Hunt wrócił wzrokiem do Vassone. Teraz, poza Nectropolis, jej cera nie była już tak chorobliwie blada, nawę spoglądała jakby cieplej, choć to akurat mogło być złudzeniem ponadOVRowym.
Nicholas był już tym wszystkim lekko zirytowany.
– Oszczędź mi tego, Marina. I tak nie uwierzę w żadne cudowne ocalenie. – Zmęczonym ruchem potarł czoło. -Nie wiem, czy zdradziłbym. Pewnie tak. W sprzyjających okolicznościach. Zresztą – skąd jakikolwiek człowiek ma z góry wiedzieć, jak w przyszłości postąpi? Jesteś w końcu swego rodzaju profilerem, powinnaś się na tym znać. Ja ci tu mogę przyrzec, co chcesz. Ale nie przekona to ani ciebie, ani tym bardziej tych szemranych doktor-ków. Wiem, że się starasz i że jest ci trudno. Będę okrutny: tak, to wszystko twoja wina. Ale też przecież nie jest tak, że podobne testy wyboru układa dla nas jakiś boski psychoanalityk w celu wypróbowania domniemanych cnót. Zadecydujesz, jak przeważy chwila, w którą stronę popchną cię okoliczności; tyle. Zresztą oni muszą mnie uciszyć, nawet gdybyś miliony im…
– Vittorio mógłby za ciebie poręczyć – rzuciła. To Hunta zastopowało.
– Poszliby na to? – spytał niechętnie po dłuższej chwili. Wzruszyła ramionami, już się wycofując.
– Nie wiem. Ale Vittorio…
Przewrócili się na podłogę wraz z krzesłami, gdy cały budynek zatrząsł się w posadach. Posypały się na nich antyki. Zgasło światło. Przeraził się, bo natychmiast poderwało go na nogi i rzucił się długim skokiem w ciemność. Znowu przeklęty Baryshnikov. To, że zgasił Nicholas wizualizację menadżera, nie oznacza wszak, że sam menadżer się zdezaktywizował. Rozpoznawszy sytuację krytyczną, zagrożenie życia właściciela, korzystał ze wszystkich dostępnych mu środków, by je ratować. Edytor ruchu stanowił jeden z owych środków – widocznie gdzieś tam w swoim setupie posiadał nie wyłączoną przez Hunta opcję tymczasowego bezpośredniego przejęcia kontroli. Po incydencie w apartamencie Vassone powinienem o tym pamiętać, klął się teraz zadyszany od przymusowej atletyki. Trzeba mi było zdefiniować warunki brzegowe, Albo w ogóle cholerę wyłączyć. Huh. Nogi sobie połamię. Po trzecim kroku nastąpiła krótka szamotanina z niewidzialnyrn dla Hunta mężczyzną – Vittoriem? Obaj zwalili się na beton, gdy potworny huk rozdarł powietrze wewnątrz budynku i jedna ze ścian runęła na nich. To musiała być ściana, cóż innego, ból twardych obtłuczeń popłynął nerwowodami chyba z każdej części ciała Nicholasa, przez sekundę miał wrażenie, że jest żywcem miażdżony w jakieś gigantycznej prasie, zaraz trzasną mu kości, rozpęknie się czaszka (czuł te napięcia), wyrzucając z siebie gorącą papkę mózgu, zdechnie tu w rozwibrowanej ciemności, ot co. Szlag, szlag, szlag.
Ale Baryshnikw wyrwał go i z tego. Raz-raz-raz-raz, wyczołgiwał się Hunt spod gruzu, rytmicznie podciągając się na łokciach, potem chwycił się czegoś, czego nie widział, szarpnął ciałem – nawet nie przypuszczał, że taka siła drzemie w jego mięśniach, nigdy elektrochemicznie nie stymulowanych do wielkich osiągów – i wydostał się spod zawału. Edytor otworzył mu oczy, choć piekły od podniesionego kurzu i pyłu, zaraz zaciągając się łzami. Przez ciemne mgły przebiła się rozmyta jasność: tam jest wyjście na światło.
