Выбрать главу

To trudne, bardzo trudne, zważywszy, iż w tej chwili jestem przecież niemal pewien, że znajduję się we władzy jakiegoś perfidnego Mad Drivera; że choćbym wykasowal z pamięci wszczepki wszystkie MUI i profile, nie dałoby mi to najmniejszej gwarancji realności tego pokoju, tych promieni słonecznych, nawet własnego ciała. Każda czynność pozorna, każdy bodziec przefiltrowany…

Wciąż może to być prawda – Marina, Cień, klinika, szturm – może; ale może całkowite kłamstwo; i cokolwiek pomiędzy. Sprawdzić? Jak? Nawet gdybym kazał otworzyć sobie czaszkę i operacyjnie usunąć nanomaty – owa operacja również mogłaby stanowić złudzenie.

Skoro raz powziąłem silne podejrzenie, do śmierci żyć już będę życiem kota Schródingera: zarazem prawdziwie i na niby. I tylko tyle trzeba: podejrzenia.

Przycisnął czoło do chłodnej szyby. To uświadomiło mu, jak się spocił. Rękawem otarł skórę. Czuł to wszystko z obrzydliwą wyrazistością: pot, chłód szyby, ciepło słońca, i jeszcze zatęchły zapach tego pokoju, i lekki posmak papryki na języku, ucisk krzesła o plecy, ciężar gruzu…

Gdyby Pascal żył w naszych czasach, o co innego by się zakładał, inne macierze kreślił. Nie wiesz, czy to życie, czy gra, toteż zawsze postępuj podług rachunku minimalizacji kosztów pomyłki, jak gdybyś wszystko robił naprawdę. Oto jest przykazanie na XXI wiek.

Zgiął szósty palec. Gdy otworzył się katalog MUI, kopnął BACK.

– Diable – rzekł – zabraniam ci podejmować jakiekolwiek działania przeciwko doktor Vassone.

– Bezwarunkowo, sir?

– Co masz na myśli?

– Jeśli przyjdzie do wyboru: pana albo jej życie…

– Ostatecznie każdą sytuację możesz sprowadzić do takiego wyboru, prawda? Czy przykładała mi pistolet do głowy? A dusiłeś ją. Zabraniam ci. Nie otworzysz edytora ruchu bez mojego wyraźnego rozkazu. Anuluję cały setup ochrony osobistej.

– Jak pan każe, sir. Wszyscy mają prawo do eutanazji.

Hunt na moment odwrócił się od okna i spojrzał na Lucyfera. Diabeł stał w pozycji „spocznij", z rękoma założonymi za plecami, popatrywał na Nicholasa lekko ku niemu pochylony, rogi lśniły.

– Łączność? – warknął Hunt, obróciwszy się z powrotem ku miastu.

– Niestety, sir.

I po cóż tak szybko pozbywał się telefonu? Oto kolejna nauczka. W dowolnym okresie dla każdej dziedziny utrzymywać należy przynajmniej dwie technologie: aktualną oraz jej poprzedniczkę. To zmniejsza prawdpodobieństwo utknięcia w ślepej uliczce technoewolucji. -Otwórz mi wczorajsze skany. -Nie dysponuję żadnymi plikami OVR z wczoraj.

– Co?

– Był pan nieprzytomny, sir. -Co, u diabła, jaki nieprzytomny… – Sir…?

– Chwila, moment. Datownik. Spojrzał i zazgrzytał zębami.

– Był pan nieprzytomny dwie i pół doby – wyjaśnił diabeł. – Środek, który wprowadził panu do krwioobiegu Cień Vittorio, utrzymywał pana w stanie śpiączki. Mogłem monitorować tylko funkcje organizmu. Jeśli pan chce…

– Otwórz mi skany ze szturmu na klinikę.

– Proszę bardzo.

Znowu ciemność i hałas. Skąd nadbiegł Vittorio z Mariną? I kim był ten mężczyzna, z którym Hunt się zderzył? – Vittoriem właśnie? Skąd gaz i kto strzelał? Nawet najbardziej wyrafinowany analizator graficzny nie wyłowi z obrazu tego, czego na nim po prostu nie ma. Przewinął Nicholas kilkakrotnie zbliżenia sił policyjnych, ludzi zza bariery. Nie rozumiał postępowania policjantów. Skoro spenetrowali sieć kliniki tak dogłębnie, że zablankowali jej system bezpieczeństwa – to jakim cudem przeoczyli to tylne wyjście, którym uciekał Cień? Jeśli faktycznie Vittorio umówił Marinę z tamtejszymi doktorkami, jeśli to on był pośrednikiem, wówczas miał prawo znać rozkład pomieszczeń i nawet jakieś ukryte przejścia. Lecz dlaczego nie znała ich policja? Więcej: Vittorio spodziewał się, był zgoła pewien, że policja ich nie zna.

