Jas parsknął przez zaciśnięte zęby, wściekły.
– W jakim zatem procencie jesteś moją matką? Wzruszyła ramionami, uniosła brwi, znowu się uśmiechnęła. Sandał – mach, mach, mach.
– Może nawet w większym, niż byłam przedtem.
– Aha. – Jeszcze bardziej wściekły wstał, odsunął kopnięciem krzesło, podszedł do balustrady, wparł się z impetem w jej chropowate żelazo, spadł spojrzeniem w otchłań metropolii. – Więc znowu będziesz się ze mną tak bawić. – Nie oglądał się na nią, wyraźnie nie chciał patrzeć na matkę, gdy mówił. – Tożsamość nie jest czymś stałym, danym raz na zawsze – prawie wyskandował, w widoczny sposób napinając mięśnie. – Sami posiadamy na nią wpływ. Mój Boże, czyja ci muszę tłumaczyć rzeczy tak podstawowe? Każdy się zmienia, bez przerwy. Wyjdziesz na ulicę, będziesz świadkiem morderstwa, zgwałcą cię, zachorujesz na raka – już staniesz się kimś innym. Świat – i ty sama swymi decyzjami – wpływa na ciebie bez przerwy. Nie trzeba żadnej inwazji psychomemów, czy jak ty tam zwiesz to cholerstwo. Wystarczy żyć. Ale czy mówisz o sobie sprzed roku albo o sobie z roku przyszłego: „ona", nie „ja"? Czy tak mówisz?
– W pełni się z tobą zgadzam. Lecz czyż nie to właśnie twierdziłam? „Ja, ale inna ja"? Widzisz? – uniosła brew. -Też zdołałam na ciebie wpłynąć. Czy teraz już rozumiesz?
To nie jest kłamstwem, nie jest cudze i fałszywe, nie mogę tego „odrzucić". Sam spróbuj „odrzucić" chociażby zeszłe lato. To niemożliwe. Umysł jest strukturą holistyczną, nie zdołasz wyseparować zeń wybranej części. Jesteś, kim jesteś.
– Popatrz, to chyba jakaś terrorystyczna afera. Obejrzała się, potem wstała. Stanęła obok syna, wyższa odeń o cal. Wzniesionym poziomo przedramieniem osłaniała oczy od słońca.
Gdzieś w okolicy Wall Street toczyły się walki powietrzne – a przynajmniej na to z tej odległości wyglądało. Niebiesko-czarne załogowe i bezzałogowe helikoptery NYPD i NYSWAT oraz sieci medialnych miotały się rozpaczliwie dookoła wierzchołka jednego z wyższych budynków centrum giełdowego: ściętego ostrosłupa o lustrzanych ścianach. Kilka ostatnich pięter wysokościowca stanowiło już jeno ruinę, ziejącą ciemnymi dziurami oraz plującą kłębami brudnego dymu i jęzorami szybkiego ognia. Co chwila pękał i sypał się w srebrny śnieg nanoszkła kolejny fragment zwierciadlanych tafli. Nie dochodził ich na hotelowym balkonie dźwięk, ale musiała tam trwać ostra strzelanina, widzieli błyski przy kadłubach policyjnych maszyn, co dziwne – wskazujące częściej gdzieś w powietrze obok i w przeciwną do budynku stronę niż ku niemu. Do czego zatem policja strzelała, do siebie samej? Kilka razy łysnął również stroboskopowe piorun: ktoś tam szył z lasera. Na oczach zafascynowanych Mariny Vassone i Jasa trzy maszyny utraciły stabilność i w szalonych piruetach, po szerokich, krzywych spiralach, runęły w dół, nawet specjalnie nie dymiąc. Jeden z helikopterów na poziomie setnego-sto dwudziestego piętra zahaczył o zieloną od rododendronów i kapryfolium estakadę, nano starło się z nano, moment obrotowy odwinął śmigłowcem w drugą stronę, poleciały w dół kanionu jakieś bliżej nie identyfikowanie szczątki. Drobne figurki ludzi z chodnika owej feralnej estakady biegały tam i z powrotem między pokaleczonymi roślinami, matce i synowi zdawało się, że naprawdę widzą płynącą z ciał rannych i zabitych, jaskrawo czerwoną w silnym świetle słońca krew. – No, no, no – mruczał Jas.
10. Wrota piekieł
Nicholas Hunt zupgrade'ował sobie mózg.
Zielona Tuluza 10 pokryła mu chaotyczną nanosiecią szarą masę kory. Kiedy spał i kiedy nie spał, w dzień i w nocy, obracały mu się w głowie młynki modlitewne i z nie-świadomych części mózgu płynęły w myślnię obronne mantry, inhibicyjne nieskojarzenia, fala za falą, mozolnie odpychając dookolne struktury psychomemiczne.
Oczywiście nie był do tego stopnia naiwny, żeby od razu wstrzykiwać sobie z tak niepewnych rąk otrzymane nano. Wróciwszy do Nowego Jorku oddał zawartość ampułki do analizy – ale słowa Chiguezy się potwierdziły: była to wszczepka identyczna z tymi, jakie wchodziły właśnie do promocyjnej sprzedaży. Co więcej: pirackie wersje Tuluzy 10 w Europie, Azji, Australii i większych miastach Ameryki Południowej pojawiły się w sprzedaży już w sobotę, najwyraźniej przy cichym poparciu rządów.
