Siedziała naprzeciwko niego, okrakiem na obróconym oparciem do przodu drewnianym krześle, z brodą opartą na splecionych dłoniach. Ten pokój stanowił najwyraźniej magazyn staroci: mebel, który wybrała, rzeźbiony był w fantastyczne postacie, smoki, skrzaty, ludzi-brzozy.
Diabeł stał za plecami Mariny i wrzeszczał:
– Zabij ją! Zabij ją! Zabij!
– Zamknij się! – warknął nań Hunt w OVR. Marina w milczeniu wpatrywała się w Nicholasa, oczyma tak jasnymi, tak nieprzyzwoicie szeroko rozwartymi.
– Powinienem teraz panią zabić – rzekł jej niskim głosem Nicholas.
– Tak – przyznała. – Vittorio mało mnie siłą nie odciągnął.
– Stoi tam za drzwiami?
– Aha.
– Nie wypuściłby mnie żywego.
– Nie.
Hunt posłał diabłu ponure spojrzenie. Lucyfer wzruszył ramionami, po czym zacisnął dłonie w pięści i obrócił je obie wyprostowanymi kciukami w dół.
– Widać wyjątkowo nie w porę złożyłem pani wizytę -uśmiechnął się Nicholas do Mariny. – Chyba już koniec, co? Tutaj nie powinniście mieć wielkiego kłopotu z pozbyciem się ciała.
– To Fortzhauser, prawda? – Co?
– To pułkownik dokopał się do Chiguezy?
– Proszę potwierdzić! – syknął Lucyfer.
– Nie – pokręcił głową Hunt. – To ja.
– Wtajemniczył pan ludzi! – nalegał diabeł. – sir! Wielu ludzi! Wszyscy wiedzą! Sir…!
– I przyszedł pan z tym prosto do mnie… – ciągnęła Marina. – Po co? Prawo dyktuje inne postępowanie. Jakies dowody? U kogo?
– Jakie to teraz ma znaczenie? Z tym trupem i po naszym zniknięciu – w końcu dojdą i tak.
– Widzi pan, ja wolałabym, żeby oni dostali te dowody, Fortzhauser, FBI, kto tam się tym zajmuje, i to jak najszybciej.
Nicholas postukał w zamyśleniu laską o nogę krzesła. Marszowy rytm odwiódł jego wzrok od twarzy Vassone ku opartemu o szafkę obrazowi przedstawiającemii miotany przez sztorm statek.
– Ten kontenerowiec, który wszedł wam na kurs podczas transportu na „Curtwaitera"…
– Owszem. Chcieli mnie zabić już wtedy.
– Zastanawiam się, co konkretnie ich do tego popchnęło. Wrócił do niej spojrzeniem. Ale tym razem ona odwróciła wzrok.
– Kiedy przyszedł po zapisy Numeru Czwartego, miałam… – urwała. – Trochę mnie wtedy rozsprzęgło. Sprzeczne motywacje, rozumie pan. Nie bardzo panowałam nad ekspresją. Musieli się przerazić, że się do końca rozpadnę i przypadkowo bądź z premedytacją wszystko wyjawię. Nazbyt niestabilna osobowość. Wariatowi nie można przecież wierzyć. A wiedzieli, że potem spotykałam się z moim synem, rozmawiałam długo na osobności. Komu jeszcze mogłam opowiedzieć? Teraz dziwię się, że i panu nie przydarzył się jakiś wypadek samochodowy.
– Ale nie ostrzegła mnie pani.
– Jasona też nie ostrzegłam.
Przyglądał się kształtowi wygięcia jej dolnej wargi. Ucieszył się, bo nie drżała, kiedy Marina to mówiła.
A po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Hunta tak samo jasnymi oczyma. Ona, nikt inny. Bez wątpienia były to chore reakcje, lecz nic nie mógł poradzić: cieszył się, szczerze radował.
Langolian – stwierdził, przemocą odwracając tok myśli.
– Tak.
Szantaż? Pieniądze?
Nie, skąd, to nigdy nie był przymus, to w ogóle…
– Ale przecież zdradziła im pani. Szpiegowała dla nich. Nałożę się, że to tędy wyciekło na zewnątrz, przez panią i ludzi Chiguezy. Przecież także z Langolian Group pracownicy odchodzą, również udziałowcy. Dzięki temu rośnie dzisiaj Hongkongijska, Transwaal i pozostałe królestwa Wojen.
Vassone kręciła głową.
– Pan w ogóle nie rozumie. Sama kolejność inna. Najpierw była Maria. Gdyby nie ona, nie wyszłabym nigdy poza początkowe hipotezy. Myśli pan, że skąd miałam pieniądze na te wszystkie badania? Granty nie spadają z nieba, zwłaszcza gdy idzie o podobne fantastyczne abstrakcje. Za każdym rozdziałem funduszy kryją się bezpośrednie lub pośrednie motywy komercyjne. Krasnow zazwyczaj to tłumaczy jako…
– Wiem, słyszałem.