Mała fałda logiczna.

Bum! Tąpnęło, gdy odpalili ładunki. Hunt obserwował szturmowców NYPD, w zwolnionym tempie wskakujących przez wybite właśnie otwory do wnętrza oślepiająco białego budynku. To z mojego powodu, uznał. Bo trudno przecież przypuszczać, że był to zwykły zbieg okoliczności, iż akurat na tamtą noc zaplanowano operację przeciwko zorganizowanej przestępczości. Jakoś tu za mną i Mariną trafili. Jak?

– Jak?

– Najbardziej prawdopodobna wersja: A amp;S obróciła swojego satelitę i prześledzili drogi wszystkich pojazdów i pojedynczych osób opuszczających hotel w krytycznym przedziale czasowym.

Sam moment dostrzeżenia uciekinierów nie został zarejestrowany, Hunt był wówczas odwrócony tyłem do blokady, a kiedy się obejrzał, śmigłowce już pędziły na niego. Teraz rozpoznał kolejne załamanie logiki: jakim prawem UCAV-y NYPD strzelały do nie uzbrojonych podejrzanych? Co ci policjanci sobie wyobrażali, wydając podobne rozkazy?

Przyjrzał się „tym policjantom" jeszcze dokładniej, klatka po klatce, w wyostrzeniu prawie granicznym, mały zoom od pikselozy. Wówczas go spostrzegł, patrzącego ponad maską furgonetki SWAT prosto na Hunta i Marinę, z ręką wpółuniesioną, mówiącego coś w przestrzeń.

– Czytaj – polecił Nicholas.

Odszyfrowane z ruchu warg McFlya słowa wyświetlały się i bladły na tle obrazu. TAK, CHOLERA, ONI. JESZCZE NIE, ALE WSZYSTKO MOŻLIWE. DAJ. TAK, ZARAZ ICH DOSTANĄ. NIECH TU PRZYLECĄ Z PODKŁADKĄ, TRZEBA ICH BĘDZIE POTEM WYJĄĆ OD KORONERA, ON MA WSZCZEPKĘ, ZNACZY SIĘ HUNT, WIĘC MOŻLI. Zniknął Huntowi z pola widzenia za samochodem – i to było tyle, jeśli chodzi o występ McFy`a.

– Pięknie – mamrotał Hunt. – Cudownie. Wspaniale. Fantastycznie. Kurwa mać na biegunach.

Usiadł na podłodze w rogu pomieszczenia i oparł się o ścianę.

Zdało mu się, że ktoś coś do niego mówi, nawet przechylił odruchowo głowę, ale panowała zupełna cisza, pokój był dobrze izolowany. Słyszał tylko własny oddech.

Zafrasowany Lucyfer pochylał się nad nim. – Trupem jestem, mój diable, trupem – rzekł mu Nicholas.

– Sir…?

– Sam już nie wiem, co gorsze.

– Jeśli wolno mi coś zasugerować…

– Wyłączżesz tę psychoanalizę.

– Nie od rzeczy byłoby sprawdzić domyślne hasła TV, -prawie na pewno jest tu gdzieś ledekran, być może wciąż działający, być może z wyjściem. – Jak sobie życzysz. Daj listę. Diabeł podał mu kartkę, Hunt zaczął mechanicznie

Nie mógł się Nicholas powstrzymać, by nie tworzyć scenariuszy dalszego rozwoju wydarzeń, jeden bardziej ponury od drugiego, kończących się nieodmiennie jego śmiercią, gdy już tamci wydobędą z niego, co im potrzebne. Bo był to przecież jedyny powód, dla którego w ogóle jeszcze żył: czegoś od niego chcieli.

Dotarłszy do dwóch trzecich listy, urwał, bo w pokoju nagle zrobiło się ciemno: ledunek okna uaktywnił się, wyświetlając witrynę lokalnego providera.

– Sir. – Diabeł nadął się dumą.