Biegł – ale dokąd? Tylko owo światło widział, i to niewyraźnie, ani się domyślając jego źródła. Co tu się w ogóle dzieje, skąd te wstrząsy? Stąpnął na coś miękkiego, co głośno jęknęło, gdy zeń zeskakiwał. Ludzie tu leżą. Kto? Marina? Vittorio? Ile już odbiegłem od tamtego magazynu?
Wyłączyć Baryshnikova! Już zginał szósty palec – ale nie starczyło odwagi, by dokończyć ruch. Wiedział, co by się wówczas stało: padłby tu jak mokra szmaciana lalka, pokonany przez ból, pokonany przez ciało, pozbawiony zupełnie orientacji w gryzącym oczy półmroku.
Przeszedł przez jakieś drzwi, lecz jeszcze w progu zawrócił. Dlaczego? Zdążył zobaczyć jedynie rozlewającą się na przeciwległej ścianie figurę blasku, z której wyskakiwała ludzka sylwetka, po czym nastąpił kolejny wstrząs, podmuch rzucił Nicholasa na plecy. Baryshnikov momentalnie poderwał go na nogi. Hunt oddychał już przez szeroko otwarte usta, prawie wypluwając z płuc szorstki powietrze, a wciągając je z bolesnym wysiłkiem, jakby zaiste spirale drutu kolczastego przez tchawicę przeszarpywał.
Głuchy odgłos odległego wichru, jakim rezonowała mu we wnętrzu czaszki rozpędzona krew, zagłuszał właściwie wszystkie inne dźwięki i krzyk Vittoria przedarł się doń dopiero, gdy ten mijał go w biegu z Vassone przerzuconą przez prawe ramię, najwyraźniej nieprzytomną, lewą rękę mając zajętą przez karykaturalnie kanciastą giwerę, z której szyły w ciemność długiego korytarza żółte stożki wystrzałów.
A co Cień krzyczał:
– Gaz! Gaz! Gaz!
Baryshnikov wyedytował rozpaczliwy sprint Nicholasa w ślad za znikającym już za zakrętem Vittoriem. Hunt biegł już tylko siłą woli programu. Nigdzie nie widział okien, wszystkie mijane drzwi były zamknięte, wydawało się, że nagi korytarz prowadzi w głąb nieskończonego labiryntu obejmującego całą dzielnicę. Znowu wstrząs, znowu huk, podmuch w plecy, co to za budynek, gdzie ja jestem, w piwnicach, pod czy ponad powierzchnią ziemi, może ten garaż znajdował się na jakimś niskim podpoziomie, gdzie teraz…
Wypadli na ulicę, Cień z Mariną kilkanaście kroków przed Nicholasem. Vittorio nie strzelał już od kilku zakrętów – a i przedtem Hunt nie miał jasności, w kogo właściwie on celował, bowiem edytor nie pozwalał się Nicholasowi obejrzeć. Czy ktoś ich gonił? Jeśli nawet, on nie słyszał tej pogoni, co zresztą nie było niczym dziwnym, krew huczała coraz głośniej. W każdym razie do nich nikt nie strzelał – to wiedział, bo wciąż żyli, w tak ciasnym korytarzu nie sposób spudłować, któryś rykoszet z serii doszedłby ich z pewnością.
Wypadli więc na ulicę i przecznicę dalej, po prawej, ujrzeli blokadę policyjną. Wozy stały w poprzek jezdni, nierówny szereg robotów porządkowych ostrzeliwał jakiś budynek szerokimi wiązkami światła, ponad tym wszystkim krążyły małe, zgrabne śmigłowce z wielkimi literami "NYPD" na ślepych burtach. Przy barierze zgromadziło się trzydzieści-czterdzieści osób, więcej znajdowało się za blokadą umundurowanych i nieumundurowanych. To musiało trochę potrwać, zanim się zjechali, rozstawili i rozpoczęli atak, skonstatował Hunt, odsapując bieg. A jednak zostaliśmy w klinice zaskoczeni przez szturm policji Jak to możliwe? Jeśli bowiem…
Naraz rozległ się syk, hurgot, ludzie chóralnie westchnęli, gdy przez grunt przeszło drżenie po tąpnięciu, które zachwiało unurzanym w białym świetle budynkiem.
