Więc ona posiada pakiet kontrolny? – mruknął w zamyśleniu Hunt chłonący te dane z tym większym skupieniem, iż nie będzie mieć potem szans na powtórkę wykładu ze skanu ani w transkrypcji tekstowej.
Kariera Chiguezy od trevelyanistki do właścicielki korporacji nie zrobiła na nim aż tak wielkiego wrażenia: podobne kariery zdarzały się nazbyt często, by stanowić jeszcze jakąś sensację. O potędze stanowiła najpierw ziemia, potem kapitał, teraz zaś moc intelektualna – a to oznacza ludzi i zawartość ich umysłów. Jednak prawdziwie wartościowych jednostek nie sposób już skrępować więzami emocjonalnymi (wymuszając wierność ojczyźnie/spółce), ani też utrzymać, za każdym razem przebijając oferowaną im przez konkurencję płacę. Pierwsze zrozumiały to firmy w całości opierające się na potencjale intelektualnym: kancelarie prawnicze, biura doradcze, konsultingowe i im podobne. Struktura ich własności w krótkim czasie zmieniła się radykalnie – przekształciły się w coś w rodzaju spółdzielni, spółek pracowniczych, przy czym udziały w nich przysługiwały jedynie pracownikom powyżej pewnego wysokiego progu wydajności oraz w proporcji do ich potencjału. System ten przenikał błyskawicznie wszędzie tam, gdzie zdolności intelektualne miały kluczowe znaczenie – czyli już prawie do każdego sektora gospodarki. Najsilniej dotyczył jednak wciąż klasy menadżerskiej, ponieważ tu występowało najbardziej bezpośrednie przełożenie „wartości" najętego umysłu na wysokość osiąganych zysków. Do pewnego momentu wielkość udziałów Chiguezy świadczyła zatem o jej znaczeniu dla firrny. Teraz już wszakże mówiła więcej o znaczeniu firmy dla Chiguezy.
Że Maria opodatkowywała się w jednej ze stref poindyjskich – to też nie wzbudziło zainteresowania Nicholasa. Gdy podstawowym produktem jest informacja, a środki jej produkcji ograniczają się praktycznie do ludzi, i to bynajmniej nie wielkich mas robotniczych, lecz małych grup specjalistów – nic wówczas nie wiąże firm z konkretnym krajem i wystarczy, by korzyści ekonomiczne wynikłe z przenosin przewyższyły dyskomfort psychiczny spowodowany emigracją, a już przesuwa się punkt ciężkości światowej gospodarki. A przecież ten dyskomfort był z biegiem czasu coraz mniejszy: trzeba się naprawdę postarać, żeby jeszcze znaleźć na Ziemi takie miejsce, w którym człowiek faktycznie poczułby się emigrantem. Na dodatek konieczność fizycznej przeprowadzki dotyczyła niskiego procentu pracowników, większość i tak wykonywała swą pracę zdalnie, do przeniesienia się spółki na drugi koniec świata starczyło kilka operacji na kryształach sądów rejestracyjnych. Gdyby nie wynikła z Wojen Ekonomicznych konieczność konsolidacji w obronne holdingi i sojusze, zwarte struktury branżowo-terytorialne – za ojczyznę dziewięćdziesięciu procent przedsiębiorstw uznać należałoby VR. Indyjskie powiązania Chiguezy o niej samej nie mówiły nic. Ot, miała dobrych doradców podatkowych.
– Praktycznie tak – odparł Hedge na pytanie Nicholasa. – Wolumen akcji Langoliana w wolnym obrocie nie jest aż tak duży, to dosyć gęsta sieć, przyjęli w Wojnach strategię otorbiania.
To też nic niezwykłego. Udział państw demokratycznych oraz korporacji o luźnej strukturze kapitałowej w światowym PKB spadał z roku na rok na rzecz firm „zamkniętych", „otorbionych". Taka struktura po prostu bardziej się opłacała.
– Jeszcze ciekawostka dotycząca firmy: dziesięć lat temu mieli u jezuitów proces z jednym z podwykonawców Mostu. Nic nie wyszło poza zakon, ale możemy przypuszczać, że szło o prawa do technologii neuroprzyłączy. Treści samego orzeczenia jezuitów nie sposób dociec.
Większość sporów dotyczących umów cywilnych rozstrzygana była podług załączanych uproszczonych kodeksów, ekskluzywnych wobec prawa miejscowego. Jeśli zgadzały się na to obie strony, miast do sądu, szły do tak zwanych „sędziów zaufania". Zazwyczaj byli to duchowni wyznań o długiej tradycji, cieszący się niepodważalnym autorytetem. Firmy wybierały tę drogę, ponieważ było to opłacalne: usuwało potworny, kilkudziesięcioprocentowy nawis wydatków na obsługę prawną, niezmiernie przyspieszało całą procedurę i minimalizowało prawdopodobieństwo afer łapówkarskich. – Teraz proszę uważać.
Obraz na ścianie się zmienił: zamiast korytarza pojawiło się wnętrze hali lotniska. Hunt na zbliżeniu rozpoznał siebie samego oraz owego jurdę waszyngtońskiej filii A amp;S. Nicholas siedział samotnie przy jednym ze stolików, jurda – przy stoliku obok.
