klimatyzacja?
– A skąd ja mam to wiedzieć?
Czekał. Gdyby faktycznie któryś ze Scriffów był u siebie i teraz wyszedł… Jezu Chryste. Śmierć kliniczna, zombie medialny. Czekał.
– Kiedy oni wreszcie będą?