Выбрать главу

Ponieważ na ukłonach, wymienianiu wizytówek, potrząsaniu dłońmi i wygłaszaniu formułek NEti zeszło mu więcej niż przewidywał, a potem jeszcze, gdy limuzyny odwiozły już uczestników konferencji na lotniska, dopadli Hunta McFly, Fortzhauser i Moore do spółki z Schatzu, i zmusili go do natychmiastowego podjęcia kilkunastu decyzji – z uwagi na powyższe spóźnił się na umówione spotkanie ze Skrytojebcą o ponad godzinę.

To był ostatni moment na wycofanie się, ostatnia szansa dla strachu. Gdy już napuści sneakera na Chiguezę – nie będzie mógł się wyprzeć tak jednoznacznych działań i wymazać lub zafałszować pozostawionych śladów. Najgenialniejszy nawet sneaker nie jest na tyle genialny, by uniknąć wszystkich zabezpieczeń i nie dać się wytropić także post factutn. Sam Hunt za swego Prawdziwego Życia zniszczył kilkoro osób, które nasłały na niego sne-akerów, jedna chyba nawet łyknęła potem kevorkiankę.

I może by się Nicholas wycofał, gdyby nie to spóźnienie, presja pośpiechu nie pozostawiła mu bowiem miejsca na żadne wyższe refleksje.

Skrytojebcą mieszkał w jednej z zamkniętych dzielnic dalekich przedmieść Nowego Jorku, licznych na suburbiach megapolii „enklaw podatkowych". Nicholasa już wewnątrz sprawdziły dwa posterunki prywatnej policji i jedna inteligentna bramka. Sama brama w murze enklawy przypominała średniowieczną fortyfikację, wjeżdżało się w ciemność niepewnym, czy na powrót ujrzy się słońce: w razie wyskanowania jakichkolwiek potencjalnych zagrożeń, ukryty w ziemi „pachołek" rozprułby wóz jak kartonowe pudełko. Za bramą był inny świat. W niektórych enklawach kulturowych obowiązywał nawet inny język.

Tutaj mieszkał ten górny jeden procent, generujący trzy czwarte globalnego dochodu. Jednakże – Hunt założyłby się o to – ani cent z niebotycznych zysków mieszkańców enklaw nie trafi do budżetów USA, Kanady czy UE. Te same gwarancje rządowe i bogactwo istniejącej infrastruktury, które owe państwa czyniły dla najzamożniejszych tak atrakcyjnymi miejscami do osiedlenia się, stanowiły pośrednią przyczynę, dla której ci przenosili swoje firmy (prawnie i/lub fizycznie) w środowiska znacznie korzystniejsze fiskalnie. Nie jest to nic bardziej skomplikowanego ponad zasadę naczyń połączonych czy prawa dyfuzji gazów. Toteż z roku na rok coraz większa część budżetu pochodziła z podatków pośrednich, konsumpcyjnych; podatki bezpośrednie (dochodowe, inwestycyjne, nawet katastralne) opierały się wszelkim prawnym egzekucjom. A i z pośrednimi było coraz gorzej od czasu potanienia nanotkanin solarnych oraz przenośnych megabaterii; kiedy te ostatnie wejdą do masowej produkcji, ropa ostatecznie spadnie na łeb. Giełda wiedziała o tym o dawna, już pogrzebano ostatnie szczątki byłych prominentów OPEC, kompanie naftowe od dwóch lat gryzły infoekonomiczną glebę. Tu wszystko ze wszystkim się miesza, łańcuchy przyczynowo-skutkowe się zapętlają, nie sposób wskazać początku ani końca procesu: wszak to między innymi właśnie z uwagi na drastyczny spadek cen ropy (i wszystkie jego konsekwencje) do enklaw UE i NAFTA imigruje teraz ów „najwyższy procent" społeczeństwa Arabii Saudyjskiej, uciekają spod horyzontu ekonomicznej czarnej dziury elity finansowe Orientu – po liniach najmniejszego fiskalnego oporu, po gradientach taniego luksusu – do nas. Zakosztować dekadencji Rzymu, póki czas – krzywił się w milczeniu Hunt, który nie mógł zapomnieć słów fenomurzyna z Anzelmowego skanu.