Ani się Nicholas zorientował, kiedy postąpił pierwszy krok w tamtą stronę, zagapiony na efektowną scenę. Być może menadżer wszczepki podjął słuszną decyzję, być może po prostu trzeba było spróbować – niemniej nie na wiele się to zdało. Chodnik rozbryzgnął się kwieciście kilkanaście cali przed stopą Hunta i Baryshnikov z miejsca zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni, ku Cieniowi chowającemu pistolet pod wypuszczoną na spodnie koszulę. Dlaczego w ziemię, nie w głowę? – zakrzyknął w duchu Nicholas. Na kogo był wściekły, trudno rzec. Omal miał pretensję o ten strzał, że nie śmiertelny. Dopiero co wypluty z korytarzy prawdopodobnej śmierci, uwolniony z celi śmierci pewnej – rozpaczliwie potrzebował jakiegoś Anzelma, na którego mógłby swobodnie wrzeszczeć, póki tętno nie wróci do normy.
Vassone stała już na własnych nogach, podpierając się ramieniem o mur pokryty świecącym w półmroku miejskiej nocy graffiti. Kaszląc, wodziła wzrokiem za Vittoriem. Czy wycelowałby wyżej, gdyby nie patrzyła?
Nawet nie mógł mu Hunt zajrzeć w oczy, bo Cień biegi już wzdłuż szeregu zaparkowanych przy krawężniku wozów, szukając kandydata do łatwej kradzieży, czyli samochodu nie posiadającego logo jurydykatora i możliwie starego.
Nicholas minął wpółotwarte drzwi do sutenery, z których wybiegli. Edytor nie obrócił mu głowy, więc nie miał możliwości zajrzeć. Stąd przecież w każdej chwili może wyskoczyć pościg szturmowców, dlaczego oni oboje jakoś się tym nie przejmują?
Podszedł do Mariny. Graffiti parzyło źrenice, kłębili się tu w morderczo-erotycznych splotach komiksowi bohaterowie o płonących oczach.
– Marina – zaczął Hunt, bezskutecznie usiłując uzewnętrznić nagłe przerażenie – bo to nie były jego słowa, nie jego język, nie jego krtań! – pozwól mi odejść, przysięgam, że nic im… Lewą dłonią dotknął delikatnie rozcięcia na jej policzku.
Ponad nią widział Vittoria, dwadzieścia metrów dalej dyskretnie wyrywającego drzwi z białego nissana.
Vassone krztusiła się, głośno charcząc. Opadła na kolana. Kopała w graffiti. Patrzył na Cienia, który był już wewnątrz samochodu. Skóra szyi Mariny była bardzo gorąca, materiał golfu szorstki.
Tak! Należało się! Życie za życie! Bez zmrużenia oka posłała mnie na stracenie i teraz…
Szarpnął szóstym palcem. Krzyknął i puścił ją. Przewróciła się na plecy, z twarzą czerwoną, zaślinionymi ustami rybio rozwartymi, oczyma bezmyślnie wytrzeszczonymi w reklamowe niebo. Na moment poraziła go jej brzydota.
Równocześnie jednak spadła nań twardą falą nagła cisza z uprzedniego źródła stałego hałasu – i obejrzał się na blokadę. A tam nie było już blokady: ludzie rozbiegli się na obie strony ulicy, zapędzeni na chodniki przez buldożerowate roboty porządkowe, pozostawiając wolną przestrzeń między policyjnymi wozami, zestawionymi w centrum dowodzenia akcją, a Huntem. Tak to odebrał: jakby oni wszyscy zwrócili naraz swoją uwagę właśnie na nieego. Ponad ulicą pędziły na Nicholasa trzy bezzałogowe helikoptery NYPD, wysuwając spod białych brzuchów żądła karabinów.