– No więc ja nie jestem żadnym wyjątkiem. Każdy posiada jakieś kontakty. Kiedy mnie prześwietlali przed przydzieleniem do Programu, z pewnością dowiedzieli się wszystkiego o moich promotorach, donatorach, fundacjach, z których pomocy korzystałam. Ale czy to mnie zdyskwalifikowało? Nie. Ponieważ wówczas musieliby dyskwalifikować każdego aktywnego naukowca-praktyka w kraju. Dziewięćdziesiąt pięć procent niehumanistycznych katedr w Ameryce Północnej jest w części bądź w całości uzależnionych finansowo od firm prywatnych, w UE tylko odrobinę mniej. – Wyprostowała się, machinalnie wyrównała rękawy golfa, oba podciągając do pół przedramienia; niezorganizowane poruszenia ciała uwalniały ślepą energię. – Chiguezę z początku zresztą lubiłam. Sympatyczna dzikuska. Już kilka razy szepnęła dobre słowo za moimi projektami. A jak pan sądzi, w jaki sposób trafił do mnie „Chaos Genowy" Krasnowa? Skąd miałam dojście do senatora Tito? Musiałam dokonać maksymalnie szerokiego przesiewu DNAM i do tego potrzebne mi byty banki danych waszego Programu. Dlatego zgłosiłam się do pana. Tito był winien przysługę Vermundterowi, na którego patrona ma haka Chigueza, i otworzył mi wejście do Programu. Że akurat pan nim wtedy kierował – to nie miało nic do rzeczy. Przypadek. Zdaje się, że spadł pan tam przez jakieś…
– To istotnie nie ma nic do rzeczy – przerwał jej Hunt. – Ale czy naprawdę nie zdawała pani sobie sprawy, co oznacza wejście w podobny projekt rządowy? Podpisała pani zobowiązania. Fakty są takie, że świadomie łamała pani prawo.
Nawet jeśli, to nie bardziej niż wszyscy inni. Niech an tu teraz nie odgrywa mi hipokryty. Wiemy oboje, jak działa ta maszyna. Pan zresztą na pewno lepiej: wydał nań siostrę za członka establishmentu, ukorzenił się na lata. Czy przyjmując mnie z rekomendacji szwagra-senatora, też był w zgodzie z prawem? Co, może pan nie wiedział, co oznacza taka rekomendacja? Niby jakim cudem miałabym wyrobić sobie podobne dojścia? Nawet Nobla byłoby mało. Te powiązania są wliczone w system. Gdyby nie one, nie mielibyśmy ani teorii myślni, ani estepu, ani Tuluzy 10, ani Grzyba, ani nawet Projektu Most i wszczepek. Takie po prostu są obyczaje. Nie usprawiedliwiam się: przypominam o oczywistościach. Po tym, co o panu słyszałam, jest pan chyba ostatnim człowiekiem, który miałby prawo karmić mnie tu podobnymi kazaniami. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
– A co pani słyszała?
Z jakiegoś powodu zmieszało ją to. Znowu uciekła wzrokiem.
– Teraz znajduję się w sytuacji bez wyjścia…
– Będziecie mnie musieli…
– A co ja niby…
– Tylko że właściwie czego Langolian chciał? – ciągnął Hunt, ostentacyjnie nie zwracając uwagi na rozdrażnienie Mariny, jakby w gruncie rzeczy pytał sam siebie. – Co by na tym zyskał? Kilkutygodniowy monopol na Grzyba? Ale czy pani w ogóle wiedziała o Grzybie? Tuluza 10 przecież też nie była jego, nawet nie Vermundtera, jak się okazuje. W Langolianie wiedzieli natomiast o Grudniu. Czekali na niego. Co zatem…
– Jakim Grudniu?
– …stanowiłoby zysk z tej ich inwestycji w pani projekty?
A pan myśli, że po co ja tych biedaków słałam tam na orbitę? – warknęła na Nicholasa, rozeźlona. – Przecież nie dla tego idiotycznego „kontaktu"! Zapisy ich EEG…
Wtem spostrzegła się, co właściwie robi, ujrzała całą absurdalność sytuacji.
Umilkła, momentalnie zamrażając twarz. Nicholas, z nogą założoną na nogę, lewą ręką wyciągniętą w bok dla nonszalanckiego oparcia na lasce, ustami pod wąsem nieznacznie wygiętymi ku grymasowi złośliwego uśmiechu – odpowiadał jej spokojnym, otwartym spojrzeniem Tak, teraz wygrywał gładkością gorsu i ostrością kantów nogawek, zwyciężał trwałością makijażu, symetrycznością zaczesania włosów, elegancją sztywnych mankietów. Teraz krótkim ruchem stopy we wciąż nieskazitelnie białym tabi – sprowadzał ją do form zależnych, niewolniczych.
– Jakieś skrupuły? – rzucił z cieniem rozbawienia w głosie.
– Nie będziesz mnie tu analizował.
– Musisz ze mną rozmawiać – skonstatował z jawną satysfakcją. – Póki tak rozmawiamy, decyzja nie została podjęta. Bo ty po prostu nie wiesz, co ze mną zrobić.
Ledwo przebrzmiały słowa, ni z tego, ni z owego – znaleźli się już po drugiej stronie NEti. Nawet patrzyli teraz na siebie jakoś inaczej, bezpośrednie spojrzenie w twarz niekoniecznie już musiało oznaczać bezczelne wyzwanie.
Marina nerwowo przyczesała dłonią włosy. Rozpoznał ten gest. Zobaczyła to w jego oczach i opuściła rękę.
– Zdradziłbyś mnie, prawda? Prawda?
Zza pleców kobiety diabeł dawał Huntowi rozpaczliwe znaki.
Nicholas pogrzebał szóstym palcem w opcjach i przeskoczył z Necropolis na MUI Śródziemia. Rozjaśniło się, cienie straciły na ostrości i wpłynęły głębiej pod sprzęty, z sufitu spadł Gandalf i spalił Lucyfera jednym dotknięciem laski. Potem odwrócił się do Hunta i rzekł doń gębokim głosem o irlandzkim akcencie:
– Obiecaj jej, co chce. Okaż strach. Przekonaj o przywiązaniu. Daj…
Wobec tego Nicholas całkowicie wyłączył wizualizację menadżera. Pod czarodziejem rozwarła się przepaść, spadł w nią z przeciągłym krzykiem.