W słynnym pasie enklaw kalifornijskich mieszkało ponad sto tysięcy Chińczyków. Dlaczego nie, skoro stać ich było na to, a nie odbierali pracy Amerykanom? To sposób na korzystanie z najlepszych cech obu krajów, przy pominięciu złych. Któż wobec tego mógł stwierdzić, jakiej naprawdę narodowości czy obywatelstwa byli enklawiści? Nawet oni sami – prócz imigrantów najświeższych lub sygnatariuszy umów izolacjonistycznych – nie mieli pewności.

Nicholas jechał powoli szerokimi alejami (brama nałożyła na kompa wozu ograniczenie prędkości do 15 mph), mijal rowerzystów i przechodniów. Rzeźba ich ciał nic mu o ich pochodzeniu nie mówiła, jednak z pstrokatych ubiorów mógł wnioskować o ojczystych strefach kulturowych. Spostrzegł nawet kilka zakwefionych kobiet. Była to enklawa czysto komercyjna, ufundowana przez jednego z jurydykatorów.

Dom Skrytojebcy niczym się nie wyróżniał w szeregu podobnych, przysadzistych, asymetrycznie rozplanowanych willi, częściowo skrytych za bujną zielenią otaczających je ogrodów. Tu mieszkał i stąd prowadził swą firmę researcherską. Z tego, co Hunt wiedział, Skrytojebca zatrudniał na kontraktach partycypacyjnych ponad sto osób, ale wszystkie one również pracowały w swoich domach i firma jako firma istniała jedynie w umownej rzeczywistości konstruktów ekonomicznych. Nawet nie orientował się, pod czyim prawem została ona zarejestrowana. Po domu plątały się małe dzieci, bardzo brzydki buldog gonił między drzewami dziewczynkę na chybotliwym rowerku, z werandy pokrzykiwała kobieta. Skrytojebca nazywał się Marius Hedge, wulgarna ksywa została mu jeszcze z czasów studenckich, nie miał jej przecież tłoczonej na wizytówkach, niemniej przydawała mu się jako istotny składnik mitu reklamowego (czepny mem). W kręgach, na jakich mu zależało, był dobrze znany. Hunt wiedział od Imeldy, że z wyjątkowych umiejętności Hedge'a korzystał również senator Tito. Pewnego rodzaju usług researcherskich nie reklamuje się na niebie czy burtach sterowców.

Posiadłość była kryta w OVR i Nicholasa do Skrytojebcy zaprowadził dystyngowany kamerdyner o bujnych rudych faworytach i brytyjskim akcencie (z Huntowego Necropolis rniał rogaty cień i demoniczne spojrzenie). Elegancja programu polegała także na tym, że sługa potem nie rozwiał się w powietrzu, a po prostu odszedł ku domowi. Hedge podlewał w ogródku nieznane Nicholasowi rośliny o dziwacznych kształtach.

– Moje projekty – pochwalił się, wskazując je Huntowi żółtą konewką. – Ta tutaj będzie kwitnąć kolorami zależnymi od kolorystyki sąsiadów. Obsiać sporą łąkę i po kilku generacjach będziemy mieć przepiękne fraktale, wystarczy pobawić się trochę indywidualnymi parametrami kwasowości. Już to opatentowałem.

– Przepraszam pana najmocniej, ale naprawdę nie mogłem, dzwoniłem, że ugrzęzłem…

– Nic nie szkodzi. A tę – widzi pan? Drzewo fajerwerczne, taki mały lasek na czwartego lipca… O co tym razem chodzi?

– Tutaj?

– A czemu nie? Gdzie mózg mój, tam biuro moje. Hedge był rzeźbiony w Latynosa, wyraźnie już jednak od tego domowego trybu życia podtatusiał, wyhodował sobie brzuszek, bródkę i jowialne maniery: hackera wiek średni (nie ma emerytur dla amatorów).

Posapując, zaganiał teraz Nicholasa ku ogrodowej altance. Tu, na stoliku, obok koszyka z jakimiś czarnymi jak węgiel owocami, spał jeszcze ciemniejszy kot. Był już wieczór i nawet bez nakładki Necropolis cienie płożyły się długie i wilgotne. Weszli do altanki i utonęli w pitnym półmroku.

Lucyfer wyszeptał Huntowi prośbę o autoryzację. Hunt skinął przyzwalająco szóstym palcem.

– Dawaj pan – mruknął Skrytojebca, w absurdalnym odruchu wytarłszy sobie dłonie o nogawki ogrodniczych spodni.