– Mogę ci to przewinąć z godzinę w obie strony – rzekł Skrytojebca. – Gadałeś do popielniczki. Bardzo fachowa robota. Sprawdziłem nawet, czy nie ma luki w tłumie, skąd wyszła, ale i to naprostowali. Więcej: to, co ty tam sobie mamroczesz, to są jakieś nieprzyzwoite rymowanki. Dowcipni ludzie.
– Z czego to jest? Sieci ochrony lotniska?
– I ubezpieczenia prawnego.
To ruszyło Nicholasa. Ten Skrytojebca faktycznie jest niezły, skoro tak lekko wchodzi na kryształy notarialne NEti.
Widać, że jednak nie bez przyczyny te wszystkie zabezpieczenia w Centrali.
– Senora Chigueza w ogóle rzadko nawiedza świat żywych – kontynuował Hedge. – Teraz pokażę te kilkanaście ścinków, które udało mi się wygrzebać z ostatniego roku, przy czym większość i tak jest z publicznych save’ów skanów przypadkowych przechodniów, bo z NEti niczego nie uświadczysz.
W sumie było tego nieco ponad siedem minut. Chigneza migała na ścianie Hedge'owej izolatki na tle różnych krajobrazów, we wnętrzach różnych budynków, sama i w towarzystwie, w tłumie, na ulicy, z tyłu, z przodu, z profilu, z góry, w odbiciach, w ujęciach statycznych i rwanych formatunkach dynamicznego POV. Czasami udawało się wychwycić wypowiadane przez nią słowa, ukazywały się wtedy równolegle w oddzielnym oknie. Zdania bez związku, o Grudniu.nic.
Hedge nadal nie oglądał się na ścianę, on nieodmiennie patrzył na Hunta. Jeśli czekał jakichś gwałtownych reakcji, zawiódł się całkowicie – Nicholas ani nie mrugnął, ni jeden mięsień twarzy mu nie drgnął. Kiedy prezentacja się skończyła, poprosił o powtórzenie. I raz jeszcze. – Jakiś konkretny fragment? – spytał Skrytojebca. Ale Hunt pokręcił przecząco głową.
– Często trafia pan na takie fantomy?
– Częściej niż przypuszczasz – sapnął Hedge. – Prawa własności to dżungla. Jest paru tych potentatów, których widzisz wszędzie w mediach, jest parę takich głęboko ukorzenionych familii – ale potem: dziura, wielka dziura między nimi a najemnym menadżmentem. Ci miliarderzy zrodzeni z Wojen, oni nie identyfikują się z żadną wspólnotą, to są jednoosobowe państwa, wycinają się z rzeczywistości nie ze snobizmu czy przez jakieś próżne paranoje, nie wydaje mi się. Prędzej ze strachu. Zdarzało się, że miast przeciwko firmie, grano bezpośrednio przeciwko jej właścicielowi, i to naprawdę ostro, pamiętasz chyba Lanckfursta albo sprawę Michigan. Teraz oczywiście też mniej więcej wiadomo, kto za czym stoi. Są to wszakże standardowe środki ostrożności.
Potem Nicholas spytał o Bronsteina.
– Nic zupełnie – przyznał szczerze sneaker. – Nie mogłem się zresztą zbytnio zagłębiać, zbyt wiele na czarnych kryształach.
– Mam nadzieję, że nie podejmował pan przesadnego ryzyka.
– Nie – zaśmiał się Skrytojebca – podejmowałem nieprzesadne. Zresztą, a bo to kiedy można wiedzieć? W tym interesie żadnych ostrzeżeń się nie otrzymuje. Po prostu, pewnego dnia niebo spada na głowę.
– Grudzień – otworzył kolejny temat Hunt.
– Tak – westchnął sneaker – tu miałem problem. Przy tak szeroko rozwartych widełkach utonąłem pod lawiną nie powiązanych danych, przecież to jedno z najczęściej używanych słów. Ciężko ułożyć dokładny i skuteczny filtr. Nie zlistuję ci tego, bo i tak byś nie ogarnął. Musiałem się ograniczyć do korelacji z podanymi przez ciebie podmiotami. Odcedziłem banalizmy. Jeśli gadali szyfrem, jakimś ich wewnętrznym kodem – to trudno, tego nie sposób rozpoznać z kilku zdań rzuconych na ulicy czy w restauracji. Zostały dwa pliki.
Na ścianie pojawiła się przykryta grubą kołdrą śniegu drewniana chata, z jej otwartych drzwi buchały w noc kosmate kłęby jasności, odblask od kryjącej ziemię bieli tworzył nieprzyjemne dla oka kontrasty z mroczną głębią lasu i nieba. Obraz trwał w stopklatce. Na pierwszym planie znajdowali się mężczyzna i kobieta, oboje ubrani zaskakująco lekko jak na domyślną temperaturę powietrza. Kobieta pochylała się ku ziemi, wpółobrócona ku schodzącemu po schodkach chaty mężczyźnie.
– Ten fenomongoł pracuje w Langolian, zastępca szefa działu prawnego. To jest jego żona na czteroletnim przedłużonym. Zdjął ich właściciel chaty. Proszę słuchać, podciągnąłem fonię.