Temu akurat Hunt się nie dziwił: rządy nie miały innego wyjścia, jak popierać nadzianą Grzybem Tuluzę. Dziwił się natomiast, że tak wiele państw wie już o Wojnach Monadalnych. I dziwił się szybkości kolejnych ich posunięć. Jakże to? Czyżby oni wszyscy z góry wiedzieli, kiedy prezydent podpisze dekret? Umówili się, żeby solidarnie złamać Konwencję Paryską? Przewidzieli awarię programu EDC? Mieli tę Tuluzę przygotowaną, czy jak? Wersja Chiguezy nie wytrzymała dwudziestu czterech godzin.
Niemniej to wszystko tylko bardziej uwiarygodniało nową wszczepkę. Oto na jego oczach tworzył się nowy standard technologii.
Uczył się więc żyć w zortowirtualizowanym świecie. Przestał na przykład nosić telefon – zdjął sygnet, odpiął klips. Już ich nie potrzebował. Rozmowy przyjmowała teraz wszczepka, zamiast sygnału dźwiękowego pojawiało się nazwisko bądź kod dzwoniącego, z góry, po lewej, na czerwono. To wszystko był shareware, który Hunt odruchowo ściągnął z rozsianych po całym świecie serwerów anarchistycznych kultur hackerskich, Tuluza 10 była w pełni kompatybilna z Hamabą 6.
Zresztą program telefoniczny to pestka. Były tego całe terabajty, Hunt składował w Tuluzie pół biblioteki Kongresu. Taka jest klasyczna pierwsza faza gorączki informatycznego bogactwa. Przed laty, kiedy Nicholas otrzymał na własność pierwszego kompa (cóż to był za złom!), też naściągał z Sieci najróżniejszego trashu aż do całkowitego wyczerpania miejsca w krysztale maszyny. To odruch warunkowy. Gorzej: wyrównywanie ciśnień. Nie sposób się powstrzymać.
Zaniedbał przez to niemal zupełnie zamknięcie konferencji. Obudziwszy się niedzielnym rankiem w inicjacyjnym błękicie OVR, na kolejne siedem godzin stracił zupełnie poczucie czasu (chociaż posiadał w pamięci tuzin różnych wizualizatorów jego pomiaru). Bawił się wszczepką jak dziecko. Testował po kolei programy darmowe i dema płatnych użytków.
Były więc mniej i bardziej subtelne wersje archetypicznego Lustu, niektóre zgoła półlegalne, bo z fenonakładkami niebezpiecznie podobnymi do zastrzeżonych wzorców osób publicznych; a niektóre tak rozszerzone, że prócz zgwałcenia Pierwszej Damy, można w nich było pociąć ją na kawałki piłą mechaniczną, albo wyrzucić przez okno, albo prowadzać z sobą po mieście ma smyczy albo też robić z nią cokolwiek innego, równie bezprawnego.
Był Auto Image 4.0, dzięki któremu sam mogłeś przybrać cudzy wygląd, edytując sobie przed zwierciadłem własne ciało podług gustu czy kompleksów.
Był Klor's Mood Editor, zdolny wycinać z rzeczywistości całe bloki bodźców, obrazy i dźwięki wszelkiego nieszczęścia (lub szczęścia – jeśli chciałeś się właśnie zdołować), blokować nieprzyjemne zapachy, kasować w czasie rzeczywistym nieuprzejme odzywki, gasić bóle i pragnienia. Ostre Mood Editory znajdowały się na indeksie Departamentu Zdrowia, Departament Sprawiedliwości traktował ich użytkowników jako uzależnionych.
Był zupełnie już nielegalny Mad Driver, tworzący po uruchomieniu randomiczną metastrukturę rzeczywistości i sukcesywnie podług niej zniekształcający świat postrzegany użytkownika. Na zagranicznych serwerach kultur hackerskich utrzymywano liczne, specjalnie układane przez fascynatów, skomplikowane i wciąż ewoluujące metastruktury interaktywne, które pozwalały dzielić chore rzeczywistości dowolnej liczbie użytkowników któregoś z nowszych klonów Mad Drivera. Korzystający z poszczególnych scenariuszy, korespondowali ze sobą tajnymi kanałymi, spotykali się na sekretnych zjazdach, wykształcali wręcz własne subkultury. Bardzo popularny był Roswell M-D, także Dog Invasion M-D, Armageddon M-D, Fpreemason M-D… W Ubik M-D i The Mań In The High Castle M-D uczestniczyło po kilkanaście tysięcy osób.
Wszystko to było absolutnie nielegalne: pomimo dotychczasowej niewielkiej popularności OVR, Mad Driver stał się już przyczyną ponad setki morderstw i kilkuset samobójstw. Mad Driver nie respektował klauzuli TP (true personality) i samowolnie deformował przekazy informacyjne pochodzące od innych osób prawnych i fizycznych. Wielu Bogu ducha winnych znajomych ludzi żyjących w rzeczywistościach spiskowych kończyło z nożem niespodziewanie wrażonym im pod żebro, gdy spiskowiec usłyszał z ich ust nie wypowiedziane przez nich insynuacje.
Klauzula TP nie była respektowana również choćby przez taki Valentine's Heart, który przykrawał obraz wybranej osoby do osobistego ideału użytkownika. Program-lubczyk.
Ale była też masa użytków całkowicie legalnych. Przede wszystkim: edytory ekspresji, takie i owakie: lingwistyczne, mimiczne, menadżery ruchu, kompresatory sensualne, organizatory wyobrażeń.
Dalej: mnemonotatnik, wizualizator myśli. W trybie dźwiękowym lub graficznym, tekstowo lub symbolicznie, prezentował zsortowane skojarzenia, podług założonego przez użytkownika klucza i profilu. Szczególnie cenna była Jego funkcja przewijania wstecz, ratująca urwane łańcuchy myśli.