Lucyfer podał mu ponad kotem białą kopertę. Sneaker schował ją do kieszeni, po czym na chwilę zapatrzył się w bok.

– Jakiś kontekst polityczny? – spytał.

– Mieli udziały w karierze Bronsteina i popierają prezydenta.

– A prawda, pan tam przecież był. Jurydykator to panu przepuścił?

– Pan żartuje? FBI zjadłoby mnie w butach, gdybym w ogóle napomknął.

– A ja?

– Pana nie ruszą, zbyt wiele głów poleciałoby wówczas razem z moją, przecież pan wie.

Skrytojebca podniósł w zamyśleniu jeden z ultraczarnych owoców i wgryzł się weń. Zapachniało cynamonem, zasyczał purpurowy sok. – Bardzo ostatnio wzrosły ceny starodruków – rzekł wytarłszy brodę. – To prawda – odparł powoli Hunt.

– Tak sobie myślę… zamiast normalnego honorarium wolałbym się rozliczyć w inny sposób.

– Jaki?

– Och, wystarczyłby jeden telefon na domowy serwer. Chciałbym wiedzieć z odpowiednim wyprzedzeniem.

– Mhm?

– Pan zna plotki.

– Nigdy wszystkie.

– Mówi się o stanie wyjątkowym, mobilizacji Gwardii i zamrożeniu operacji giełdowych.

– Zwariował pan? To rozwaliłoby całe prezydenckie i kongresowe lobby, w życiu się na to nie zdecydują. Pan w to wierzy?

Hedge odwrócił wzrok, wzruszył ramionami.

– Powiedzmy, że jestem panikarzem. Jeśli nie, to nie: nie zadzwoni pan. Ale gdyby pan wcześniej usłyszał… Proszę zadzwonić, na przykład z pytaniem o moje kwiatki- Poślę panu nasiona. Okay?

Hunt przyglądał się Skrytojebcy podejrzliwie. Na moment odwiesił nawet wszczepkę, by spojrzeć na czysto. Wchodząc ponownie w półzaślep, zerknął na pergamin specyfikacji hosta.

– Pan nie przesiadł się z Hamaby?

– A-a tak jakoś – mruknął Hedge, uśmiechając się niepewnie – nie mogę się przekonać. Za stary już jestem, żeby się teraz przestawiać.

– Cóż – westchnął Nicholas wstając – wstąpię jutro o tej porze. Zdąży pan?

– Tego się nigdy z góry nie wie.

– No tak. Dziękuję, kamerdyner mnie odprowadzi. – Leon!

– Proszę tędy, sir.

W Centrali jakoś wszyscy wiedzieli o przedwczorajszych waszyngtońskich przygodach Hunta. Niemal całkowicie obcy mu ludzie – Fortzhauserowi ochroniarze na przykład, dyżurni lekarze z podpiętra – słali mu porozumiewawcze uśmiechy. Pod NEti zapewne nie odważyliby się na to, ale tu wszystkim rozsprzęgały się odruchy i maniery. Zamknął się w swoim gabinecie.

Już u Skrytojebcy myślał o senatorze Tito i w końcu doszedł do wniosku, że nie od rzeczy byłoby wydobyć zeń więcej szczegółów o szeptanym po Wzgórzu Grudniu. Może potwierdzić Nicholasowe podejrzenia co do natury zarazy – czy istotnie będzie to krewna Września? czy naprawdę, miast bezpłodności, powodować będzie – t o? Zadzwonił, lecz odbił się od bariery priorytetu, raz, drugi i trzeci. Zadzwonił więc do Imeldy. Co się okazało: Gaspar zeźlił się okropnie na szwagra, że ten, wiedząc o rychłym wprowadzeniu Tuluzy, tak prostacko z nim podczas piątkowej rozmowy pogrywał, naciągając na idiotyczne przysięgi, targując się o rzeczy już bezwartościowe. Cóż mógł Nicholas rzec Imeldzie? Na pewno nie prawdę, czyli że w istocie nic wówczas o Tuluzie nie wiedział. – No przecież nigdy za nim nie przepadałem – wymamrotał zamiast tego, prosto w purpury symfonicznego zachodu słońca nad Kajmanami. Faktycznie, nie przepadał. Teraz będzie musiał okazywać to jeszcze wyraźniej.