Obraz ruszył. Kobieta, prostując się, cisnęła w mężczyznę śnieżką.
– Albo może ten wasz grudzień, co?! Zasrani…
– Zamknij się!! – wrzasnął fenomongoł, podbiegł do niej, przewrócił w śnieg. Szamotali się chwilę. Wreszcie podźwignął ją na nogi i poprowadził do wnętrza chaty.
– Drugi – zaanonsował Skrytojebca.
Zjazd z autostrady. Słońce nisko nad prerią. Reklama Ferno. Zatrzymuje się mercedes, wysiadają dwaj rzeźbieni. Stop.
– Brunet to doktor Muchin, genetic designer, najpierw w projektach rządowych, pod Vermundterem, potem krótko w SRTY Ltd., Langolian daje jej osiemdziesiąt procent zamówień; teraz freelancer, na zleceniach. Ten drugi to jego mąż na dwuletnim.
Wysiedli, mercedes zamknął drzwi, ruszyli ku kamerze. -Ale po grudniu, po grudniu… – mruczał Muchin. -Nie przejmuj się tak. -Bo ja wiem… -Toteż właśnie.
– Smeeboy nigdy… – Eetam.
– Mówię ci.
– Przecież to nie wy. To przypadek.
– Ale modlitwa… Modlitwa to wszystko wykorzysta, to są miliardy, biliony, Jezu, sam już nie wiem…
– Chodź, chodź. Wyszli poza kadr.
– Jeśli jest coś więcej – oświadczył Hedge – to w każdym razie ja nie zdołałem się dogrzebać.
– Kiedy zarejestrowano ten drugi kawałek?
– Ee… w zeszły wtorek.
Hunt podniósł się na poduszkach, sięgnął do kieszeni i rzucił sneakerowi oba Anzelmowe dyski.
– Sprawdziłby pan z łaski swojej, co właściwie na nich jest.
Skrytojebca tylko lekko uniósł brew. Wygrzebał skądś spod poduszek obłego kształtu pudełko i wcisnął weń dyski. Obserwującemu to z kamienną twarzą Huntowi poniewczasie przyszło do głowy, że Hedge prawie na pewno skopiuje sobie całą ich zawartość.
– Nie znam tego formatu – rzekł powoli sneaker, popatrując gdzieś ponad głowę Nicholasa. – Na oko sądząc, jest to pakiet spakowany, ale jakim kompresatorem, Bóg raczy wiedzieć. Nie ma główki, sam się nie rozwinie. Skąd to masz?
– Bóg raczy wiedzieć – wzruszył ramionami Hunt, wyciągając rękę po dyski.
Skrytojebca oddał mu je.
– Co do naszego rozliczenia… – zaczął Nicholas.
– Moja propozycja wciąż pozostaje w mocy.
– Naprawdę nie sądzę…
– Proszę się nie przejmować – zaśmiał się Hedge wstając. – Może po prostu bawię się w Don Corleonego, przysługa tu, przysługa tam.
Hunt skinął głową.
– W takim razie za to zapłacę od ręki – powiedział, spoglądając z dołu na sięgającego ku gałce drzwi sneakera.
– Za co?
– Gubią mi się bez przerwy ludzie, myślą, że jak wyłączą telefon, to mają wolne.-Nie chciałbym wciągać w to wewnętrznych, ale powinni przecież znać rygor. Mógłby ustawić na nich sita? Dzień, dwa. Anzelm Preslawny, Marina Vassone. Zaraz dam panu ich numery. Hedge wzruszył ramionami. – Nie ma sprawy.
Hunt wstał, odebrał od Lucyfera kopertę i podał ją Skrytojebcy. W kontynuacji tego ruchu uścisnęli sobie ręce. Z cashchipa poszedł dym, wyświetliły się dane operacji, Nicholas potwierdził.
Hedge osobiście odprowadził Hunta do bramy posiadłości, do samochodu. Leon się nawet nie pokazał.