Hunt niechętnie, ale podźwignął się na nogi, bo z tej żabiej perspektywy widział ledekran w skrócie omal nieczytelnym. Wstając, pomyślał o drzwiach i odwrócił się na pięcie. Zaczęły się bezszelestnie otwierać, ze szczeliny buchało ciepłe światło. Weszła Marina. W progu za nią stanął Vittorio, wielki, ponury, cały czarny w obszernych płóciennych ciuchach barwy mielonego grafitu. W wyprostowanej ręce trzymał wycelowany ponad Vassone w Nicholasa pistolet – nie klinger, lecz ów kanciasty gnat, z którego się ostrzeliwał w klinice. Marina była o tyle niższa, że nie groziło, iż wejdzie na linię strzału, zaraz zresztą odstąpiła w prawo. Z takiej armaty wystarczy podmuch, pomyślał Nicholas – i w tym momencie przypomniał sobie o postrzałach, które otrzymał tamtej fatalnej nocy. Mało brakowało, a zacząłby się na ich oczach macać, po barku, po biodrze. Ogarnęły go równocześnie strach i zimny gniew. Twarda rękojeść pistoletu w dłoni, pewność mięśni ułożonego wzdłuż linii ramienia, omal je czuł. Palce przebiegły nerwowo po koszuli, dopięły ją wysoko pod brodą. Gdzie marynarka? Obejrzał się na posłanie. Żadnej marynarki.

Wtedy wszystko zrozumiał.

Wymienił z Mariną jasne spojrzenia. Ja wiem, że wiesz, że ja wiem. Kontrolowane napięcie. Wydostać tajemnicę.

Rzekł w OVR:

– Jeśli mnie pamięć nie myli, przekopiowałem jakiś wariograf behawioralny. Bądź tak miły i odpal go.

– Służę.

Równocześnie odezwała się Marina. Tak właśnie wydawało mi się, że już nie śpisz… Jak się czujesz?

Spostrzegł, że była ubrana w te same lub takie same spodnie i golf, co w poniedziałek. Kto jak kto, ale Marina Vassone z pewnością nie należy do tych kobiet, które nie zwracają uwagi na swój wygląd.

– Co się stało? – spytał.

– Nie podchodź do mnie.

– Nie podchodzę. Co? Ma mnie przecież na muszce, rozwali mi łeb w mgnieniu oka, czego się boisz? – I, zupełnie spokojnie: – Nie uduszę cię.

– Nie boję się. Nie podchodź.

Diabeł zachichotał. Nos Mariny wydłużył się o pół cala. Hunt skrzywił się.

– Zmień wizualizację – mruknął w OVR.

– Na jaką?

– W każdym razie jakąś, mhm, mniej ekstrawagancką. Twarz Vassone odzyskała normalny wygląd. Nicholas odwrócił się i odledował wielkie okno. Rozjaśniło się co najmniej, jakby zmienił MUL Od razu też poczuł się pewniej. Oparł się plecami o okno, założył ręce na piersi. Marina popatrywała na niego badawczo. A Vittorio – Vittorio stał niczym posąg, nawet nie mrugał, a jeśli w ogóle oddychał, to jakoś zupełnie niedostrzegalnie, płytko i powoli. Po lewej stronie Mariny sędzia w czarnej todze uniósł na wysokość głowy dwuszalową wagę. Na jednej szalce zwijał się zielonoczarny wąż, sycząc i wysuwając ognisty język, na drugiej spoczywał biały kwiat (takie, niestety, są defaultowe symboliki). Szale pozostawały w równowadze. Wszystko to – przybrana przez Nicholasa poza, wymuszone oddalenie od Mariny, sędzia, obecność Vittoria, broń w jego dłoni – czyniło niemożliwym, a w każdym ra-zie niezmiernie trudnym, sprzeciwienie się formie. Teraz miały pójść za sobą, z taką samą nieuchronnością, z jaką dzień następuje po nocy: szyderczy półuśmiech, aluzyjne nieopowiedzenia, spojrzenia jak lód, gniewne milczenie, zimna wściekłość, ostentacyjna obojętność. Oboje doskonale pamiętali, jak próbował ją zamordować. To wspomnienie będzie odtąd stać za każdym słowem i gestem. Ale nawet gdyby miało od tego zależeć jego życie (a bądźmy szczerzy: zależy, zależy) – nie zdobe-dzie się Nicholas na żadne tłumaczenia: że to nie on, że menadżer, że Baryshnikov, że kalkulacje wszczepki… Nie zniósłby takiego poniżenia wobec nikogo obcego; wobec nikogo.