Ledwo Nicholas wyszedł z izolatki, zapłonęły mu czerwonymi neonami nazwiska oczekujących połączenia rozmówców. Sam bez przerwy dobijał się tak do aparatów Anzelma i Mariny, lecz ich nazwisk nie było na liście. W drodze powrotnej do Cygnus Tower tyle się nagadał, że w końcu zaczął chrypieć – Orator to wygładzał, ale Hunta drapało już w gardle.
Popijając firmowy tonik BMW, wyjrzał przez okno wozu i ze zdziwieniem spostrzegł, że nadal nie wydobył się ze strefy podmiejskich obwodnic, chociaż już dawno zaszło słońce. Reklamy płonęły na niebie niczym zapowiedzi apokalipsy komercji. Hunt odchylił głowę na oparcie, fotel rozpoznał nastrój i objął go głębiej. Psychiczne zmęczenie przekładało się w ciele Nicholasa na zmęczenie materii. W miarę jak stygły mięśnie, rósł w nim pesymizm. Jeden z tych telefonów był od jego operatora giełdowego: w ciągu kilku godzin stracił Hunt ładnych parę kilodolców. Czy schodzić? – dopytywał się program domu maklerskiego. Czy schodzić? Nicholas odpowiedział przecząco, ale już jedynie z czystego uporu.
Ponure myśli go ogarnęły Nawet jeśli słusznie domyśla się Grudnia – to co z tego? Komu mógłby to sprzedać?
I to sprzedać w zamian za nowe życie? Obawiał się, że jest to jedna z tych spraw, które szkodzą w pierwszym rzędzie tym, którzy je ujawniają. Tak samo przecież nie zmartwychwstałby, ujawniając jakąś wielką aferę łapówkarską – po pierwszych dwóch-trzech miesiącach zepchnąłoby to go tylko jeszcze głębiej w półmrok świata zombich.
Więc czemu w ogóle się naraża? Trzeba było mi stchórzyć, przeżyłbym to jakoś, nie ma obawy, większe tchórzostwa przełykałem. Teraz natomiast zapadam się coraz głębiej w absurdalne śledztwa, na dodatek po części nielegalne. A jeśli przyjdą do Kleist, generał zrobi ze mnie szarą eminencję urojonego spisku. Spisek, mój Boże…! Zaśmiałby się – ale co to byłby za śmiech.
Może ja lepiej wyjdę z tego Necropolis, po co się dodatkowo dołować…
Zgłosił się kolejny rozmówca. Czerwone litery: HEDGE.
– Tak?
– Vassone, drzwi jej apartamentu, przed minutą, wyszła lub weszła.
– Dziękuję.
Westchnąwszy, wywołał kierowcę i zmienił destynację. Chwilę potrwa, zanim wóz w ogóle przesunie się na pasy zjazdu. Przewidywany czas dotarcia na miejsce: 27 minut.
Ostatecznie potrwało to blisko dwukrotnie dłużej. Hunt w tym czasie zdążył wybrać, wyprofilować i przetestować Baryshnikova, amatorski edytor ruchu. Nie chciał okazać przed Mariną zmęczenia, chciał być bezczelny, arogancki, przepełniony złośliwą energią.
W windzie hotelu przejrzał się jeszcze w lustrze i poprawił makijaż. Wyszła – weszła: fifty-fifty. Idąc ku jej drzwiom, postukiwał głośno laską. Zamknął wizualizację sekretarza telefonicznego, otworzył zapis pełnego skanu A-V.
Wyszła – weszła, wyszła – weszła…
– No co? – warknęła nań, ledwo drzwi się uchyliły. -Czego pan chce?
– Dobry wieczór – ukłonił się gładko. Baryshnikov bezpiecznie zamroził jego twarz. – Pozdrowienia od Marii Chiguezy.
Tylko zmierzyła go wzrokiem. Teraz spojrzał na nią z większą uwagą: oczy miała zaczerwienione, włosy nie zaczesane. I jak była ubrana: w dżinsy i ciemny golf- Nawet schowała podeń swój wisiorek z logo jurydykatora, widocznie nigdzie się nie wybierała. Kłaniając się zauważył co miała na nogach: sportowe, wysokie nad kostki tauppies.
Stała w drzwiach, zagradzając mu drogę do wewnątrz, jeśli Hunt się szybko nie wycofa, podpadnie z NEti pod kilka paragrafów.
No? – powtórzyła, i aż się zastanowił, czy i ona nie korzysta z jakiegoś Oratora, z taką siłą rzuciła mu w twarz tę pojedynczą sylabę; ale nie, przecież nie ma wszczepki, sama mu to powiedziała. – Czego?
– Czyżby zatem to zupełny przypadek zrządził, iż zatrzymałyście się w Bostonie w tym samym hotelu i przy tym samym stoliku spożywałyście posiłek? Umaczała pani sobie rękaw w sosie, o, tu. Chigueza płaciła z zewnętrznego chipa.
– Och, Boże mój, no więc niech pan już wejdzie, proszę.
Ale gdy wszedł, Marina momentalnie zniknęła mu z oczu za drzwiami gabinetu. Pojawiła się na powrót tylko po to, by zaraz przepaść w innej części apartamentu. Całe jej zachowanie świadczyło o jakimś nerwowym roztargnieniu. Roztargniona była na pewno, skoro pozwalała sobie pod NEti na religijne inwokacje.
Baryshnikov poprowadził Nicholasa do sofy i usadził go na niej swobodnie. Tym razem drzwi na balkon były zamknięte, nie dochodziły Hunta odgłosy miasta. Słyszał tylko echa odległej krzątaniny Mariny.
Z ciekawości sprawdził – ale nie, ona wciąż miała wyłączony telefon.
Grudzień, przypomniał sobie – Grudzień i azjatyccy bandyci giełdowi… Jeśli ci w centrum monitoringu… Ale skoro ja się domyśliłem… a raczej – jeśli faktycznie się domyśliłeni, bo może…
Wtem z niewiadomych przyczyn Baryshnikov poderwał go i przeskoczył sofę, kuląc się pod ścianą. Od strony przedpokoju coś zasyczało. Zdezorientowany Hunt usiłował się podnieść chociaż na tyle, by wyjrzeć zza mebla i zobaczyć, co tam właściwie się dzieje, lecz program trzymał go w parterze. Trzygłowy pies wielkości myszy biegał po oparciu sofy, warcząc na Hunta: – Niebezpieczeństwo! Powiadomić jurydykatora! Niebezpieczeństwo! – Nicholas skinął szóstym palcem (to była jedyna część ciała, jab mógł poruszyć) i wyłączył nakładkę MUI, na wszelki wypadek otwierając jednak łącze do A amp;S.
Cerberek zniknął, po czym, jak na sygnał, rozległ się głośny trzask i krzyk Mariny. Teraz już Nicholas wiedział na pewno, że sieć ubezpieczenia prawnego mieszkania była wyłączona. Ze swego kąta widział tylko tył sofy, sufit, kawałek ściany i górną część drzwi do gabinetu. Były otwarte.
Co tu się, do cholery, dzieje? Ostatnie, czego mu trzeba, to banda prawników korporacji jurydycznej przesłuchujących wszystkich naokoło.
Rozległ się męski głos. Marina krótko odpowiedziała na zadane pytanie. Zirytowany wyłączył Baryshnikova i samodzielnie wstał. Zdążył jeszcze zobaczyć go w locie, jak przeskakuje sofę. Potem Hunt został brutalnie rzucony na podłogę, ręce wywichnięto mu z barków i przyciśnięto do pleców, szpilkę jurydykatora wyrwano z gorsu, coś zimnego uderzyło Nicholasa w potylicę i pchnęło jego głowę jeszcze niżej, nos zderzył się z parkietem, zmiażdżona chrząstka przemieściła się wewnątrz. Przerażony Hunt wciągnął powietrze przez zęby. Porzucając wszelką nadzieję, wysłał sygnał alarmu do jurydykatora. Wiedział, że nie zdążą. Nie pozostało mu nic więcej, jak kląć w duchu samego siebie; – A na co ci było, kretynie mosiężny, w ogóle pytać o tego Grzyba…?